Jest skierowanie, jest data, jest miejsce. Prośba, żeby przyjechać przed 14.00. Wypada więc jechać.
Trzy dni pakowania, ale i tak jeden lek, ten na czczo, został w domu. Lek ważny. Więc telefon do sąsiada, który ma drugie klucze, bo kwiatki podlewa, żeby znalazł w kuchni na parapecie.
- A jak jego nazwa?
- Nie wiem, jakoś tak na em...
- Mam! Co teraz?
- Weź zrób zdjęcie i prześlij.
Po godzinie, po prośbie do lekarza po receptę. Prośba zostaje wysłuchana. Nie pierwszy raz takie historyjki mówi lekarz i spogląda na pensjonariusza sanatorium z politowaniem.
Sanatorium w dobrym miejscu, nad morzem. Czas taki, że emeryci tylko na liście. Emeryci i ich żony, emerytki. Emeryci i ich krewne, znajome, koleżanki. Starszyzna raczej brzuchata, ten i ów z kulą, z balkonikiem, kulejący na lewą nogę, na prawą, kołyszący się na nogach prostowanych na beczce, ktoś podąża z kijami od nordic walking. A idzie tylko do stołówki. W podłogę kija nie wbije, kij się raczej ślizga. Więc z kijami tylko na obiad, na kolację już pójdzie trzymając się ściany. Faceci przodem, panie wolniej, niepewnie kroczą, za to bezpiecznie. Kelnerki spoglądają na kwit i kierują do stolika.
- Pan do stolika sześć, o tu – wskazuje uprzejmie panienka w mini.
- Ale ja mam dziewiątkę – gość w t-shircie siwym z wydrukiem 99, jak Wayne Gretzky, słynny hokeista z Kanady.
- Niech pan odwróci kartkę, o tak, teraz jest dobrze. I jaki numerek tu mamy? - cierpliwa kelnerka w mini pomaga i pyta. - No, jaki mamy numerek?
- Teraz mam szóstkę... - spadkobierca hokeisty z Kanady otwiera usta i dziwi się dłuższą chwilę.
- No i mamy stolik z jakim numerkiem? - kelnerce w mini wyraźnie podoba się ta interakcja.
- Tak mam szóstkę, jeszcze raz pokazuje, a tak dziewiątkę – odwraca papier identyfikacyjny stołówki sanatoryjnej, ale kelnerka w mini jest już przy innym kuracjuszu i z nim nie ma problemu. Ten na prawo, a pan na lewo, pod okno. O właśnie tam... - dziewczyna uśmiecha się i składa ręce jak do modlitwy.
Nieco ponad sto ludzi w pierwszym rzucie. Panie stanowią większość. W drugim rzucie podobnie.
Przy stoliku rozmowa.
- No i jak? Smakowało?
- Ja tam nigdy nie narzekam. Mnie tam zawsze smakuje.
- Ale kartofli mogłoby być więcej...
- Po co się napychać? Tu, panie kolego, jesteśmy na diecie i ja, osobiście, już się ważyłem, a pan się ważył?
- A po co? - pan kolega nie widzi takiej potrzeby.
- Żeby się zważyć!!! - kolega pana kolegi wyjaśnia.
Po obiedzie, przed stołówką, w dużym holu informacje na tablicy ogłoszeń. Ważniejsze dni, wycieczki po mieście meleksem, z przewodnikiem, wieczorek zapoznawczy i integracyjny w „Magicznej Magnolii”, zagra zespół „Incognito”, wycieczki do muzeum, znowu wyjazd meleksem, „Incognito” zagra tylko dla pań, spotkanie z poetą.
- Niech pani weźmie swoją głowę, bo nie widzę co tam pisze.
- Dlaczego nie ma dziś grania, skoro już dziś przyjechałem?
- Dlaczego ja nie widzę co tam pisze?
- Bo nie zabrałaś okularów, kobieto, bo przyszliśmy na obiad a nie do biblioteki. A poza tym nie mówi się: co tam pisze, tylko co jest napisane...
- Jaki mądry... - zakończyła rozmowę żona zwana kobietą.
- Szumi mi w uszach, muszę pójść do neurologa – oznajmia wysoki przygarbiony, czytając cały kulturalny program pobytu w uzdrowisku.
Kaszląca kaszle od pierwszego dnia pobytu. Kaszle w systemie – śniadanie: na początku i na końcu, przy obiedzie: podobnie, przy kolacji: tak samo. Zdarza się, że zakaszle poza systemem. Wtedy trójka pozostałych pań przy stoliku reaguje z politowaniem. No wiesz, Klara... Oddając pielęgniarce kartę zabiegową, w dniu wyjazdu, oczywiście zakaszlała. A potem, tradycyjnie, zapaliła papierosa udając się na parking. Komuś, po drodze, powiedziała do zobaczenia.
Po kilku dniach jest czas na wypad w miasto. Kolacja za kilka godzin.
- Najbardziej mnie tutaj smakuje piwo grzane – mówi bywalec sanatoryjnych miejscowości od wielu lat. - I ja sobie takie zamawiam, codziennie, jak idę na spacer. Więc jest grzane, z pomarańczą, jakimiś korzennymi przyprawami i z rurką. Przez słomkę ciągnę piwo, a w filiżance mam kawę cappuccino. Dużą. Piwo popijam kawą. Działa jak lekarstwo...
- Jakie lekarstwo? - pyta czujnie różowy na twarzy z rudą brodą, ale odpowiedzi nie uzyskuje.
- Ta z czerwonymi włosami prowokuje, mówię ci. Niestety, wychodzi często na papierosa. Zazwyczaj po obiedzie. I jara aż się dymi.
- To zatkaj nos...
- Trudno jej nie zauważyć z tymi czerwonymi włosami. Idę ci ja korytarzem na zabieg, masaż wibracyjny na plecy. Patrzę, a siedzi i czeka na to samo co ja, czerwonowłosa. A już wiem jak ma na imię. I mówię, że znam piosenkę o niej.
- Jak to, o mnie? - zaciekawiła się, z uśmiechem
- Więc daję tyle ile pamiętam: „...a panna Krysia, panna Krysia, królowała na turnusach nie od dzisiaj i każdego roku zawsze o tej porze przyjeżdżała tu, do pensjonatu Orzeł...”. A ona na to: to nieprawda, ja tu jestem po raz pierwszy!
- Jednym słowem miałeś szczęście, jako ten dżentelmen aktywny
- Jestem w sanatorium nie pierwszy raz i już teraz wiem, że powinienem kupić sobie szlafrok. I kupię! W szlafroku możesz zdjąć gacie, się przebrać no i w ogóle, jest ciepło gdy wracasz z basenu.
- Jeżeli basen jest w tym samym budynku...
Po kilku dniach, po dziesiątkach zabiegów, znów uwagę przykuwa tablica informacyjna, jako że będą wizyty kontrolne u lekarza. Trzeba przeczytać, zapamiętać, a jak nie, to jeszcze raz zejść na dół i stanąć przed tablicą i wbić sobie do łba.
Po obiedzie, ale jeszcze przy stoliku, kiedy jabłka na stole są dla całej czwórki, dwóch pań i dwóch facetów, małżeństwo, wdowa i rozwodnik:
- Najlepsze są jabłka
- Jabłka nie, kiwi dobrze służy cukrzykom
- A banan? Ja lubię banany...
- No, nie wiem
- Grejpfruty nie są dobre na cukier
- Ale różowe czy żółte?
- Nie mam pojęcia
- Zupa była dobra, smakowała, co to za zupa?
- Zjadł pan zupę i nie wie co jadł?
- Mnie to wszystko lata, żarcie jest dobre, kto mówi inaczej ma gorzej w domu...
- Tak, to jest prawda, masz pan rację
- Grzech narzekać....
Kolejny stolik, śniadaniowy czas, kolejne towarzystwo, z dwóch dwójek. Małomówny jest z Olusiem, Zezowaty z Henrykiem.
- Co robimy, panowie? - pyta Małomówny i jest to jedyna wypowiedź tego typa przy śniadaniu. Hołduje zapewne zasadzie, że jak się je, to się nie mówi. Temat podejmują pozostali.
- Spacer plażą, żeby nawdychać się jodu
- W którą stronę? Na Niemcy czy na Rosję?
- Jasne, że na Niemcy. Będziemy wracać, to mamy cały Zachód za plecami...
- Całą Unię Europejską, można powiedzieć...
- Nie do końca całą. Na Wschodzie mamy Litwę, Łotwę i Estonię
- Owszem, ale nie chodzi o politykę, tylko o wiatr! Z wiatrem będziemy wracać. Wtedy łatwiej. Nawet plażą.
- A zabiegi?
- Wypada, że po obiedzie...
- No to już wszystko wiemy.
- Wszystko to wie tylko Pan Bóg – nieoczekiwanie Małomówny się wtrącił, puentując rozmowę sanatoryjnej czwórki od stolika.
I znów na śniadanie nie ma ciemnego chleba, tego żytniego, a większość poluje na żytni. Więc wejście na salę jest dogłębne. W głębi bowiem są kuchenne stoły, gdzie jest w koszach chleb żytni. I tam idzie cała pierwsza głodna zmiana. Każdy bierze przynajmniej cztery kromki. No i teraz dobrze, można zaczynać.
- Mój współspacz późno wczoraj wrócił – opowiada chodzący na kąpiel kwasowęglową.
- Jaki współspacz? - pyta ten co ma kąpiel perełkowo – ozonową przypisaną.
- Jaki znów współspacz?
- No, ten łysawy, co mieszka ze mną – mówi kwasowęglowiec.
- Czyli szlafkumpel? - perełkowo – ozonowy uściśla.
- Można i tak, wiemy o kogo chodzi.
- Współspacz jest trudny do wymówienia – perełkowo – ozonowy nie odpuszcza. - Spróbuj pan powiedzieć szybko trzy razy: współspaczwspółspaczwspółspacz. Się pan opluje. Lepiej już szlafkumpel.
Płaszczyzny porozumienia nie ustalono.
- Zabierz pan przydziałowy jogurt naturalny – ten od szlafkumpla radzi.
I tak dzień za dniem.
A za oknem szaro, bo listopad, wieczór spada znienacka, choć dopiero 16.00, coś koło tego. Kuracjusze są jednak przygotowani na takie niepogody. Katana, czapka i szalik, obuwie futerkowe, kije i do przodu. Licznik bije, ilość kroków jest ważna. Komuś zabrakło 700 do 20 000. Zjadł obiad i zaczął obchodzić wszystkie stoliki na stołówce. Normalny slalom gigant. Nie do końca wiedzący o co chodzi, myśleli że wariat, ale gość zaczął liczyć na głos. Nieoczekiwanie dostał wsparcie z każdej strony. Kelnerki nie przerwały pracy, ale uciekały sprytnie z miejsc zagrożonych przejściem krokowca. Natomiast kucharki wychynęły i wróciły szybko do swych zajęć. Uznały, że to wariat. Slalom między stolikami zakończył się pełnym sukcesem krokowca, choć po 212 był już tylko doping oklaskami.
- Nachodził się chłop – stwierdza Oleś, ten od stolika z Małomównym, Zezowatym i Henrykiem.
- Jak wrócę do domu – zmienia temat Zezowaty – to zaraz idę do lekarza po nowe skierowanie. A co???
Wieczorem, po kolacji, kolejna sesja taneczna w uzdrowiskowej restauracji, z udziałem DJ wyposażonego w muzyczne archiwum. DJ zna dobrze pesel miłośników tańca na wyjeździe i nie sadzi rytmów nieproszonych. Słyszymy zatem: „...Na parkiecie tłum, wczasowiczów tłum spleciony gęsto, siedzę tutaj sam, a przed sobą mam orkiestrę męską.
Typ, co szarpie bas wie, że nadszedł czas, gdy w kimś na bańce
czuła struna drgnie i rozpoczną się góralskie tańce...”
- Czy jest na parkiecie panna Krysia??? - DJ wrzeszczy do mikrofonu i naśladując głos Wojciecha Młynarskiego recytuje: dla sympatycznej panny Krysi z turnusu trzeciego od sympatycznego oczywiście, niewątpliwie pana Waldka: bucio! bucio! - Krysia z czerwonymi włosami promienieje.
Jest zabawa. Podrywa się pesel z numerem początkowym 48 i podchodzi do stolika, gdzie elegancka, umalowana, z włosami na jeża, chwilowo wolna. - Czy można panią prosić do tańca? Z żoną rozmawiałem i mi pozwoliła ...
Byle zdrowie pozwoliło.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób

Napisz komentarz
Komentarze