Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 20 grudnia 2025 08:51
Reklama

Uzdrowiskowcy

Uzdrowiskowcy

Jest skierowanie, jest data, jest miejsce. Prośba, żeby przyjechać przed 14.00. Wypada więc jechać.

Trzy dni pakowania, ale i tak jeden lek, ten na czczo, został w domu. Lek ważny. Więc telefon do sąsiada, który ma drugie klucze, bo kwiatki podlewa, żeby znalazł w kuchni na parapecie.

- A jak jego nazwa?

- Nie wiem, jakoś tak na em... 

- Mam! Co teraz?

- Weź zrób zdjęcie i prześlij.

Po godzinie, po prośbie do lekarza po receptę. Prośba zostaje wysłuchana. Nie pierwszy raz takie historyjki mówi lekarz i spogląda na pensjonariusza sanatorium z politowaniem.

Sanatorium w dobrym miejscu, nad morzem. Czas taki, że emeryci tylko na liście. Emeryci i ich żony, emerytki. Emeryci i ich krewne, znajome, koleżanki. Starszyzna raczej brzuchata, ten i ów z kulą, z balkonikiem, kulejący na lewą nogę, na prawą, kołyszący się na nogach prostowanych na beczce, ktoś podąża z kijami od nordic walking. A idzie tylko do stołówki. W podłogę kija nie wbije, kij się raczej ślizga. Więc z kijami tylko na obiad, na kolację już pójdzie trzymając się ściany. Faceci przodem, panie wolniej, niepewnie kroczą, za to bezpiecznie. Kelnerki spoglądają na kwit i kierują do stolika.

- Pan do stolika sześć, o tu – wskazuje uprzejmie panienka w mini.

- Ale ja mam dziewiątkę – gość w t-shircie siwym z wydrukiem 99, jak Wayne Gretzky, słynny hokeista z Kanady.

- Niech pan odwróci kartkę, o tak, teraz jest dobrze. I jaki numerek tu mamy? - cierpliwa kelnerka w mini pomaga i pyta. - No, jaki mamy numerek?

- Teraz mam szóstkę... - spadkobierca hokeisty z Kanady otwiera usta i dziwi się dłuższą chwilę.

- No i mamy stolik z jakim numerkiem? - kelnerce w mini wyraźnie podoba się ta interakcja.

- Tak mam szóstkę, jeszcze raz pokazuje, a tak dziewiątkę – odwraca papier identyfikacyjny stołówki sanatoryjnej, ale kelnerka w mini  jest już przy innym kuracjuszu i z nim nie ma problemu. Ten na prawo, a pan na lewo, pod okno. O właśnie tam... - dziewczyna uśmiecha się i składa ręce jak do modlitwy. 

Nieco ponad sto ludzi w pierwszym rzucie. Panie stanowią większość. W drugim rzucie podobnie.

Przy stoliku rozmowa. 

- No i jak? Smakowało?

- Ja tam nigdy nie narzekam. Mnie tam zawsze smakuje.

- Ale kartofli mogłoby być więcej...

- Po co się napychać? Tu, panie kolego, jesteśmy na diecie i ja, osobiście, już się ważyłem, a pan się ważył?

- A po co? - pan kolega nie widzi takiej potrzeby.

- Żeby się zważyć!!! - kolega pana kolegi wyjaśnia.

Po obiedzie, przed stołówką, w dużym holu informacje na tablicy ogłoszeń. Ważniejsze dni, wycieczki po mieście meleksem, z przewodnikiem, wieczorek zapoznawczy i integracyjny w „Magicznej Magnolii”, zagra zespół „Incognito”, wycieczki do muzeum, znowu wyjazd meleksem, „Incognito” zagra tylko dla pań, spotkanie z poetą.

- Niech pani weźmie swoją głowę, bo nie widzę co tam pisze.

- Dlaczego nie ma dziś grania, skoro już dziś przyjechałem?

- Dlaczego ja nie widzę co tam pisze?

- Bo nie zabrałaś okularów, kobieto, bo przyszliśmy na obiad a nie do biblioteki. A poza tym nie mówi się: co tam pisze, tylko co jest napisane...

- Jaki mądry... - zakończyła rozmowę żona zwana kobietą.

- Szumi mi w uszach, muszę pójść do neurologa – oznajmia wysoki przygarbiony, czytając cały kulturalny program pobytu w uzdrowisku.

Kaszląca kaszle od pierwszego dnia pobytu. Kaszle w systemie – śniadanie: na początku i na końcu, przy obiedzie: podobnie, przy kolacji: tak samo. Zdarza się, że zakaszle poza systemem. Wtedy trójka pozostałych pań przy stoliku reaguje z politowaniem. No wiesz, Klara... Oddając pielęgniarce kartę zabiegową, w dniu wyjazdu, oczywiście zakaszlała. A potem, tradycyjnie, zapaliła papierosa udając się na parking. Komuś, po drodze, powiedziała do zobaczenia.

Po kilku dniach jest czas na wypad w miasto. Kolacja za kilka godzin.

- Najbardziej mnie tutaj smakuje piwo grzane – mówi bywalec sanatoryjnych miejscowości od wielu lat. -  I ja sobie takie zamawiam, codziennie, jak idę na spacer. Więc jest grzane, z pomarańczą, jakimiś korzennymi przyprawami i z rurką. Przez słomkę ciągnę piwo, a w filiżance mam kawę cappuccino. Dużą. Piwo popijam kawą. Działa jak lekarstwo...

- Jakie lekarstwo? - pyta czujnie różowy na twarzy z rudą brodą, ale odpowiedzi nie uzyskuje.

- Ta z czerwonymi włosami prowokuje, mówię ci. Niestety, wychodzi często na papierosa. Zazwyczaj po obiedzie.  I jara aż się dymi. 

- To zatkaj nos...

- Trudno jej nie zauważyć z tymi czerwonymi włosami. Idę ci ja korytarzem na zabieg,  masaż wibracyjny na plecy.  Patrzę, a siedzi i czeka na to samo co ja, czerwonowłosa. A już wiem jak ma na imię. I mówię, że znam piosenkę o niej.

- Jak to, o mnie? - zaciekawiła się, z uśmiechem

- Więc daję tyle ile pamiętam: „...a panna Krysia, panna Krysia, królowała na turnusach nie od dzisiaj i każdego roku zawsze o tej porze przyjeżdżała tu, do pensjonatu Orzeł...”. A ona na to: to nieprawda, ja tu jestem po raz pierwszy! 

- Jednym słowem miałeś szczęście, jako ten dżentelmen aktywny

- Jestem w sanatorium nie pierwszy raz i już teraz wiem, że powinienem kupić sobie szlafrok. I kupię! W szlafroku możesz  zdjąć gacie, się przebrać no i w ogóle, jest ciepło gdy wracasz z basenu.

- Jeżeli basen jest w tym samym budynku...

Po kilku dniach, po dziesiątkach zabiegów, znów uwagę przykuwa tablica informacyjna, jako że będą wizyty kontrolne u lekarza. Trzeba przeczytać, zapamiętać, a jak nie, to jeszcze raz zejść na dół i stanąć przed tablicą i wbić sobie do łba.

Po obiedzie, ale jeszcze przy stoliku, kiedy jabłka na stole są dla całej czwórki, dwóch pań i dwóch facetów, małżeństwo, wdowa i rozwodnik:

- Najlepsze są jabłka

- Jabłka nie, kiwi dobrze służy cukrzykom

- A banan? Ja lubię banany...

- No, nie wiem

- Grejpfruty nie są dobre na cukier

- Ale różowe czy żółte?

- Nie mam pojęcia

- Zupa była dobra, smakowała, co to za zupa?

- Zjadł pan zupę i nie wie co jadł?

- Mnie to wszystko lata, żarcie jest dobre, kto mówi inaczej ma gorzej w domu...

- Tak, to jest prawda, masz pan rację

- Grzech narzekać....

Kolejny stolik, śniadaniowy czas, kolejne towarzystwo, z dwóch dwójek. Małomówny jest z Olusiem, Zezowaty z Henrykiem.

- Co robimy, panowie? - pyta Małomówny i jest to jedyna wypowiedź tego typa przy śniadaniu. Hołduje zapewne zasadzie, że jak się je, to się nie mówi. Temat podejmują pozostali.

- Spacer plażą, żeby nawdychać się jodu

- W którą stronę? Na Niemcy czy na Rosję?

- Jasne, że na Niemcy. Będziemy wracać, to mamy cały Zachód za plecami...

- Całą Unię Europejską, można powiedzieć...

- Nie do końca całą. Na Wschodzie mamy Litwę, Łotwę i Estonię

- Owszem, ale nie chodzi o politykę, tylko o wiatr! Z wiatrem będziemy wracać. Wtedy łatwiej. Nawet plażą.

- A zabiegi?

- Wypada, że po obiedzie...

- No to już wszystko wiemy.

- Wszystko to wie tylko Pan Bóg – nieoczekiwanie Małomówny się wtrącił, puentując rozmowę sanatoryjnej czwórki od stolika.

I znów na śniadanie nie ma ciemnego chleba, tego żytniego, a większość poluje na żytni. Więc wejście na salę jest dogłębne. W głębi bowiem są kuchenne stoły, gdzie jest w koszach chleb żytni. I tam idzie cała pierwsza głodna zmiana. Każdy bierze przynajmniej cztery kromki. No i teraz dobrze, można zaczynać.

- Mój współspacz późno wczoraj wrócił – opowiada chodzący na kąpiel kwasowęglową.

- Jaki współspacz? - pyta ten co ma kąpiel perełkowo – ozonową przypisaną.

- Jaki znów współspacz?

- No, ten łysawy, co mieszka ze mną – mówi kwasowęglowiec.

- Czyli szlafkumpel? - perełkowo – ozonowy uściśla.

- Można i tak, wiemy o kogo chodzi.

- Współspacz jest trudny do wymówienia – perełkowo – ozonowy nie odpuszcza. - Spróbuj pan powiedzieć szybko trzy razy: współspaczwspółspaczwspółspacz. Się pan opluje. Lepiej już szlafkumpel.

Płaszczyzny porozumienia nie ustalono.

- Zabierz pan przydziałowy jogurt naturalny – ten od szlafkumpla radzi.

I tak dzień za dniem.

A za oknem szaro, bo listopad, wieczór spada znienacka, choć dopiero 16.00, coś koło tego. Kuracjusze są jednak przygotowani na takie niepogody. Katana, czapka i szalik, obuwie futerkowe, kije i do przodu. Licznik bije, ilość kroków jest ważna. Komuś zabrakło 700 do 20 000. Zjadł obiad i zaczął obchodzić wszystkie stoliki na stołówce. Normalny slalom gigant. Nie do końca wiedzący o co chodzi, myśleli że wariat, ale gość zaczął liczyć na głos. Nieoczekiwanie dostał wsparcie  z każdej strony. Kelnerki nie przerwały pracy, ale uciekały sprytnie z miejsc zagrożonych przejściem krokowca. Natomiast kucharki wychynęły i wróciły szybko do swych zajęć. Uznały, że to wariat. Slalom między stolikami zakończył się pełnym sukcesem krokowca, choć po 212 był już tylko doping oklaskami. 

- Nachodził się chłop – stwierdza Oleś, ten od stolika z Małomównym, Zezowatym i Henrykiem.

- Jak wrócę do domu – zmienia temat Zezowaty – to zaraz idę do lekarza po nowe skierowanie. A co???

Wieczorem, po kolacji, kolejna sesja taneczna w uzdrowiskowej restauracji, z udziałem DJ wyposażonego w muzyczne archiwum. DJ zna dobrze pesel miłośników tańca na wyjeździe i nie sadzi rytmów nieproszonych. Słyszymy zatem: „...Na parkiecie tłum, wczasowiczów tłum spleciony gęsto, siedzę tutaj sam, a przed sobą mam orkiestrę męską.

Typ, co szarpie bas wie, że nadszedł czas, gdy w kimś na bańce

czuła struna drgnie i rozpoczną się góralskie tańce...”

- Czy jest na parkiecie panna Krysia??? - DJ wrzeszczy do mikrofonu i naśladując głos Wojciecha Młynarskiego recytuje: dla sympatycznej panny Krysi z turnusu trzeciego od sympatycznego oczywiście, niewątpliwie pana Waldka: bucio! bucio! - Krysia z czerwonymi włosami promienieje.

Jest zabawa. Podrywa się pesel z numerem początkowym 48 i podchodzi do stolika, gdzie elegancka, umalowana, z włosami na jeża, chwilowo wolna. - Czy można panią prosić do tańca? Z żoną rozmawiałem i mi pozwoliła ...

Byle zdrowie pozwoliło.

Tekst i fot. Bogumił Drogorób

 

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LupusTreść komentarza: Narazie zabawa. Oglądaliśmy rzuty. Grzmi tylko oszczepniczka małolatka U-14. Za rok prawda o potędze wyjdzie albo nie. Kto wejdzie na bieżnię, ten jest lekkoatletą, a ten kto z nimi jest na bieżni jest trener z nazwy. Data dodania komentarza: 16.05.2023, 20:44Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Sukcesy brodnickich biegaczyAutor komentarza: KuracjuszkaTreść komentarza: Ale NUMER opisał super Redaktor Bogumił! A tak naprawdę - to z czekaniem do sanatorium - to też numer i to w kolejce długiej! A tyle dajemy na NFZ, by zdrowym być i marzyć, by mieć wciąż te dzieścia lat.. kuracjuszka, ale jeszcze bez numeru.....Data dodania komentarza: 11.05.2023, 20:13Źródło komentarza: Sanatoryjny numer 4457Autor komentarza: joko Treść komentarza: Niech się wasz trener nie chwali . Słyszałem ze dawniej jemu wszystkie plany przysyłał i był na obozach jakiś trener z Iławy. Dlatego w mukli miał nawet mistrzów Polski na 400m i w sztafetach. Teraz leci na jego planach, ale wyników medalowych to oni od 6 lat nie mają, bo z tego trenera zrezygnował. Mukla ma nawet dobry do LA stadion a lepiej żeby miała dobrego trenera do medali. Chyba że wpadnie mu jakiś zawodnik co był już mistrzem Polski, to może zrobi z niego mistrza województwa. Data dodania komentarza: 9.04.2023, 09:00Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: lolek Treść komentarza: Mierne ta wyniki latem mieliścieData dodania komentarza: 8.04.2023, 20:30Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: WiKTreść komentarza: Życzę powodzenia i zachwyconych gości. Oczywiście ciekawa jestem jak kaczka się udała?Data dodania komentarza: 7.04.2023, 23:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kasząAutor komentarza: CzesiaTreść komentarza: Super Wiesiu! Takie danie po nowemu zrobię na te Święta, bo do tej pory głównym dodatkiem był ogrom jabłek... Dzięki za przepis.. Dam znać, jak smakowała gościom... pozdrawiam już z apetytem! CzesiaData dodania komentarza: 7.04.2023, 17:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kaszą
Reklama
Reklama