Jestem wdową i emerytką, niezależną finansowo. Po śmierci męża moje życie straciło impet, ale miałam dla kogo żyć - dla Iwony, mojej jedynej córki i dla wnuczki, Zosi, którą kocham nad życie.
Mieszkałam w niewielkim domu z ogrodem na przedmieściach Poznania. Tu z mężem przeżyliśmy nasze najlepsze lata. Tu urodziła się i wychowała Iwonka. Po śmierci Franka, myślałam, że się rozpadnę. Ale przy życiu trzymała mnie córka. Pomagała, dzwoniła, przyjeżdżała. Mimo wszystko, mam szczęście - myślałam.
- Wandziu, zastanów się dobrze - mówiła kuzynka, Jagoda, gdy podzieliłam się z nią planami na przyszłość, kiedy gadałyśmy siedząc u mnie w kuchni. - Przecież to moja córka - odpowiedziałam, wzruszając ramionami. - Jak mogę jej nie ufać? - A ten jej mąż? Jeszcze cię wygryzie z własnego domu - wycedziła Jagoda z niepokojem w głosie. - Oj, przesadzasz. Waldek to miły facet. A ja tylko chcę pomóc im w życiu - westchnęłam ciężko.
Nie słuchałam nikogo. Podjęłam decyzję. Iwona zawsze była moim największym powodem do dumy. Chciałam pokazać, że jej ufam. I przepisałam jej mój rodzinny dom. Akt notarialny, podpisy, wszystko oficjalnie. - Będzie po staremu, mamo - powiedziała, przytulając mnie po wyjściu od notariusza. Wtedy jej wierzyłam.
Nagłe zmiany
- Mamo, a może gdzieś byś wyjechała? - zapytała Iwona pewnego wieczoru. Siedziałyśmy, oglądając wiadomości, gdy Waldek przyniósł nowy sprzęt, jaki miał przyda się do podłączania różnych odbiorników. Wyłączył telewizor, bo zaczął montować to urządzenie. Zamarłam ze szklanką wody w dłoni. - O czym mówisz? - spytałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młot. - Pomyślałam, że może pojechałabyś do Jagody? Albo w góry? Zmiana klimatu dobrze by ci zrobiła. - Mam się wynieść? - zapytałam wprost. Wtedy Waldek podał mi ofertę apartamentów w Zakopanem.
- Myśleliśmy, że ten pensjonat byłby idealny. Cisza, spokój… A my w końcu zrobilibyśmy remont - powiedział.
- A więc już przeszkadzam? - spojrzałam mu w oczy. - Mamo, nie zaczynaj. Po prostu trochę przestrzeni by się nam przydało. - To już nie jest mój dom? - głos mi się łamał. - Zrozum musimy żyć po swojemu - mówiła Iwona. Zapadła cisza. Siedziałam w tej ciszy jak w lodowatej przerębli. Poczułam, jak coś się we mnie łamie. Żyłam w iluzji, która w końcu pękła?
Załamałam się
Kilka dni później wracałam wcześniej z zakupów. Klucz zaskrzypiał w zamku, drzwi otworzyły się cicho. Z kuchni dobiegły mnie głosy. - Jak długo jeszcze ona tu będzie? - zapytał poirytowany Waldek. - Pamiętaj, że mamy dziecko w drodze. Cicho - mruknęła Iwona. - Wszystko się załatwi. Zrobimy z jej pokoju pokój dla dziecka… Ale powolutku… Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę się wycofać. Udawać, że nic nie słyszałam. Ale coś się we mnie zagotowało. Weszłam do kuchni. - A więc już jestem wykasowana powiedziałam, patrząc prosto na nich. Iwona spojrzała zaskoczona, ale nawet się nie speszyła. - Mamo, musimy tu jakoś żyć. Mamy swoje plany. - To ciekawe, bo jeszcze niedawno mówiłaś, że nic się nie zmieni - wykrzyknęłam. - Mamo, nie dramatyzuj. Dasz sobie radę. To nie dom starców - rzucił zimno Waldemar. Te słowa, jak nóż w serce. Cofnęłam się krok do tyłu. Już nie rozpoznawałam ani córki, ani zięcia. Właśnie wyrzucają mnie z mojego domu.
Wyszłam z jedną walizką
Nikt nawet nie pomógł mi jej znieść do taksówki. Iwona patrzyła z okna w kuchni, jakby oglądała coś, co na zawsze znika z jej życia… Jagoda otworzyła mi drzwi jeszcze w szlafroku. - Boże, Tereniu wyszeptała, przytulając mnie mocno. Wejdź. Usiadłyśmy w kuchni, tym razem u niej. Dłonie mi się trzęsły, a łzy leciały jak grochy. - Oni naprawdę mnie wyrzucili, mówiłam z niedowierzaniem. - Tak po prostu. Jakby ten dom nigdy nie był mój. - Zawsze byłaś dla niej za dobra - powiedziała Jagoda. - Myślałaś sercem, nie głową. A ona to wykorzystała. - Ale ja chciałam dobrze - broniłam się, sama przed sobą. Rozpłakałam się. Jeszcze kilka razy próbowałam dzwonić. Do Iwony i do Waldka. Nie odbierali. Ich telefony milczały jak wyrzut sumienia. Przepłakiwałam noce, zastanawiając się kiedy przestaliśmy być rodziną?
Co dalej?
Młody prawnik ze spokojem mi wyjaśniał. - Akt darowizny jest jednoznaczny. Przekazała pani dom dobrowolnie i on nie jest już pani. - Ale to był mój dom. Przez całe życie – głos mi się łamał i coś ściskało za gardło. - Rozumiem, to trudna sytuacja. Można jedynie próbować rozmawiać - sugerował prawnik. Wiedziałam, że żadnej rozmowy z nimi nie będzie. Zamknęli przede mną drzwi i już ich nie otworzą. Wracając czułam się okradziona i upokorzona. Gdy weszłam do mieszkania Jagody nerwy mi puściły i łzy lały się strumieniami.
Napisałam list do Iwony. Kilka kartek, pełnych żalu i niezrozumienia. Pisałam, że nie chcę już tego domu - tylko żeby pamiętała, że byłam jej matką. Że ją kochałam ponad wszystko. Wsunęłam list do koperty i schowałam do szuflady. Nie wyślę go. Wiem, że ona tego nie pojmie.
- Wciąż mieszkam u Jagody. Płacę jej za pokój. Nie mam już złudzeń. Nie dzwonię do Iwony. Od wyprowadzki nie widziałam wnuczki Zosi, za którą bardzo tęsknię, ani tej, która się urodziła. Z Zosią byłyśmy sobie bliskie i dzisiaj to jej najbardziej mi brakuje. Czasem zadaję sobie pytanie, czy ona wie co mi zrobili jej rodzice? Czy też za mną tęskni? Mam cichą nadzieję, że może kiedyś, jak dorośnie odnajdzie mnie i zapyta - dlaczego tak się stało? - Co jej powiem?
- Może to, że zdradziła mnie ta, którą kochałam najbardziej na świecie. Okradła mnie z przeszłości, bo dom to nie tylko mury. To moje życie. Miłość. Wspomnienia. Ukochany mąż. Jedyna córka i jej pierwsze słowo „mama”.
Notowała i fot. Wiesława Kusztal
 
                                                            
Napisz komentarz
Komentarze