Było ich trzech. Nie kryli się ze swoim zamiarem. Obchodzili dom dookoła sprawdzając czy jakieś okno, może przez przypadek, jest otwarte. Przypadku nie było. Ich wzrok padł na okna piwniczne. Uznali, że to dobry kierunek.
Właściciel pożegnał gości. Przyjaciół z daleka. Jeszcze przez otwarte szyby samochodu z prawej strony machali rękami, wdzięczni za tak ciekawy i atrakcyjny pobyt na Pojezierzu Brodnickim. Za spacery nad Niskim Brodnem, za zupę rybną w restauracji nad Wądzyńskim, za kilka dni codzienności i humoru, niszczonych uprzednio przez kampanie wyborcze.
Właściciel zamknął bramę, spojrzał na zegarek, była 17.35. Spojrzał w niebo, bezwietrzność utrzymywała chmurki w jednym miejscu, jak się mogło wydawać. Rzucił okiem tu i tam, i pomyślał, że zdąży jeszcze zobaczyć finisz kolejnego etapu Giro d'Italia. Chwycił za klamkę, ze zdziwieniem stwierdził, że drzwi są zamknięte. Przeklął siarczyście, a rzeczywistość, która się przed nim wyłoniła ocenił krótko: na amen!!!
Analizę sytuacji zaczął od swojego stroju. Obuwie gumowane, typowo ogrodowe. Spodnie niedzielne. Koszula na krótki rękaw. Sąsiad z prawej zamknięty na dwa spusty – z rodziną w Holandii, robota, inne pieniądze. Sąsiad z lewej – może budzić nadzieję, bo brama otwarta. Nadzieja znika, ponieważ sąsiad z sąsiadką i wnukami znajduje się w innej części miasta. Gdzie? No właśnie, gdzie?
Sytuacja ma charakter stacjonarny. Właściciel stwierdza, że wyszedł z domu pożegnać gości bez kluczy, bez telefonu, ale nie bez głowy. Szybko uznaje, że nic nie zdziała. Odczuwa lekki chłód, jako że ma koszulę na krótki rękaw. Spogląda na samochód. Trafiony! Bagażnik i drzwi stoją otworem. Znajduje polar, prezent od przyjaciela z Katowic. Dziękuje Bogu, że wrzucił go niedbale do bagażnika. Teraz w sam raz.
Myśli wędrując z rękami w kieszeniach. Czas płynie. W Giro d'Italia już koniec etapu. I co teraz? Żona ma klucze zapasowe, ale jest z dzieciakami nad morzem. Kawał drogi. Przed sobą ma morze i nie pomoże.
Przypomniał sobie, że raz kiedyś musiał interweniować w sprawie zepsutej, okiennej klamki. Wiedział gdzie mieszka, przecież niedaleko, mistrz od spraw różnych. Idzie. Ale jest niedziela, mistrz od spraw różnych i trudnych może być tu, albo tam, albo jeszcze gdzie indziej. Rozpoznaje samochód mistrza od klamki okna kuchennego. Ale niepewność nie ustępuje. Tym bardziej, że po dzwonku nikt raptownie drzwi nie otwiera. Naciska jeszcze raz. Nareszcie. Jest człowiek, w białym podkoszulku, jest nadzieja. Akcja w fazie początkowej.
- Ratuj mistrzu – mówi właściciel odziany w niedzielne spodnie a mistrz proponuje, żeby zreferować mu, co i jak, i w ogóle.
- Ubiorę się i podjedziemy – mistrz słucha i po chwili wyciąga pomocną dłoń. - Zobaczymy! - obiecuje, a to jedno słowo dodaje wyraźnej otuchy właścicielowi zamkniętego domu. - Ubiorę się – powtarza – i wezmę narzędzia. Młot i łom...
Operacja łomem zabrzmiała groźnie i właściciel w polarze od przyjaciela z Katowic pokręcił głową. Nie wiadomo czy z niezadowoleniem, czy z podziwem. Mistrz zapewne wiedział, przeczuł reakcję klienta więc dodał, że chodzi o łom nie metrowy, do rozbijana lodu na chodniku, ale długi jak szkolna linijka na trzydzieści centymetrów.
Choć to trzysta metrów zaledwie podjechali samochodem, bo w samochodzie mistrz do rzeczy różnych i trudnych ma swego rodzaju narzędziownię. Skład węgla i papy, jak się powiada, w którym jest wszystko, bo wszystko jest potrzebne, choć nie wszystko jednocześnie. Mistrz obejrzał drzwi, nacisnął klamkę i zadał zaskakujące pytanie: gdzie są klucze?
- W środku, w zamku, przecież...
- A zapasowe?
- Zapasowe ma sąsiad. Kiedy wyjeżdżam gdzieś, na kilka dni, podlewa kwiaty...
- Koniecznie trzeba iść do sąsiada.
- Nie ma sensu, bo sąsiada nie ma...
- No tak – mistrz przetarł czoło, bo już się spocił – to trzeba zadzwonić do niego.
- Nie mam telefonu, jest w domu, w środku, nie znam numeru. Ani do sąsiada, ani do sąsiadki, jego żony.
- A tamci sąsiedzi – wskazuje ręką – z tamtego domu?
- Tam jest pies, nie wejdę.
Stanie na czas, nowa konkurencja, uprawiana przez właściciela domu z drzwiami zatrzaśniętymi. Długie stanie. Wreszcie dalsza sąsiadka ukazuje się na ganku.
- O co chodzi?
- O telefon, do sąsiadki, albo sąsiada.
- Do Karolci? Mam. A co?
Trwa proces tłumaczenia sytuacji z drzwiami. Nawiązany zostaje kontakt z sąsiadką Karolcią, a za jej pośrednictwem z sąsiadem, mężem Karolci, który ma klucze zapasowe, do drzwi właściciela domu zamkniętego nieopatrznie. Gdy właściciel wyjeżdża na Wybrzeże podlewa kwiaty. No i rzuca okiem.
- Zaraz jedziemy! - mówi sąsiad. - Wprawdzie jest niedziela, ale jak trzeba ratować to trzeba.
Czas mija, ale pomoc nadjeżdża. Trwają oględziny już w szerszym gronie. Jest ich trzech. Zapasowe klucze nie dają efektu. Dwa zamki trzymają, w tym jeden trzyma z kluczem w środku. Zapada wreszcie decyzja: trzeba wybić szybę w piwnicznym oknie i od środka, mając już klucze, spróbować różnych manewrów.
- Walić? - pyta sąsiad stojąc z młotkiem przed wybranym oknem piwnicznym.
- Wal – decyduje właściciel. Sypie się szkło do piwnicy i na zewnątrz, w kwiaty.
- Kto wchodzi? - sąsiad odkłada młotek.
- No jak to kto? Najmłodszy! - zarządza mistrz od spraw różnych, najczęściej trudnych.
Sąsiad, który odłożył młotek, kładzie się na ziemi, nogami do okna piwnicznego i przesuwa się w dół. Słychać jak szkło chrzęści pod nogami. Głowa znika, więc jest. W pierwszej kolejności otwiera drzwi tarasowe, żeby można było wejść do domu. Wchodzą wszyscy zainteresowani. Niestety, machinacje z kluczami na nic. Właściciel łapie się za głowę. Wychodzi przez taras w tej pozycji, jak na stracenie, bo trzymanie głowy nie oznacza, że mądra myśl nie uleci.
Nieoczekiwanie nadchodzi pomoc. Wkrótce okaże się, że bardzo fachowa. Pojawia się czwarty zawodnik, teść sąsiada, który zabrał się z nim samochodem, ale czekał na rozstrzygnięcie u córki, pijąc kawę. Konkretnie u żony sąsiada, Karolci.
Stoją przed drzwiami, oceniając możliwości. Sąsiadka podaje przez płot tacę z herbatą i jabłecznik. Niepotrzebnie, bo wybija tylko z pomysłu na otwarcie drzwi. Nadchodzi chwila prawdy. Teść sąsiada przeciera ręce, jak Kwinto w „Vabanku”, głaszcze drzwi i analizuje głośno sytuację:
- Skoro góra nie otwiera, dół też nie otwiera, to znaczy że dwa zamki są w porządku. Góra i dół. A problem jest w środku. Miedzy nimi. Tam gdzie klamka. Klamka lubi chodzić sama. Tylko, że w klamce jest zapadka. Takie małe gówno. I właśnie to małe gówno trzyma. Dajcie łom – wyciągnął rękę do tyłu mając wzrok utkwiony w klamce. - Zrobię to delikatnie, żeby drzwi nie uszkodzić – zapewnia właściciela, któremu mina zrzedła. - Zrobię to po swojemu! Dwóch do środka! Jak powiem „już” to ciągnijcie do siebie, a ja lekutko podjadę tym łomem.
Jak powiedział tak zrobił. Skutecznie. Nie ma śladu włamania. Jak się okazuje teść sąsiada to tokarz precyzyjny z zawodu, na emeryturze. Znawca tematu, kończąc akcję otwarcia drzwi powiedział co następuje: niepotrzebnie wybijaliście to okno, w piwnicy. Trzeba było od razu mnie zawołać...
Już poza wszystkim wykręcił zamek z klamką, gdzie zapadka spowodowała zatrzaśnięcie drzwi i powiedział, że go naprawi, trzeba tylko umiejętnie podejść. Ta deklaracja przestraszyła wszystkich zgromadzonych podczas kontrolowanego włamania.
- Jak tam chcecie – wykręcony zamek z trefną zapadką wręczył właścicielowi, żeby w sklepie z narzędziami kupił identyczny, co do milimetra.
- Ale gdyby co, to ja go naprawię...
Tekst i fot: Bogumił Drogorób
 
                                                            
Napisz komentarz
Komentarze