Jeśli umiera ktoś z rodziny, ktoś z kim żyliśmy na co dzień, czujemy pustkę i żal, bo odeszła bliska osoba. A co, gdy umiera człowiek, z którym nigdy się nie spotkaliśmy, a też uważamy, że odszedł ktoś bliski? To może oznaczać tylko jedno - zmarły był człowiekiem wyjątkowym.
Profesora Adama Strzembosza znałam jedynie z przekazów medialnych, z książek i publikacji. Mimo, że był w słusznym wieku i ostatnio nie czuł się najlepiej, informacja o Jego śmierci była bolesnym zaskoczeniem.
Odeszła legenda,
autorytet dla wielu środowisk prawniczych i nie tylko. Profesor przede wszystkim był Człowiekiem, który miał swoje poglądy; etyczne, moralne i co najważniejsze przez całe życie odważnie ich bronił. Także swoich decyzji, nawet gdy były niepopularne i kontrowersyjne jak ta kiedy po 1989 roku Polska zaczynała budować nowe instytucje. Strzembosz był jednym z tych, którzy wierzyli, że wolność bez prawa to chaos. Jako pierwszy prezes Sądu Najwyższego w wolnej Polsce, wprowadzał w życie ideę niezależności sądów i nie jako abstrakcyjny ideał, ale jako codzienny obowiązek. To on miał odwagę powiedzieć, że „sędziowie sami się oczyszczą”, co jedni uznali za naiwność, a inni za najwyższy wyraz wiary w etos zawodu.
Mówiło się o nim,
że jako profesor w starym, dobrym stylu uczył nie tylko przepisów, ale i postawy. W świecie pełnym oportunizmu Adam Strzembosz pozostał wierny zasadom, które wyniósł z domu i z „Solidarności”: uczciwości, pokory i odpowiedzialności. Nie miał w sobie krzty patosu, a mimo to emanował godnością. Może dlatego zawsze słuchałam go z uwagą. Bardzo rzadko bywał wzburzony raczej mówił spokojnie, bez tanich emocji, ale merytorycznie i z moralnym przekazem. Nawet gdy w ostatnich latach zabierał głos o stanie polskiego wymiaru sprawiedliwości i sądownictwa, robił to bez agresji, ale w tym co mówił pozostawiał duży margines wiary i nadziei w to, że przyzwoitość i zdrowy rozsądek kiedyś wrócą na salony. Słuchając wypowiedzi polityków, zwłaszcza prawej strony, chciałoby się powiedzieć, że przydałby się również powrót kultury i szacunku dla drugiego człowieka. Może kiedyś to nastąpi, ale coś dziwnie czuję, że nie będzie to ani powszechne, ani niezwłoczne.
Przykład
- Andrzej Duda, jeszcze jako mieszkaniec pałacu przy Krakowskim Przedmieściu, w Radiu Wnet w sposób nielicujący z pełnioną funkcją, drwiąco naśladował głos sędziwego i wielce zasłużonego prawnika prof. Strzembosza, krytykując jego dawne słowa o samooczyszczaniu się wymiaru sprawiedliwości. Ale Profesor - jak podkreślił w rozmowie z WP - nie poczuł się urażony. „Nie przywiązuję do tego rodzaju zachowań żadnej wagi” - skomentował. W epoce szybkich ocen i wyścigu przed kamery z niemądrymi sądami, a także na forach społecznościowych, a do tego płytkich i sztucznie wykreowanych autorytetów, postać Adama Strzembosza pokazuje, że prawdziwa wielkość nie boi się krytyki, zwłaszcza od przeciętniaków. Człowiek pokroju Profesora nie potrzebował medialnego krzyku i plastikowej wielkości. Wystarczą szacunek do samego siebie, żelazna konsekwencja w działaniu i odwaga mówienia prawdy. To pewnie brzmi archaicznie, ale właśnie ludzi o takich, dzisiaj niemodnych, charakterach, najbardziej brakuje. Śmierć prof. Strzembosza jeszcze bardziej oddali nas od spełnienia marzeń o powrocie do publicznej przestrzeni przyzwoitości i niekwestionowanych autorytetów. W ostatnich latach zauważa się nie tylko w polityce i środowisku prawniczym, że autorytet coraz częściej idzie w parze z ironią. Natomiast prawo, domena Profesora, traktowane bywa jak narzędzie w rękach silniejszych, choć nie zawsze mądrzejszych. Nazwisko Strzembosza brzmi jak memento, to był człowiek, który miał odwagę powiedzieć: „prawo ma służyć ludziom, a nie władzy…, a uczciwość nie jest pojęciem z podręcznika historii”. I co ważne - przez całe życie się tego trzymał.
Spoczywaj w pokoju, Profesorze.
Wiesława Kusztal
 
                                                            
Napisz komentarz
Komentarze