Mirka Poćwiardowska, pochodząca ze Zbiczna, ponad dwadzieścia lat spędziła w Wielkiej Brytanii. Aż nadszedł moment, kiedy zdecydowała się wrócić. W swojej opowieści wyznaje szczerze, że z tęsknoty. To uczucie w niej nie wygasło. Wkrótce stała się kumoszką.
Z kumoszkami jestem od roku. Maryla Lewalska, szefowa tej grupy, namawiała mnie wielokrotnie, od momentu gdy przeprowadziłam się do Zbiczna nie odpuszczała. Przyjdź do nas, zobaczysz, będzie fajnie. Wyżyjesz się, a śpiewać potrafisz. Owszem, śpiewałam kiedyś, sprawiało mi to przyjemność, ale to było tak dawno...A Maryla nie odpuszczała. Przyjdź do nas, chociaż tylko przyjdź, posłuchasz jak nam idzie.
No więc poszła, ale czuła się niepewnie, choć panie były przychylne. I gestem i słowem. Próbowała w domu. Czuła, że to śpiewanie jest już inne niż kiedyś. Z czasem przyznała, że jej głos się wyczyścił, wchodził na wyższe tony. No więc poszła do kumoszek, bo w grupie jest lepiej, radośniej, a siedzenie samej w domu, to przecież nie sposób na życie. Musiało jednak minąć trochę czasu gdy zaakceptowała siebie w roli członkini zespołu znanego, nie tylko w najbliższym regionie. Zaczęła doceniać fakt, że jest w tym gronie na scenie.
Zespół śpiewaczy, w którym jest kilkanaście pań tworzących wokalny chórek dotychczas znany był z wykonywania pieśni i piosenek wywodzących się z muzycznego folkloru, ale też ze współczesnej sceny piosenkarskiej. Tematycznie repertuar „Wesołych Kumoszek” opierał się na piosence romantycznej, miłosnej i – co naturalne – oddziaływał na słuchaczy kobiecą myślą. Piosenki były refleksyjne i wesołe, wszak nazwa „Wesołe Kumoszki” zobowiązuje, a przyśpiewki ludowe najbardziej nadają się na rozweselenie słuchaczy. Były też programy okolicznościowe – tu przykładem może być muzyczne kolędowanie.
Dla Mirki kolejne miesiące, to kolejne etapy wokalnej twórczości. Aż nadeszło lato 2025 i na horyzoncie kulturalnego pejzażu regionu pojawił się projekt przeglądu kabaretowego grup twórczych seniorek, seniorów, pań z kół gospodyń wiejskich, świetlic środowiskowych itp. W dwóch słowach Kabareton w Zgniłobłotach. Wpadła na tej pomysł Łucja Zielonko, która karierę śpiewaczą prezentowała m.in. w „Złotym Kręgu”, a teraz jako sołtyska Zgniłobłot inicjuje ciekawe wydarzenia kulturalne.
- Lubię taniec, lubię muzykę. Ośmieliłam się i myślę, że dobrze mi to wychodzi. Maryla zgłosiła grupę do przeglądu. Nie mieliśmy za wiele czasu, zaledwie dwa tygodnie, zdołałyśmy zrobić tylko dwie próby. Na warsztat wzięłyśmy dwa znakomite utwory okresu międzywojennego – opowiada Mirka Poćwiardowska, najmłodsza stażem kumoszka.
Nie chodziło jednak o odśpiewanie ballad o Felku Zdankiewiczu, o hrabinie i tej Wiśniewskiej....Sama piosenka nie dawała powodu, by mówić o kabarecie. To musiało być coś z pogranicza teatru, na scenie powinien być ruch, akcja, dynamika. Ciekawa była rozmowa związana z podziałem ról. Okazało się, że żadna z koleżanek nie....spieszyła się być Mańką z ballady o Felku Zdankiewiczu, także rola tej Wiśniewskiej nie była przedmiotem zainteresowania. Mirka nie miała wątpliwości, mimo że to trudne role.
Oprócz słów ballady trzeba było dowiedzieć się coś więcej kim właściwie był Felek Zdankiewicz. Otóż był warszawskim złodziejem i mordercą. Mieszkał z kochanką przy ulicy Bednarskiej. Podczas odbywania służby wojskowej w pułku w Rydze otrzymał przepustkę na sześciotygodniowy urlop. Po przyjeździe do Warszawy okazało się, że Mańka, kochanka jego, związała się z innym mężczyzną. No i się zaczęło!!!
Dodajmy, że bohater tej ulicznej ballady zmarł w przytułku dla starców mając 64 lata. W więzieniach przesiedział koło 40 lat. Balladę śpiewała ulica, najbardziej znanym odtwórcą był Stanisław Grzesiuk. Autorem tekstu był Jerzy Jurandot, a muzykę ludową zaaranżował T. Suchocki.
Jerzy Jurandot był także współtwórcą ballady o jednej Wiśniewskiej. Tworzył ballady podwórkowe dla potrzeb kabaretu, z mistrzowskim humorem.
Była to niezbędna wiedza, aby wczuć się w klimat tego wydarzenia – nie bójmy się słów – artystycznego. Pozostaje jedynie podziwiać przedsiębiorczość, całkowity brak tremy, a także – co ryzykowne – postawienie na żywioł, na improwizację ruchu scenicznego. Ale to nie wszystko – potrzebne były odpowiednie stroje, charakteryzacja, żeby oddać klimat warszawskiej ulicy.
- Każda przyniosła coś ze swej garderoby, a gdy się przebrałyśmy patrzyłam z podziwem, że trafiłyśmy w ducha tych utworów. Wyglądałyśmy jak lumpy. O to w końcu chodziło. Ballady uliczne czy podwórkowe to była także treść życia tzw. lumpenproletariatu, odzwierciedlały biedę. To właśnie trzeba było pokazać.
O sobie Mirka mówi najmniej. Pochodząca ze Zbiczna – także jej rodzice pochodzili z tych stron – wyjechała dwadzieścia lat temu do Londynu. Aż nadszedł dzień, w którym zatęskniła za jeziorami, za krajem. Wróciła tu – parafrazując słowa piosenki Ireny Santor. Interesuje się architekturą, zabytkami. Dużo czyta, choć zdaje sobie sprawę, że musi sporo w czytelnictwie nadgonić. Uprawia jogę, mieszka w gminie turystycznej, gdzie przyroda bardzo mocno zdominowała człowieka, a jej to nie przeszkadza. Z tej dominacji – tak uważa – trzeba umieć korzystać, bo to dar natury.
- Stąd pochodzę, tu się wychowałam, doceniam walory tego miejsca, stąd wyjechałem w świat. Teraz mój świat to Zbiczno, tu jest moje miejsce.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze