Parkan obrośnięty jest winoroślą. Już tylko przebijają z niej zielone liście, pierwotne i jedyne wiosenną porą. Mamy jesień i w jesiennych barwach tej dzikiej winorośli dominują kolory czerwieni – wszelkich odcieni i bordo. Taką jesień widzę, blisko mnie, na brodnickim Ustroniu.
Tam gdzie starej cegielni glinianka, staw niewidoczny z polnej drogi. Trzeba podejść bliżej. Trawy coraz wyższe, sztywnieją, łamią się gdy stąpam niepewnie. Sosny samosiejki, rozłożyste, szczelnie zamykają dostęp do widoku z pewnej odległości. I mówią: chcesz podejść bliżej, przejdź, śmiało, przywitamy cię gałązkami, może któraś śmignie cię po twarzy, przynajmniej dowiesz się że żyjesz. A dalej jest mocny dąb, siejący wokół żołędziami, jest buczyna, są brzozy, krzaczyska – wszystko poustawiane według ich dzikich prawideł. Staw teraz bez życia, nie przylatują rybitwy, nie ma wędkarza, znajomego wędkarza, który siedział tam często, bezskutecznie, bo nie chciał siedzieć w domu.
- Co jest, panie Heniu?
- E tam. Nic nie bierze. Bo niby co ma brać?
- Ale pan tam zawsze znalazł miejsce, żeby wędkę zarzucić.
- Nie dlatego. Żeby posiedzieć, postać, pogapić się na spławik. Jak to mówią: dla fasonu! W końcu, po to jest staw…
*
Hederę puściłem wolno, gdy tylko pojawiła się w obejściu po raz pierwszy, z nadania sąsiada.
- Wiesz sąsiad – mówi sąsiad – to jest coś takiego co jest wiecznie zielone i z wszystkim sobie daje radę. Bluszcz, zielone pnącze. Nic nie musisz, ani podlewać, ani przycinać. Jesteś z nim na dziko. Hedera czyli bluszcz.
Lata temu puściłem ten bluszcz od strony sąsiada, aby wzmocnić jego sąsiedzką pozycję. Można powiedzieć, że gościnnie otwarłem przestrzeń – niech sobie robi co chce. Dziś widzę, że wszedł w porozumienie z modrzewiem jednym i drugim. Otacza, chwyta, przechodzi w dół i w górę. Dla ułatwienia przepinam jego długie odrosty w górę. Niech się wije.
Są dwa bocianie gniazda. Dziś szczegół w krajobrazie. Utraciły walor żywotności 23 sierpnia. Starzy i dwoje młodych. Marzy nam się z sąsiadem, żeby puścić bluszcz wokół tego słupa. Niech się pnie. Patrząc z pewnej odległości można wiele rzeczy pokombinować z bluszczem, nie wiadomo jedynie co o tym sądzą bociany…
*
Platan – duma i siła. Żadna wichura go nie zmiecie z powierzchni. Duma i siła nie tylko w konarach, które jak ramiona ozdobione liśćmi, otworzyły się na wszystko co natura im zgotuje: na słońce, wiatr, na burzę i deszcz, na miejsce gniazdowania synogarlic. Nie ma z platanem żadnego problemu, gdy trzeba coś przyciąć – bo za chwilę zasłoni tarczę anteny telewizyjnej sąsiada. Jest gotowy na strzyżenie, jak u fryzjera. Mam na to zezwolenie.
Ze znanych mi drzew liściastych zieleń trzyma platan najdłużej, a skoro zieleń to przecież liście! Liście z kolei to czyste, nieskażone dary natury, platanowe instrumenty wielkiej orkiestry, które stosuje się do nalewki zdrowotnej.
*
W przydomowych ogrodach nadal trwa rewia kwiatowa. Na wyciągnięcie ręki widać jak trwa walka z porannymi, niskimi temperaturami. Ale, z godziny na godzinę niebo staje się błękitne, tak jak dziś, gdy zaczyna się październik. Październikowy festiwal kwiatów przekazuje mi nasza Czytelniczka z Wielkopolski, której zdjęcia zamieszczamy w tym krótkim, jesiennym reportażu. Długo i cierpliwie czekała, aż motyl usiądzie na wybrany kwiat, aż zadowoli się jego barwą. Z wdziękiem tańczące zapylacze przylatują do ogrodowych kwiatów w poszukiwaniu nektaru. - Motyle i kwiaty, kiedy na nie patrzę odnoszę wrażenie, że Bóg stworzył je nawzajem dla siebie – pisze Joanna Węgrzynowicz-Becker. - To barwne połączenie trafnie określił francuski poeta: „motyle to kwiaty, a kwiaty to motyle na uwięzi”. Urzekają nie tylko bezwarunkowym pięknem, są też niezwykle pożyteczne. Należą do najważniejszych zapylaczy. Przylatują do ogrodu w poszukiwaniu nektaru.
Ten barwny epizod dodaje kolejnych, nowych treści jesieni, którą lubimy choćby dlatego, że daje nam wyciszenie i spokój. Jesienią potrafimy docenić każdy promień słońca, tak jak doceniamy wszystko czego mamy za mało, albo czego nam brakuje.
*
Barwy świata mojego postanowiłem zakończyć słowami poety Edwarda Stachury, dla mnie mistrza prozy, poezji i barda, ochrypłym głosem śpiewającego swe wiersze. Urodzony w Charvieu, rodzinie polskich emigrantów we Francji, po powrocie rodziców do Polski wraz z nimi osiadł w Łazieńcu, wsi pod Aleksandrowem Kujawskim. Wiersz nosi tytuł „Jesień”. Zanurzać zanurzać się/w ogrody rudej jesieni
i liście zrywać kolejno/jakby godziny istnienia
Chodzić od drzewa do drzewa/od bólu i znowu do bólu
cichutko krokiem cierpienia/by wiatru nie zbudzić ze snu
I liście zrywać bez żalu/z uśmiechem ciepłym i smutnym
a mały listek ostatni/zostawić komuś i umrzeć
Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze