Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 27 kwietnia 2024 17:50
Reklama
News will be here

Rzeszotarskie opowieści

Rzeszotarskie opowieści

Wymyślił Rychu Rzeszotara, że historie nieznane, nieopisane i znane, ale już zapomniane, które powstawały przy okazji różnych spotkań Wspólnoty Leśnych Ludzi nie mogą ulecieć w powietrze. Jak to zrobić? Po prostu zebrać i wydać drukiem. Tak postanowił.


 

- Mogę podpowiedzieć – zaczął powoli, jak to on. - Niech każdy z nas przyniesie opowiastkę, którą można by nazwać „Najciekawszy dzień w życiu”. I tylko tyle mogę podpowiedzieć.

Z kilkudziesięciu wybraliśmy kilka opowieści. Najdłuższych i najciekawszych, według kryterium Rycha Rzeszotary. Tu mała dygresja – były i takie, składające się z jednego zdania... Tymczasem 


 

Zaczyna Maryjan z łąk

- Przychodzi do mnie chłopiec ze szkoły, z tutejszej podstawówki. I mówi do mnie, panie Maryjanie, pan wszystko wie. Tak pani powiedziała. Jaka pani, ja pytam? No ta, od geografii, ta co ma takie kręcone włosy. Czego chciała? Dostałem takie zadanie, żeby porozmawiać z panem na temat drogi na Biegun Północny, bo pan jest odkrywcą tej drogi i ja mam właśnie takie zadanie, żeby zapytać pana jak to się robi. Co się robi? No, jak się odkrywa taką drogę, czy to trudne i w ogóle, jak tego pan dokonał?

Mnie letko zamurowało, bo do tej pory nikt się tym specjalnie nie zainteresował, każdy wiedział, że odkryłem drogę i to wystarczyło. Nie musiałem przed nikim się tłumaczyć. Owszem, raz kiedyś przyjechał sam wójt ze starostą, zapytali, wyszedłem na podwórek, pokazałem ręką...Wsiedli w samochód i pojechali. Chyba zadowoleni.

Chłopiec z podstawówki, nie chcę owijać w bawełnę, zabił mi klina. Pomyślałem sobie, że skoro sama nauczycielka geografii to nie byle co, a chłopiec przyjechał rowerem aż z Pęcherza, wsi na końcu gminy. Więc go biorę na podwórek i pokazuję gdzie słońce wschodzi. Jak staniesz, mówię, wyciągniesz ręce na boki, to co masz po prawej? Oczywiście, kierunek gdzie wschodzi słońce...

Ale po kolei. Każdego dnia, przez cały rok wstawałem rano i czekałem na wschód słońca...A jak była mgła, albo chmury, tu chłopiec znów mi zabił klina. Co ja mu powiedziałem? Aha, już wiem, powiedziałem, że wtedy słońce nie wschodzi, ale już mnie gówniarz zdenerwował. Niestety, sam się przez ten wschód wpakowałem....I co teraz? Dłuższą chwilę Maryjan z łąk się zastanawiał, a chłopiec czuł, że starego durnia ugotował. A teraz patrz uważnie, Maryjan ożył. Wychodzę z domu na podwórek, staję, łapy rozkładam jak strach na wróble, po prawej mam wschód słońca, po lewej zachód, a patrzę się prosto na północ. Twarzą do Bieguna Północnego. Rysuję sobie kreskę na ziemi i wbijam palik. Wieszam wstążkę. Wyżej białą, niżej czerwoną. Mam kierunek. Tak się zaczyna droga na Biegun Północny... Powtórz, zadał młodemu jak nauczyciel. A jutro, dodał, przyjdź do mnie przed wschodem słońca, przed szkołą. Wiesz co masz powiedzieć pani od geografii? Tak jest, teraz już wszystko wiem, wszystko wiadomo, jest pan cudotwórcą, zameldował chłopiec z podstawówki. 


 

Władek Wład – akuratny i oszczędny w wypowiedziach, 

cykliczny alkoholik, zgodnie ze swoim charakterem, nie był jakoś szczególnie wylewny. Długo zastanawiał się. Czapkę zdjął, żeby podrapać się po głowie, ponownie włożył, znów zdjął, podrapał się pod pachami, traktując te wszystkie ruchy jako wstęp do dłuższej opowieści. Rokowania były dobre, gdy siadł na przyzbie. Może to właśnie ten moment kiedy wystartuje. Znów się zaczął drapać, tym razem po szyi. Splunął pod nogi i ruszył: 

- Co ja tam o sobie wiem? Tyle co nic. Było, minęło, o czym tu gadać... O piciu? Nuda. Zawsze to samo. O piciu każdy głupi coś tam wymyśli, coś tam palnie od siebie, z własnych przeżyć. Już wiem, rozpogodził się, opowiem o trzeźwieniu! - uśmiechnął się ze swego pomysłu i – co najważniejsze – poruszył zgromadzonych, którzy byli skłonni uwiecznić w wyobraźni postać Włada w stanie trudnym do utrzymania się na nogach. Jednym słowem: zaskoczył!

- Było wesele, pod Czczewem, blisko mojej wsi, może ze trzy, może z pięć kilometrów. Dawno było. Konia miałem stać w stajni. Ten koń to jak członek rodziny. 

Z kościoła na wesele. Wiejska świetlica, strażacka. Jest jedzenie i picie, jak to na weselu. Jest muzyka i tańce, jak to na weselu. Są dwie rodziny, z mojej strony od siostrzenicy, która się żeniła. Swoich znam. Od pana młodego nikogo. Na razie. I tak z godziny na godzinę się zapoznaję. Z tym gadam, z tamtym, ktoś już mi po imieniu mówi, ktoś wuju. Czas miło płynie, zatańczyć wypada, wypić wypada, jak to na weselu. Bezpośredni człowiek od strony pana młodego znajduje wolne krzesło i siada przy mnie. Kieliszek ma w ręku. Stukamy się. On mówi, że jest Longin, ja że Wład. Siedzimy, gadamy, pijemy. On mówi, że jest z Bydgoszczy, ale warszawiak z urodzenia. A ja, że blisko stąd. I już po chwili wiemy o sobie dużo, jak to na weselu. Muzyka, taniec, Lolek idzie do swoich, w grono kuzynów, wujków, ciotek, teściów. Powoli idzie na północ, panna młoda szykuje się na oczepiny, a do mnie podchodzi Longin. I Longin mnie pyta: Wład, dałeś koniowi żryć? Mnie kieliszek wypadł z ręki, od razu wytrzeźwiałem... Wesele się dla mnie skończyło... Tak było.

 

Viola Pasterska z Małej Dziury, 

krewna Bernasi Kleinowej co sprząta u proboszcza na plebanii, wstydziła się, krygowała. Choć taka ważna i odważna na spotkaniach Wspólnoty Leśnych Ludzi, teraz zacięła się. Nie chciała nic o sobie, z kim śpi, a tym bardziej o śpiewaniu. I to było trochę dziwne, bo na festiwalu piosenki erotycznej i pornograficznej – jak nazwano imprezę w okolicy – była sobą, z temperamentem. Po prostu szalała. No i na ustach wszystkich. Oklaski głośne, brawa, bisy. Kobiety chichotały, faceci trzymali piosenkarkę cały czas na estradzie, niekończące się brawa. Konferansjer z miasta, gadający za pieniądze, nie miał szans, musiał opuścić scenę. Każda próba uciszenia widowni kończyła się kontratakiem ze strony strażaków miejscowej OSP. Syrena skutecznie zagłuszała prośby o prządek, a chłopaki mieli parę w rękach, kręcili na zmiany. Konferansjer musiał zrezygnować. Vio-la, Vio-la, Vio-la!!! Coś chciała powiedzieć do mikrofonu w imieniu siostrzenicy Bernasia Kleinowa, ale widownia pogoniła ją okrzykami, z których: gdzie się pchasz, stara babo, wybrzmiał najłagodniej.

No więc wyszła Viola. Jeszcze raz. I zaśpiewała. Ale jak zaśpiewała!!! Dynamicznie, energetycznie, na ludowo, bo to piosenka ludowa była, której refren – śpiewany wielkim chórem – brzmiał tak:

Ciungta wy mnie, chłopy

Za stodołe ciungta,

Jak bym wom się opierała

To mi dupe zrumbta

Tak to poszło w świat. Na koniec zawojowała uczestników imprezy tanecznym krokiem i falującymi piersiami. A wszystko to widział i opisał 


 

Pan Paha, czyli

Pankrac Paha, miłośnik czeskiej kinematografii i literatury, który do wieńca wspomnień dorzucił swoje. Jest czujny, oczy dookoła głowy, wyłapie wszystko, każdy komunikat z radia o znanej nazwie, z telewizora gdzie ma swój ulubiony kanał, z prasy. Wszak jest reporterem, więc te zawodowe przyzwyczajenia konieczne. Na dodatek mieszka i w Polsce, i w Czechach. W rozkroku, bo w Cieszynie. Od czasu, gdy w międzynarodowej konstelacji pojawiła się nowa nazwa Czeskiej Republiki, mówi, że mieszka w Czechii. - I tak jak tam jest Czechia, to u nas powinna być Lechia – uważa i już w tej sprawie postanowił napisać do Sejmu i Prezydenta. Ale to dygresja, inny wątek. Natomiast – opowieści Pahy są trochę dotknięte, bo nie przesiąknięte, kulturą czeską, poetyką czeską, specyficznym widzeniem świata, który my określamy krótko: czeski film, nikt nic nie wie. Przykład pierwszy:

- Idę sobie ulicą, zatrzymuje mnie człowiek, którego pierwszy raz widzę. Dzień dobry panie inżynierze! Odpowiadam jak kulturalny człowiek, przyglądam się, bo przystanął i zaczyna tak: z tą frezarką, którą pan inżynier oprogramował, to jest fantastyczna praca. Panie inżynierze, pan to ma, że tak powiem bez ogródek, potężną pojemność umysłową. 

Zacząłem się zastanawiać co jest grane. Doszedłem do wniosku, że gość myli mnie z moim bratem, ale nic go nie prostuję. On mówi, ja kiwam głową i zdawkowo uczestniczę w dialogu: no wie pan, z pewnością, tak bywa, no nie, bez przesady, jasne, ma pan rację, to oczywiste...Ale gdy zawodnik zaczął wpędzać mnie w subtelności technologii oprogramowania frezarki spojrzałem na zegarek i pożegnaliśmy się. Nieopatrznie powiedziałem do zobaczenia.

Już następnego dnia podjeżdżam na parking, stawiam auto, a obok mnie staje wczorajszy rozmówca. No nie, myślę sobie...

- A wie pan, wczoraj rozmawiałem z pańskim bratem. Dziś śpieszę się, już mam kwadrans spóźnienia – na szczęście, gość miał inny plan gry, bo kolejna rozmowa o oprogramowaniu frezarki byłaby dla mnie nie do udźwignięcia.

Przykład drugi – Pan Paha kontynuuje swoją opowieść. - Słucham, czytam, oglądam. No i jest informacja z Wejherowa, że jakiś młodzieniec ukradł konia. Chyba ze stadniny, bo w gospodarstwach koń to rzadkość. I tenże młody człowiek idzie z tym koniem do bloku, tam gdzie mieszka, a mieszka na trzecim piętrze. Koń wchodzi na parter i mówi, że trzecie piętro to dla niego za wysoko, nie wejdzie. Ktoś powiadomił policję. Koń opuścił klatkę schodową, a koniokrad sam się zgłosił na komendę. Ponoć powiedział, że chciał z koniem zamieszkać. Na tym koniec sprawy, od strony formalnej. Ale nie dla mnie – kontynuuje Pan Paha. - Dla mnie dopiero się zaczyna. Na podstawie tego zdarzenia już zacząłem pisać scenariusz do filmu o roboczym tytule „Koń z trzeciego piętra”. Chce zainteresować producentów w Czechii i Polsce (być może w Lechii). Koprodukcja, jednym słowem.

Co wynika z tych opowieści? Podstawowy wniosek: Wspólnota Leśnych Ludzi to nie jakiś schemat, standard działalności organizacji pozarządowej, ale grupa twórcza, pełna energii i inicjatyw, nieoczekiwanych zwrotów akcji, uczestnicząca w naszej codzienności. W naszym codziennym życiu.


 

Tekst i fot. Bogumił Drogorób


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LupusTreść komentarza: Narazie zabawa. Oglądaliśmy rzuty. Grzmi tylko oszczepniczka małolatka U-14. Za rok prawda o potędze wyjdzie albo nie. Kto wejdzie na bieżnię, ten jest lekkoatletą, a ten kto z nimi jest na bieżni jest trener z nazwy. Data dodania komentarza: 16.05.2023, 20:44Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Sukcesy brodnickich biegaczyAutor komentarza: KuracjuszkaTreść komentarza: Ale NUMER opisał super Redaktor Bogumił! A tak naprawdę - to z czekaniem do sanatorium - to też numer i to w kolejce długiej! A tyle dajemy na NFZ, by zdrowym być i marzyć, by mieć wciąż te dzieścia lat.. kuracjuszka, ale jeszcze bez numeru.....Data dodania komentarza: 11.05.2023, 20:13Źródło komentarza: Sanatoryjny numer 4457Autor komentarza: joko Treść komentarza: Niech się wasz trener nie chwali . Słyszałem ze dawniej jemu wszystkie plany przysyłał i był na obozach jakiś trener z Iławy. Dlatego w mukli miał nawet mistrzów Polski na 400m i w sztafetach. Teraz leci na jego planach, ale wyników medalowych to oni od 6 lat nie mają, bo z tego trenera zrezygnował. Mukla ma nawet dobry do LA stadion a lepiej żeby miała dobrego trenera do medali. Chyba że wpadnie mu jakiś zawodnik co był już mistrzem Polski, to może zrobi z niego mistrza województwa. Data dodania komentarza: 09.04.2023, 09:00Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: lolek Treść komentarza: Mierne ta wyniki latem mieliścieData dodania komentarza: 08.04.2023, 20:30Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: WiKTreść komentarza: Życzę powodzenia i zachwyconych gości. Oczywiście ciekawa jestem jak kaczka się udała?Data dodania komentarza: 07.04.2023, 23:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kasząAutor komentarza: CzesiaTreść komentarza: Super Wiesiu! Takie danie po nowemu zrobię na te Święta, bo do tej pory głównym dodatkiem był ogrom jabłek... Dzięki za przepis.. Dam znać, jak smakowała gościom... pozdrawiam już z apetytem! CzesiaData dodania komentarza: 07.04.2023, 17:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kaszą
Reklama
Reklama