Ostatni czas był dla mnie bardzo trudny. Natłok obowiązków zawodowych. Z powodu braku personelu prawie nie wychodziłam ze szpitala, a ponadto kończyłam specjalizację. Do tego doszły problemy w małżeństwie. Miałam dość. Wzięłam urlop i wyjechałam na La Palmę.
Mimo wczesnej pory piasek parzył w stopy, ale lazur wody zachęcał do pokonania tych kilku metrów, aby zanurzyć się w falach oceanu. Palące słońce, woda i nic do roboty, tego właśnie od dłuższego czasu pragnęłam najbardziej.
Po południu chciałam wybrać się na wycieczkę po okolicznych atrakcjach. Próbowałam uruchomić silnik wynajętego w wypożyczalni auta. Próbowałam i nic, był głuchy. Nawet nie „zakaszlał”. Marny ze mnie mechanik, ale uznałam, że dam radę. Nie pierwszy raz musiałam zmierzyć się z przeciwnościami.
- Chętnie pomogę? - usłyszałam w pewnej chwili męski, tubalny głos. Odwróciłam głowę. Kilka kroków ode mnie stał wyjątkowej urody przystojniak. Miał smagłą, a właściwie ciemną skórę i prawie granatowe, kręcone włosy. - Niezły jest - przyznałam w duchu.- Myślę, że dam radę bez niczyjej pomocy - odparłam grzecznie, ale wystarczająco stanowczo. - Jeśli się nie uda, z pewnością poproszę o pomoc. Może, właśnie to będziesz ty - dorzuciłam. Nie byłam gotowa, wręcz nie chciałam zawierać znajomości, a już na pewno nie z miejscowymi.
Zaplanowałam wakacje tylko dla siebie
Ostatnie lata spędziłam z nosem w książkach. Specjalizacja, intensywny kurs języka hiszpańskiego i konwersacje z angielskiego. Na inny kontakt z językiem nie mogłam liczyć, bo tuż po studiach zdecydowałam się na powrót w rodzinne strony, do małej miejscowości. Od samego początku był to świadomy wybór. Wolałam być najlepsza w moim śląskim miasteczku niż przez lata anonimowa i w dodatku średnia w Łodzi, w mieście moich studiów. Ciężko pracowałam na swoje powodzenie i nie ma się co dziwić, że moje wyczekiwane wakacje traktowałam jak wielką wygraną na loterii. Chciałam chociaż trochę żyć dla siebie, w moim rytmie. Odpocząć od ludzkich chorób i szpitalnych dramatów. Od niekończących się rozmów z Krzysztofem, moim mężem, który wciąż nalegał na dziecko. Chciałam najeść się owoców morza, przed chwilą wyłowionych z wody i popijać te smakołyki hektolitrami dobrego hiszpańskiego wina. Właśnie takie przyjemności znalazłam na La Palmie, która ze względu na bujną roślinność jest również znana jako Isla Bonita (piękna wyspa). Prawie trzy tygodnie urlopu to kawał czasu. Na razie poleżę na plaży, popływam, pozwiedzam wyspę, a przede wszystkim poddam się lenistwu i porządnie się wyśpię - w myślach układałam sobie program moich wakacji. W wybranym przeze mnie hotelu, zresztą ulokowanym w cudownym ogrodzie botanicznym, na szczęście nie mieszkało zbyt wielu rodaków. Już chociażby z tego powodu się cieszyłam, bo nie będę musiała wysłuchiwać o problemach zdrowotnych i udzielać porad, gdybym niechcący ujawniła czym zajmuje się zawodowo.
Wynajęłam jakiś złośliwy egzemplarz
bo za każdym razem, gdy chciałam odjechać, samochód odmawiał współpracy. Tym razem także nie było lepiej. Próbując uruchomić moje małe autko, znów usłyszałam głos nieznajomego - może jednak pomogę? Co za namolny facet, muszę być bardziej szorstka - pomyślałam. - Nie, dziękuję.
- Jeśli nie chcesz abym ci pomógł, to przynajmniej umów się ze mną na kolację - powiedział bez ogródek.
- Niestety z zaproszenia do restauracji też nie skorzystam, postanowiłam ten czas spędzić bez męskiego towarzystwa. To chyba widać, że dobrze sobie radzę sama - odpowiedziałam, dość ostro ucinając tym razem rozmowę.
Po intensywnym dniu
pełnym cudownych widoków i wycieczce z przewodnikiem po wulkanicznym grzbiecie Cumbre Vieja, który wybuchł we wrześniu 2021 r. wieczorem wybrałam się na kolację do jednej z bardziej eleganckich restauracji w obiekcie. Postanowiłam wreszcie zamówić coś co będę chciała zjeść. Kelner przyjął zamówienie, ale po kilkunastu minutach na moim stole wylądowały zupełnie inne potrawy. Byłam wściekła. Ale chłopak po polsku - był studentem z Poznania - wyjaśnił mi, że to decyzja szefa.
- Proszę powiedzieć szefowi, że ja już zdecydowałam na co mam ochotę i zdania nie zmienię.
- Bez wątpienia, ma pani takie prawo, ale szef uważa, że powinna pani zjeść to, co mamy tu najlepszego, a nie to, co ładnie brzmi po hiszpańsku. Byłam wściekła!
Chłopak nie wiedział co robić. Stał tak przez chwilę, ale ponieważ jego wyjaśnienie miało sens i nie chciałam mu przysporzyć jakichś kłopotów, nie upominałam się dłużej o zamianę potraw. Wszystko, co dostałam smakowało wybornie.
Po kolacji zjawił się szef z kieliszkiem miejscowego specjału, kanaryjskiego likieru.
Zamarłam. To był ten sam facet, który już dwukrotnie mnie zaczepił. Jaki bezczelny! Gdybym wiedziała, moja noga nie stanęła by w tym lokalu. Ale i tak z powodu drożyzny jaka tu panuje więcej tu nie przyjdę i nie będę go widywać - przeszło mi przez myśl.
- Przepraszam, że nie zjadłaś tego co zamówiłaś, ale chciałem cię ugościć czymś wyjątkowym. Wybaczysz mi to chyba. Niespodziewanie dla mnie samej złość jakoś szybko mi minęła, bo jedzenie rzeczywiście było wyśmienite, ale musiałam trochę udawać, że jestem zła. To była przecież gra, której to ja miałam nadawać ton. Poza tym nie chciałam, by ktoś pokrzyżował moje plany.
Wakacje tylko moje i nie moje
Droczyliśmy się więc zawsze gdy pojawiał się przy mnie, nawet kłóciliśmy na każdy możliwy temat. Mimo to Juan Pablo nie rezygnował. On też miał swój plan. W efekcie większą część wakacji spędzałam z nim. Była wycieczka kajakiem wzdłuż wybrzeża obok morskich jaskiń rybaków, była obserwacja delfinów i nocnego nieba z winem i szumem fal. On pokazywał mi najpiękniejsze zakamarki La Palmy, ja opowiadałam o Polsce. Któregoś razu zaprosił mnie do swojego rodzinnego domu i przedstawił rodzicom i rodzeństwu.
Z dnia na dzień coraz więcej myślałam o tym mężczyźnie z wyspy, zastanawiając się, czy to prawdziwa miłość, czy tylko wakacyjne zauroczenie. Czy opowiedzieć, że w Polsce czeka na mnie mąż? Czy wciąż czeka? Zastanawiałam się. Oddaliliśmy się z Krzyśkiem od siebie. Pandemia i tygodniowe pobyty w zamkniętym szpitalu jego i moje, nie pomagały naszemu związkowi. Nie widzieliśmy się miesiącami. To, że nie mogłam zajść w ciążę, też stawało się coraz większym problemem.
Wyjazd
- Nigdy cię nie zapomnę - powiedziałam na pożegnanie. Rozkleiłam się dopiero w samolocie. - Czekaj na mnie. Przyjadę szybciej niż się spodziewasz - powiedział Juan Pablo. Po powrocie do Polski, nie myślałam o niczym innym, tylko o człowieku, którego zostawiłam na La Palmie. Postanowiłam szczerze porozmawiać z mężem. Powiedziałam, że się zakochałam i chcę się wyprowadzić. Krzysztof nie robił żadnych problemów. Odnosiłam wrażenie, że moja decyzja jest mu na rękę.
Juan przyjechał najszybciej jak mógł, po moim telefonie, gdy powiedziałam mu o ciąży. Cieszył się jak dziecko. - Damy mu hiszpańskie imię, weźmiemy ślub, zamieszkamy na wyspie. Moja rodzina, mama i siostry z radością zajmą się dzieckiem, a my będziemy mieć dużo czasu dla siebie, aby cieszyć się życiem.
- Posłuchaj uważnie. Każda przygoda musi się kiedyś skończyć. Nasze dziecko będzie miało moje nazwisko i słowiańskie imię. Może być Przemkiem, Wandzią, ale na pewno nie żadną Dolores, czy Alejandro. A ja nigdzie się nie wybieram. Zostaję w moim mieście. Tu mam świetną pracę, niezłe układy i nie chcę, abyś znów zmienił moje plany. Jeśli kiedyś nasze dziecko zdecyduje inaczej, nie zaprotestuję, ale na razie będzie tak, jak ja chcę w tej chwili - powiedziałam pewnym nie znoszącym sprzeciwu, głosem.
- I nie będę mógł spotykać się z moim dzieckiem? - zapytał drżącym głosem.
- Na kontynencie i w Polsce tak, ale nie na wyspie. Nie ufam tobie i twojej rodzinie. Podejrzewam, że bylibyście w stanie odebrać mi dziecko - wykrzyczałam. Po paru tygodniach, gdy zadzwonił spytać jak się czuję, Juan prawie oszalał z radości, gdy powiedziałam, że urodzę syna. Tym bardziej chcę go wychowywać, chcę żeby był prawdziwym Hiszpanem. Nic z tego - powiedziałam.
Wojtuś chodzi do pierwszej klasy podstawówki. Jest wspaniałym chłopcem, moim oczkiem w głowie i dumą. Jest śliczny, podobny do Juana. Bardzo często ojciec z synem rozmawiają przez Whats App. Mówią po angielsku. Wojtek ma silną motywację, aby uczyć się tego języka i idzie mu coraz lepiej. Ponadto kilka razy w roku spotyka się ze swoim ojcem. Każdy przyjazd taty to dla niego wielkie wydarzenie. Kilka dni wcześniej już planuje co będą robić, gdzie pójdą i kogo odwiedzą. Czasami pyta, czy tato nie mógłby z nami zamieszkać.
- Nie synku, tata mieszka i pracuje w innym kraju. Jak będziesz chciał, to kiedyś możemy zorganizować wyjazd do tamtej rodziny. Super - ale pod warunkiem, że babcia Halinka i dziadek Roman też z nami pojadą. Świetny pomysł - odpowiadam za zwyczaj.
Ale żeby w przyszłości Wojtek nie miał problemów w komunikacji z rodziną swojego ojca, zaczęłam go uczyć hiszpańskiego. Oczywiście w tajemnicy przed Juanem Pablo. Nauczyciela dla Wojtka znalazłam w sąsiednim miasteczku. Na lekcje wożę go ja, albo dziadek dwa razy w tygodniu. Dzisiaj jestem tego pewna, że jeśli mój syn kiedyś zechce wyjechać, nie będę protestować, choć pewnie łez trochę wyleję. Przecież on ma w sobie połowę hiszpańskiej krwi. I będzie miał prawo dokonać wyboru. Nie stanę mu na przeszkodzie jeśli wybierze ojczyznę ojca.
Często myślę, czy nasze losy mogły potoczyć się inaczej. Pewnie tak, gdyby Juan nie powiedział wtedy o hiszpańskim imieniu po swoim dziadku, o mieszkaniu na wyspie w otoczeniu jego rodziny i gdyby nie lęk, że mogą odebrać mi moje upragnione dziecko.
Z Juanem Pablo żyjemy w przyjaźni, choć każde w swoim kokonie i żadne z nas z nikim nie stworzyło trwałego związku. Mamy siebie, choć nie na co dzień.
Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze