Moja partnerka, któregoś dnia oznajmiła, że już mnie nie kocha, że poznała kogoś z kim teraz chce być i najzwyczajniej w świecie wyprowadziła się z naszego wspólnego mieszkania.
Byłem tak samo zaskoczony, jak zdruzgotany. Przecież miałem pewność, że jesteśmy szczęśliwi! Zostałem sam, a każdy kąt przypominał mi Sylwię. Pogrążyłem się w smutku i coraz bardziej zamykałem w sobie. Straciłem chęć do życia. Popadałem w depresję. Realiów nie poprawiała sytuacja finansowa, bo bez jej wsparcia musiałem utrzymać mieszkanie i garaż. Do tego stołowanie się na mieście powodowało, że mój budżet ledwo się dopinał. Samotność i trudna sytuacja mnie przygniatała.
Ale jest nadzieja
Kilka lat temu odziedziczyłem po mojej matce chrzestnej domek, który stał niezamieszkany od prawie dwóch lat. Stał, taki zarośnięty i opuszczony na obrzeżu małej miejscowości. Chciałem go wynająć, ale nie znalazł się żaden amator. Wtedy, pomyślałem, że może łatwiej by było znaleźć chętnego, gdybym go trochę wyremontował. Niestety, ciągle brakowało mi na to czasu. Poza tym nie paliło mi się do przeprowadzki na peryferia. Lubiłem miejskie życie. Od trzech lat mieszkałem z Sylwią w wygodnym lokum blisko naszych miejsc pracy. Miałem pod nosem supermarket, kino, siłownię i basen. Przyzwyczaiłem się do miejskiego stylu życia. Na wieś jeździliśmy czasami posiedzieć ze znajomymi w ogrodzie i poskubać z drzew i krzewów owoców.
Gdy pewnego dnia zawaliła się moja stabilizacja, stwierdziłem, że to najwyższy czas na zmiany. - Trudno mi będzie zapomnieć o Sylwii w otoczeniu, gdzie spędziliśmy wiele szczęśliwych chwil.- rozmyślałem.- A tam chałupa stoi pusta, bez wspomnień i emocji.
Miałem trochę zaoszczędzonych pieniędzy, odłożonych z myślą o ślubie i weselu. Nie planowaliśmy, że ma być jakieś huczne, ale to zawsze są duże koszty. Teraz, kiedy ta wizja runęła, podjąłem decyzję, że przeznaczę tę kasę na odświeżenie i mały remont domu po chrzestnej. Postanowiłem zacząć życie od początku.
Natura była po mojej stronie
przyszła wiosna i wszystko dookoła budziło się do życia. Prace w moim nowym siedlisku ruszyły pełną parą. Prostą robotę wykonywałem sam, do bardziej skomplikowanych wynająłem miejscowego speca od wszystkiego. Pan Mieciu, był tzw. „złotą rączką”. Po kilku tygodniach wytężonej pracy dało się tam zamieszkać. Miałem do dyspozycji trzy duże pokoje, przestronną kuchnię, łazienkę i piękną, przeszkloną werandę. Do pracy, do miasta mogłem dojeżdżać pociągiem, a przy sprzyjającej pogodzie rowerem, bo do pokonania była trasa około dwudziestu kilometrów. Sama przeprowadzka poszła dość gładko, poza sytuacjami, gdy przy pakowaniu wciąż znajdowałem jakieś drobiazgi Sylwii. Wszystko co znalazłem po mojej byłej, wyrzuciłem do kosza, bo skoro się o nie upominała, to pewnie te rzeczy nie były jej potrzebne.
Po przeprowadzce
zauważyłem dziewczynę, która mieszkała trzy domy dalej. Była śliczna. Wysoka, zgrabna blondynka. Z daleka wyglądała na trochę młodszą ode mnie. Klasyka kobiecej piękności. Cerę miała mleczno krwistą, wyraziste oczy i brwi. Włosy upinała na czubku głowy, dzięki czemu było widać jej smukłą szyję. Ilekroć znalazłem się w pobliżu jej domu, przyglądałem się jej ukradkiem. Zauważyłem, że często siedziała na ławce w ogrodzie i coś czytała albo głaskała psiaka, który wylegiwał się obok niej. Nie zauważyłem, żeby choć raz spojrzała w moim kierunku, choć pragnąłem tego z każdym dniem coraz bardziej. Czułem, że ta piękna dziewczyna ma też wyjątkowo piękne wnętrze. Chciałem ją poznać, tylko nie mogłem znaleźć sposobu, jak zacząć tę znajomość. Zagadywałem nawet pana Miecia, czy coś o niej wie. Niestety on długo nie mógł skojarzyć o kim mówię. W końcu jakoś mu wytłumaczyłem. .- Ta dziewczyna przyjechała jakieś kilka dni temu, aby opiekować się domem rodziców, którzy gdzieś na dłużej wyjechali - mówił. Ale nic więcej o niej nie wiedział. Nagle zdałem sobie sprawę, że już nie myślę o Sylwii. Udało mi się o niej zapomnieć. Teraz myśl o tajemniczej piękności nie dawała mi spokoju. Kombinowałem na różne sposoby, żeby do niej zagadać. Albo, że pójdę pożyczyć sól, czy herbatę, ale nie mogłem się przemóc, bo takie podchody wydawały mi się dziecinne.
Rozwiązanie przyszło niespodziewanie
w najmniej oczekiwanym momencie. Wracałem ze stacji kolejowej, specjalnie dłuższą drogą, żeby przejść obok domu blondynki. Idąc, ujrzałem na słupie stare już i wyblakłe ogłoszenie, że zaginął kotek. Zdjęcie i napisy były ledwo widoczne. Wypłowiałe od słońca i zniszczone od wiatru. Byłem ciekaw czy zguba się znalazła.
Dziewczyna niestety tym razem nie siedziała na ławce przed domem, ale na szczęście był jej piesek. Tarzał się w trawie w pobliżu furtki, gdy na mnie spojrzał, nie mam pojęcia dlaczego strzelił mi do głowy wariacki pomysł - Rozejrzałem się, czy nikogo nie ma w pobliżu wyciągnąłem z torby kanapkę z kiełbasą i podsunąłem pod nos pieskowi, a gdy podszedł bliżej, złapałem go błyskawicznie i schowałem za pazuchą i czym prędzej ruszyłem szybko do siebie. Zwierzak się wyrywał, ale trzymałem go mocno. Serce waliło mi jak oszalałe. Kiedy zamknąłem drzwi swojego domu, czułem się jak złodziej po skoku na kasę w super markecie.
Byłem roztrzęsiony i cały spocony. – Boże, co ty chłopie wyprawiasz - pomyślałem. Trochę czasu stałem tak bez ruchu w korytarzu i nasłuchiwałem czy ktoś nie nadchodzi.
Dopiero po chwili spokojnie odetchnąłem z ulgą, że chyba się udało. Wygląda na to, że nikt mnie nie śledził. Piesek spojrzał na mnie z wyrzutem, ale bez większego wrażenia, że został porwany. Nie miałem dla niego żadnej karmy, ale do sklepu żeby nie budzić podejrzeń też nie poszedłem. Na szczęście szynka przypadła mu do gustu. Zrobiłem mu legowisko i przygotowałem karton z piaskiem. Nie bój się mnie, nie spotka cię u mnie nic złego. Jakby dając mi znać, że poczuł się u mnie bezpiecznie pies najpierw się przeciągnął, a potem wskoczył na fotel i zasnął. Rano zaciągnąłem zasłony w oknach, zostawiłem psu jedzenie i wodę, i jak zwykle wybrałem się do pracy. Po powrocie, dokładnie tak jak się spodziewałem, na słupach przy ulicy i na płotach wisiały ogłoszenia o zaginięciu psa. Było też zamieszczone zdjęcie zwierzaka i numer telefonu. W te pędy zadzwoniłem. Dziewczyna była przeszczęśliwa. Podała mi adres, który i tak znałem doskonale. Wziąłem psa pod pachę i poszedłem. Trochę się wyrywał i podrapał mnie, ale zaraz się uspokoił. Szybko zaniosłem go do jego domu. Piękna blondynka z sąsiedztwa stała już przy furtce. Gdy podałem jej psa, wzięła go na ręce i mocno przytuliła.
- Etna! Gdzie ty łobuziaro byłaś? – zawołała ucieszona. Spojrzała na mnie ciepłym pełnym wdzięczności wzrokiem. - Bardzo panu dziękuję. Niepokoiłam się o nią. Nigdy nie uciekała. Proszę wejść, przygotuję coś do picia. Szedłem za nią na sztywnych nogach, ale szczęśliwy, jak nigdy dotąd. Weszliśmy do jasnej, dość dużej kuchni
– Proszę opowiedzieć, gdzie pan ją znalazł. Od wczoraj wszędzie jej szukałam. Nigdy tak się nie zachowała – mówiła rozemocjonowana.
Z tymi emocjami na twarzy była jeszcze piękniejsza – myślałem. Znalazłem go u mnie na werandzie. Nakarmiłem i byłem pewien, że posiedzi i pójdzie. Ale następnego dnia zobaczyłem pani ogłoszenie, więc sprawdziłem werandę, a ona nadal tam była.
– Ojej, ma pan zadrapania. Czy to Etna tak pana urządziła - spojrzała na moją rękę i wyszła po opatrunek.
Fachowo i bardzo sprawnie zajęła się niewielkim skaleczeniem. Potem stanowczo stwierdziła, że nie wyobraża sobie odmowy, ale koniecznie muszę zostać na obiedzie, bo zrobiła cały garnek żuru. Oczywiście, że zostałem, przecież nie mógłbym postąpić inaczej. Marzyłem o takiej chwili. Tym bardziej, że rozmawiało nam się wspaniale. Ciekawie i jak byśmy znali się od lat.
Zawsze miałem swoje zasady i ich się trzymałem, znałem doskonale granicę między dobrem a złem. Jednak ten jeden jedyny raz zrobiłem coś niewłaściwego, o co nigdy bym siebie nie podejrzewał. I – szczerze, gdyby była taka potrzeba zrobiłbym to jeszcze raz. Zosia, była cudowną młodą kobietą. Miała w sobie radość, wiele uśmiechu i serdeczności. Słuchałem jej z ogromnym zainteresowaniem i patrzyłem na nią jak urzeczony. To popołudnie już na zawsze będzie najszczęśliwszym czasem w moim życiu. Był to początek pięknego uczucia, które w ciągu kilku następnych tygodni rozkwitało z coraz większą mocą.
Nadszedł dzień powrotu rodziców Zosi
Bałem się tego momentu. Nie wiedziałem jaka będzie ich reakcja, gdy dowiedzą się, że chcemy być razem. Jak mam się zachować, co powinienem zrobić, żeby od samego początku zyskać ich przychylność. Gdy wieczorem zostałem zaproszony na kolację szedłem z duszą na ramieniu. Wziąłem butelkę wina i czekoladki. Cała rodzina przywitała mnie na schodach. Wróżyło dobrze. Zosia przedstawiła mnie swoim rodzicom i dodała mamo, tato, to jest ten człowiek, o którym tyle opowiadałam wam przez telefon. – Miło poznać pana osobiście. Cieszymy się, że nasza jedyna córka znalazła w panu swoje szczęście - powiedziała mama Zosi. Tata, kiwnięciem głowy potwierdził, że też tak uważa.
Od tamtej pory minął ponad rok. Zosia nie wyjechała do miasta. Została ze mną. A ja wciąż, z obawy, że nie zrozumiałaby, dlaczego porwałem jej psa i dlaczego naraziłem ją na stres, na ten temat nie puściłem pary z ust. Ale, co dziwne ja w ogóle w związku z tym czynem nie mam żadnych, nawet najmniejszych wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie uważam, że w słusznej sprawie czasami warto złamać zasady…
Wiesława Kusztal
Fot. pixabay
Napisz komentarz
Komentarze