Dniało i mżyło. Deszcz drobny już od kilku dni. Rychu Rzeszotara wyszedł z łazienki. Słychać jeszcze było szum spuszczanej wody. Odsunął firankę w kuchni, spojrzał na jezioro, na las. Siąpawica, westchnął, ziewnął i usiadł na krześle. A by tak raz a dobrze polało, rudą trawę zazieleniło, liście na brzozach odkurzyło. Świerkom i sosnom też by się solidnie dostało. No tak, jeszcze raz ziewnął, na taką siąpawicę tylko czas zmarnowany.
Przejechał palcami, jak broną, po włosach, poprawił dół od piżamy i powlókł się do sypialni, do swojej Weronki. Właściwie czas by wstawać, pomyślał, szukając porannego snu, ale po co? No i przyśniło mu się – a sen nad ranem wyraźny, bardzo czytelny – że nie zdał do pierwszej klasy podstawówki i jak to możliwe. Koledzy wszyscy w szkole, a on nie zdał...Obudził się spocony, otrząsnął się i stwierdził, że we śnie rzeczywistość jest bardzo porąbana.
Weronka już była na nogach, w kuchni jej pełno; zupa mleczna, owsianka, już dochodziła, nastawiła tylko wodę na herbatę i wychodząc na dwór kurom ziarków posypać rzuciła do Rycha, że dalej to już wiesz. Rychu wiedział, że trzeba nalać do talerza z garczka, wziąć łyżkę i powiosłować.
Rowerzysta
Przez okno zauważył, że ktoś podąża na rowerze. Myślał, że na wędkowanie, albo naciąć pokrzyw dla świniaków po drugiej stronie jeziora, albo wąską ścieżką za domem, prowadzącą do kolejnego lasu, za którym resztki starej cegielni i wyrobisko. Nikogo się nie spodziewał, a jednak słyszał, że rowerzysta pokłonił się Weronce i po chwili wszedł do sieni, zapukał w drzwi kuchenne.
Zmoczony, wszak mżyło nieustannie, wszedł do kuchni. Dopiero tu Rychu go rozpoznał: najstarszy syn Zenona Słowika, też Zenon.
- Zdejm ten deszczak, siadaj i mów co jest, co u ojców, bo dawno ich nie widziałem – gospodarz wskazał krzesło.
- Ojciec powiedział, że mam do pana jechać i przekazać, że zmarł pan Henryk Ąbrowski, ten co kiedyś był milicjantem, a potem, dość krótko, policjantem...
- Nie mów...
- Zmarł wczoraj, późnym wieczorem. Miał już ponad dziewięćdziesiąt lat.
- No popatrz, ludzie się wykruszają. Ąbrowski, powiadasz, odszedł wczoraj... Tak, na każdego czas przyjdzie. Już biorą z naszej półki... - chciał powiedzieć coś ważnego, ale powiedział co gdzieś już słyszał.
- Co pan mówi, tata ledwo przekroczył sześćdziesiątkę, a pan niewiele starszy, albo nawet młodszy, panie Rzeszotarski. Tu się pan pomylił... Nie ta półka!
- Wszystko jedno. Zawsze to szkoda chłopa. Jak to się mówi: za wcześnie na umieranie! Na dodatek w taką pogodę. A Ądrowski to był, w sumie, uczciwy człowiek. Kiedyś sam rozpędził dyskotekę na wsi Za Wzgórzem...Tak...Ludzie odchodzą... Zawsze za wcześnie. No, ale każdego to czeka.
Chwilę jeszcze pogadali o Zenka planach życiowych, co będzie po technikum, może politechnika, bo na gospodarstwie raczej nie...
- No cóż, bywaj Zenek. I pozdrów starego! - pożegnali się
Taki poranek,
że lepiej nie gadać. Niby deszcz, a jedynie mżawka. Ale sieje. I dobrze to, i źle. Jak to na wsi, czy też na odludziu.
Weronka wróciła z koszem jajek. Policzyła i podzieliła, komu sprzeda, ile zostanie. Rachunkowość. Ważna rzecz w gospodarstwie, nawet niewielkim, jak Rychowe.
Siedział Rychu w kuchni zamyślony. Starał się przypomnieć sobie postać Henryka Ąbrowskiego. W mundurze i bez. W peerelu i potem, w wolnej Polsce. Co o nim wie? Co go z nim łączyło? W co się wplątał, a może coś po pijaku, tego, tamtego? Zastanawiał się jak odtworzyć obrazki z tamtych lat. Zawsze go ciekawiło skąd właściwie Ąbrowski, co to za nazwisko... Krążyła opowieść, że w urzędzie stanu cywilnego młoda na stażu, zrobiła kleksa na druku urzędowym, gdzie już było wypisane nazwisko zaczynające się na De. Wyszła z tego z pomysłem..., ktoś bardziej lotny zauważył, iż jest to jedyne nazwisko w tym kraju zaczynające się na Ą. Więc zostawiła tak jak wyszło po kleksie. To będzie ktoś ważny! Tak to sobie wytłumaczyła.
Pierwsze zadania służbowe
nie wypadły dla Ąbrowskiego najlepiej. Było tak, że musiał jechać do wsi za rzeką, gdzie gmina się kończy, żeby pogadać z kobietą i jej mężem, przekonać, pojednać, pogrozić palcem, zaszantażować, nakrzyczeć. Styl dowolny. Z tego raport. Po powrocie usiadł za biurkiem, po godzinie miał nadal czystą kartkę. Ponieważ rzucił palenie nie miał czym zająć rąk. Wstał, rzucił długopisem w blat biurka, poszedł do celi i położył się. Nic mu nie pasowało, nie składało się. Opowiedzieć łatwiej, ale napisać? Wreszcie coś pod nosem pomruczał i wrócił do pracy. W raporcie napisał tak: żem ulg, dwa godziny bałamuta. Do tego podpis: Henryk Ąbrowski. I to był cały jego raport. Zastanawiał się długo prokurator o co chodzi, jak to przetłumaczyć?Że sprawa go przerosła? Że uległ jakimś sugestiom, że nie dał rady przekonać strony i stracił na to aż dwie godziny? Może tak?Zakończyło się to tym, że milicjanta skierowano na szkolenie zwane dokształcaniem. Owszem, pomogło.
Przypomniał sobie Rychu
jak oberwał kiedyś ostro, w knajpie, gdzie życie kwitło, następowała wymiana pokoleniowa i doszło do sprzeczki, i trzeba było się pokazać. Rychu się właśnie pokazał. Ktoś zadzwonił na milicję. Przyjechał Ąbrowski i pogonił towarzystwo, a że najbardziej stawiał się – także wobec stróża porządku - Rychu Rzeszotara skuł go w kajdanki, wepchnął do poloneza i na komisariat.
- A teraz ci powiem, gnoju, przez wzgląd na ojców twoich zabrałem cię z tego kołchozu. Za młody jesteś, żeby po równo chlać, z tymi tam. Zrobię ci kawę, a potem zawiozę do domu, jak się ściemni. Wypuszczę daleko od chaty. Tak powiedział. Dobry z niego człowiek.
Na ratunek
Była zima i mróz ściął świat. Przy brzegach rzeki oblodzone, jeziora i stawy jak lodowiska. Dzieciarnia tu i tam na ślizgawkach. Hasło „Bezpieczna zima” w każdej szkole wisiało. O ile na szkolnym boisku ślizgawka na twardym gruncie, można było co najwyżej nogę złamać albo rękę, nabić sobie guza, to na zamarzniętych stawach, jeziorach, żadnej gwarancji. Chłopaki wyszli na kanał przy starym młynie. Przypadkiem przechodził tamtędy Henryk Ąbrowski. Szczęśliwym przypadkiem. Lód się załamał i młodszy z braci Kurzawych, rudy Mikołaj, znalazł się w wodzie. Inni chłopcy, przestraszeni, uciekli na brzeg. Milicjant ruszył jak stał, zrzucił tylko ciężki płaszcz i czapkę. Położył się na lodzie, podpełzał. Dzieciak trzymał się pękających, lodowych płyt i wrzeszczał. I wtedy ratownik zdjął marynarkę od munduru i rzucił rękawem drugi trzymając mocno. Chłopiec dobrze zareagował, a już na lodzie położyli się inni, dorośli przechodnie. Zrobił się łańcuch ratowniczy. Z powodzeniem.
Za ten czyn dzielny funkcjonariusz otrzymał od komendanta wojewódzkiego dyplom, radziecki zegarek Wostok z niebieską tarczą a także rachunek za zniszczenie munduru gdy już nie był na służbie. Natomiast uratowany chłopiec został obdarowany łyżwami, hokejem i krążkami do gry w hokeja na lodzie (sztuk 2).
- Można by opowiadać dzień cały o Heniu. Bo choć milicjant, to dobrze o nim mówią. Zasłużył sobie na to, a na emeryturę odszedł już jako policjant. Czasami przyjeżdżał tu na ryby, powędkować, ale, generalnie już się nigdzie nie udzielał – kończy opowieść Rychu Rzeszotara
* * *
Aż dreszcz poszedł po całym ciele, gdy zagrała strażacka orkiestra dęta. Potęga tej gry, choć z lekkim fałszem, roznosiła się aż w korony drzew cmentarza. Helikony, trąbki czy puzony, talerze i werble nadawały ton. Wśród chorągwi był też sztandar Wspólnoty Leśnych Ludzi, niesiony przez Pana Pahę, miłośnika literatury czeskiej i filmu.
W kondukcie szli: bezpośrednio za trumną Rita Heńkowa, prowadzona przez dwóch młodych, chyba wnuków, wdowa po Henryku Ąbrowskim, potem rodzina i – także z wieńcami, wiązankami - Leszek Podkarpacki z Zawęgla, były strażak OSP, trzynaście udowodnionych podpaleń, wyrok po odwolaniu prawomocny: półtora roku, Wronki, Bernasia Kleinowa gospodyni u księdza proboszcza w jej parafii, jednocześnie przewodnicząca KGW w Wysokim Dębie, jej trzy siostrzenice Flora, Wanda i Malwina, dwóch Zenków Słowików, Wenek Chcica, stolarz o siedmiu palcach, Walek Pachciara, tokarz precyzyjny, Gustaw O'Chadly, pilarz, człowiek lasu, mgr Maksymilian O'Ruda właściciel wytwórni farb do damskich włosów, ruda Janina, Stefan Stój, rekordzista promili alkoholu we krwi, Łysy w berecie koloru rio, Iwan Groźny, wedrowiec kierunku wschodniego, Władek Wład, akuratny i oszczędny akloholik, Chuda Mietła, pilnująca Władka Włada, Michałek Chur, prezes LKS Unia Europejskia, zespołu A-klasy z ambicjami, Maryjan z Łąk, odkrywca drogi na północ, Regina, siostra sołtysa z Wykopalisk, Zygmunt Lał, uzębienie NHL, twórca domowych kominków, emerytowany sędzia piłkarski Otto Majewski, Johan Hertzlich, kotłowy i zamiatacz szkoły w Obórkach, pracownik oświaty, Erazm z Rottatorów, wiejski filozof, Gruba z Garbatki, Hania Białka z Białego Błota, Viola Pasterska z Małej Dziury, oczywiście Rychu Rzeszotara z Weronką. Na końcu, wolno, jechał Czerwony jak cegła (lat 97), pchany na wózku inwalidzkim, kustosz ZSRR (Zbiór Specjalny Rzeczy Różnych) jako żywy eksponat na Wyspie Skarbów. A dalej oficjele z gminy, miasteczka i powiatu, tłumy ludzi z wsi bliskich i dalszych.
Orkiestra strażacka OSP
podawała marszowy rytm. Ksiądz proboszcz, po egzekwiach, powiedział, że teraz coś od siebie: Heniek był uczciwym człowiekiem, nigdy na nikogo ręki nie podniósł, a że pałą przyłożył złodziejom, jak pamiętacie, to ja bym zrobił tak samo. Na Kościół nigdy złego słowa na powiedział, a jak blisko był Pana Boga, to sam Pan Bóg wie najlepiej. Spoczywaj, Henryku, w spokoju.
Po serii oficjalnych wystąpień do przodu przecisnął się Rychu Rzeszotara i powiedział tak: powiem krótko, bądź zdrów, Heniu!
Te słowa najbardziej utkwiły w pamięci zgromadzonych na cmentarzu parafialnym.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze