Nie pytają, czy można wieźć szczęśliwe życie z chorobą w tle. One, Amazonki ze Stowarzyszenia Od Nowa w Brodnicy i inne panie z chorobami onkologicznymi i narządu ruchu żyją na 100, a nie na 5 procent.
Są aktywne, ciekawe świata, podróżują. Bawią się, tańczą i śpiewają. Po trudnej do akceptacji diagnozie i leczeniu przewartościowały swoje życie, zmieniły priorytety i zasady. Zmieniły sposób myślenia o sobie, swoich bliskich i otoczeniu.
Przy każdej okazji: grzejąc się w promieniach zachodzącego słońca, albo wędrując plażą wzdłuż morza, chętnie opowiadają o sobie i swoich zmaganiach z chorobą. Są pogodne, dużo się uśmiechają i żartują. A z tych niekończących się rozmów wyłania się nieoczywisty dla mnie obraz, gdyż ku mojemu zaskoczeniu, okazuje się, że choroba, nawet ta bardzo ciężka, może do życia wnieść wiele dobrego.
Niemożliwe? A jednak!
Ciężka choroba jest czymś traumatycznie trudnym dla chorego, ale i dla jego bliskich. Potrafi odrzeć z intymności, zdejmuje wszelkie maski, jakie przez całe życie zakładamy i konfrontuje z różnymi słabościami. Najczęściej z niemocą. Ale i tu zaskoczenie, nierzadko zdarza się, że osoby doświadczone chorobą dziękują za to doświadczenie. Jak to możliwe – pytam z niedowierzaniem? W związku z chorobą, w Stowarzyszeniu Od Nowa, spotkałyśmy bratnie dusze, tak jak my schorowane - mówią uczestniczki wyjazdu do Jastrzębiej Góry. To w tej społeczności oswajamy nasze strachy, dostajemy wsparcie i szansę na złagodzenie niedomagań. To w Stowarzyszeniu uświadomiono nam i naszym rodzinom, że po chorobie istnieje życie. Z chorobą da się żyć, a w najlepszym wypadku nawet ją pokonać. Dzięki wspaniałym osobom, zaangażowanym w działalność Stowarzyszenia stworzyliśmy coś w rodzaju łańcucha życzliwych serc. Mamy nową rodzinę, w której wzajemnie się wspierając, chłoniemy życie pełnymi garściami. Spotykamy się przy każdej możliwej okazji, aby radośnie spędzić czas. Uruchamiamy nowe aktywności. Śpiewamy, tańczymy, sporo podróżujemy. Halinka, nasza szefowa jest motorem i głównym organizatorem wszelkich wyjazdów. Tego obecnego, także - mówią.
Jestem szczęściarą
bo mogłam z bliska podglądać uczestniczki eskapady nad morze i czerpać od nich optymizm i chęć poznawania nowych ludzi i miejsc. Pierwszego dnia po dotarciu do Ośrodka Aura w Jastrzębiej Górze Halina Czajkowska, szefowa Stowarzyszenia Od Nowa w Brodnicy i Irena Jasula z sekcji emerytów w ZNP w Żurominie, serdecznie powitały obie grupy i pokrótce przedstawiły plan pobytu. Zapowiadało się ciekawie. Bogaty program, obfitował w wycieczki do pobliskich miejscowości i nie było czasu na lenistwo. Już następnego dnia, nasza „kierowniczka” zorganizowała wyjazd do Helu, a tam spotkanie z Mariuszem Malickim, brodniczaninem, który dzieli swoje życie między Brodnicą, a Helem. Pan Mariusz odsłonił przed nami najciekawsze zakątki miasteczka. M.in. oprowadził nas po plenerowej wystawie, której bohaterem jest jego ojciec. Wystawę pt. „Alfons Malicki - A jednak przetrwałem i… żyję! - wojenne kroniki Obrońcy Helu” przygotowało Stowarzyszenie Alternatywny Cypel. To było ciekawe, ale i wzruszające spotkanie – mówiły panie. Syn pielęgnuje pamięć o bohaterskim ojcu. Piękne.
Kolejnego dnia,
zaraz po śniadaniu, wyruszyliśmy do Władysławowa. Autokarem podjechaliśmy w pobliże portu rybackiego, który jest jednym z najważniejszych na Bałtyku. Wielu z nas wybrało się na spacer wzdłuż falochronu. Namalowano na nim ciekawy mural, przedstawiający historię miasta.
Stamtąd pojechaliśmy do Sanktuarium Matki Bożej Królowej Polskiego Morza w Swarzewie. Jest to jedno z czołowych miejsc kultu Maryi na Kaszubach. W centralnej części ołtarza głównego znajduje się cudowna figurka Matki Boskiej, zwanej Opiekunką Rybaków, pochodząca z XV wieku. Poza chwilą refleksji i żarliwą modlitwą u stóp Matki Boskiej można było posłuchać ciekawych legend i opowieści opartych na prawdziwych wydarzeniach, które opowiedział zakrystian z sanktuarium. Niewątpliwą ciekawostką, zdobiącą mury świątyni, okazała się XVII-wieczna mapa przedstawiająca Zatokę Pucką oraz Kościoły w Pucku, Helu i Swarzewie. Po pamiątkowej fotografii ruszyliśmy w dalszą drogę.
Wracając do Jastrzębiej Góry
zajechaliśmy do portu morskiego w Pucku, który funkcjonuje jako przystań rybacka i niezależna marina jachtowa. Stanowi też bazę dla rozwijającej się żeglugi turystycznej, ale przede wszystkim jako ośrodek sportów wodnych. W porcie napotkaliśmy nowy sześciościenny drewniany słupek, symbol zaślubin Polski z morzem. Jest on repliką tego z 1920 roku. Na ściankach widnieje napis: „roku pańskiego 1920, 10 lutego, Wojsko Polskie z generałem Józefem Hallerem na czele objęło na wieczyste posiadanie polskie morze”. Po obowiązkowych, w tym miejscu zdjęciach, spacerem dotarliśmy na uroczy Stary Rynek- pełen kolorowych kwiatów. Niewątpliwą atrakcję dla turystów stanowi kwietny zegar w kształcie róży wiatrów. Okalająca rynek dorodna zieleń i kompozycje kwiatowe, uprzyjemniały odpoczynek, a cień drzew wydłużył delektowanie się zmrożonymi pysznościami. Tu także obowiązkowe zdjęcia. Tym razem z kaszubską parą. Po sesji zdjęciowej ruszyliśmy w stronę ośrodka. Ale to nie był koniec atrakcji w tym dniu. Wieczorem odbyło się towarzyskie spotkanie przy żywej muzyce. Piękne, eleganckie, roztańczone i rozśpiewane uczestniczki turnusu, pokazały co to znaczy cieszyć się życiem.
Kolejnego dnia,
spora grupa wybrała się na pieszą wycieczkę. Chętnych nie brakowało. Po śniadaniu, uzbrojeni w kije do nordic walking, w wygodnych butach, entuzjaści spacerów podążając śladami szefowej wyruszyli, aby odwiedzić Rozewie, nadmorską miejscowość z XIX-wieczną latarnią morską, w której znajdują się małe muzeum i taras widokowy, z którego można podziwiać Bałtyk. Trasa była kilkukilometrowa i nieco zmęczyła spacerowiczów, którzy po powrocie do ośrodka chętnie korzystali z odpoczynku w zacienionej altanie.
Sobota,
to kolejny piękny, słoneczny dzień, który przeznaczono na opalanie się i spacery nad morzem, albo buszowanie po straganach i sklepikach w poszukiwaniu pamiątek i drobiazgów na prezenty. Część osób, wieczorem, z aparatami fotograficznymi w ręku, wyruszyła na polowanie, aby uchwycić, jak się okazało, spektakularny, zachód słońca.
W niedzielę,
nie mogło być inaczej - większość z nas uczestniczyła we mszy św. odprawianej w kaplicy św. Andrzeja Boboli. Szczęściarze załapali się na miejsca w cieniu, inni mniej lub bardziej zniecierpliwieni, grzali się w pełnym słońcu. Po południu, jako, że pogoda cały czas dopisywała, sporo osób poświęciło czas na plażowanie, spacery po plażowym piasku, albo na spotkania i pogaduchy w mniejszych grupach.
Czas pożegnać się z morzem
Nie wiadomo kiedy to się stało, ale nadszedł ostatni dzień pobytu. Kto mógł wystawiać się na słońce, oddał się błogiemu lenistwu, wsłuchując się w cichy szum morza. Znalazł się także mors, który popływał w zimnych wodach Bałtyku.
Na zakończenie pobytu, obie grupy znów spotkały się na wspólnym wieczorze. Tańce, kółka, węże i śpiewy jeszcze bardziej zintegrowały grupę. - Żal, że już się kończy ten cudowny pobyt. - Koniecznie trzeba to powtórzyć - mówiły panie, w drodze do swoich pokoi.
Marzenia się spełniają
Kilka dni po powrocie z Jastrzębiej Góry, szefowa Halina Czajkowska zabiera sporo osób ze Stowarzyszenia w kolejną podróż. Tym razem w Bory Tucholskie.
Tekst i fot. Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze