Z gniazda wyleciał na poranny przelot. Wrócił, przywiózł swojej pani coś smakowitego, odleciał, wrócił po drugą porcję. Po śniadaniu odleciał w sobie wiadomym kierunku. Wszystko to dzieje się na brodnickim Ustroniu.
Dwa świerki rosną po bliskiej, sąsiedzkiej stronie. Są już stare, ale nie bardzo stare. Mają po 80 może 100 lat, nie więcej. Obok nich, w głąb ogrodu, znacznie wyższe brzozy, pewnie o dwa piętra? Ze swojego gniazda bocian-sąsiad ma w linii prostej góra pięćdziesiąt metrów. Krótki przelot, w zasadzie skok.
- Po co wylatujesz? – pyta bocianowa, życiowa partnerka bociana-sąsiada. - Muszę rozprostować kości – klekoce jej pan i nieoczekiwanie siada na gałęzi świerku.
Licząc od parteru, po konarach świerkowych, usiadł na dziewiątym piętrze. Jeżeli za dziesiąte brać czubek drzewa, jest bardzo wysoko, na platformie widokowej. Ogarnia spory teren, wie co się dzieje, wie gdzie pofrunąć coś upolować, coś przetransportować, żeby uszczelnić gniazdo, swoją naturalną nieruchomość.
Czekam z aparatem, żałując, że oprócz zieleni ogrodu, dzień nie jest słoneczny, a niebo zasłonięte chmurami. Nawet świerkowe igiełki straciły swoją barwę, butelkowej zieleni. Najważniejsze, że on jest. I to na drzewie. Widok raczej rzadki.
Cwaniak z niego. Nie stoi na jednej nodze. Balansuje znakomicie na dwóch, czuje się pewniej. Nadto zrywa się niewielki wiatr, kołysze gałęzami ale to żaden problem. On rozkłada skrzydła i kontruje, utrzymuje pozycję. Klekotem przywołuje go do gniazda partnerka życiowa.
- Już lecę – słychać w odpowiedzi.
Jego koledzy zajęli miejsca na latarniach ul. Ustronie. Bywa, że towarzystwo pojawia się w komplecie, ale teraz zaledwie w piątkę, w szóstkę. Wystarczy, aby pełnić funkcje strażników przyrody.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze