Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 6 czerwca 2025 20:03
Reklama

Z życia wzięte. Dom od rodziców

Z życia wzięte. Dom od rodziców

Mój mąż jest najmłodszym z trojga rodzeństwa. I to on niedługo po studiach wrócił do rodzinnego domu, aby zająć się gospodarstwem. Ojciec uległ wypadkowi i trzeba było go zastąpić we wszystkich pracach w polu i w obejściu.

Robert nigdy przedtem nie wiązał swojego życia z pracą na roli. Skończył informatykę, dostał dobrą pracę w korporacji i to w mieście układał swoją, ale i moją, i naszych dzieci przyszłość. Byliśmy małżeństwem z kilkuletnim stażem. Mieliśmy córkę, która wówczas była w wieku przedszkolnym i drugie dziecko w drodze. Na podjęcie tej bardzo ważnej decyzji nie mieliśmy zbyt wiele czasu. Zbliżała się wiosna i pora prac polowych. A rodzice Roberta naciskali, żebyśmy jak najszybciej się przeprowadzali, bo ziemia nie będzie czekała i bez zwlekania trzeba niedługo ruszać w pole.

Dom jest duży, więc spokojnie zmieści się i nasza rodzina. Ale niestety w domu teściów bez remontu i pewnych zmian nie moglibyśmy liczyć na wygodne i spokojne życie do jakiego już przywykliśmy. Ponadto ja nie chciałam w pośpiechu rzucać wszystkiego co zbudowaliśmy w mieście. Naszą pracę, przyjaciół, mieszkanie, które właśnie skończyliśmy urządzać, a co najważniejsze chciałam, aby Kasia dokończyła zajęcia ze swoją grupą koleżanek i kolegów. Byłam zła na tę sytuację i naciskałam Roberta, aby prosił rodziców, żeby przeprowadzkę do nich zaproponowali jego bratu, lub siostrze. Oni nie mieli skończonych studiów, a tym samym tak wiele do stracenia. Lata nauki, egzaminy i pięcie się po szczeblach kariery zawodowej, nam pochłonęły sporo sił i nerwów, a teraz mieliśmy to wszystko zaprzepaścić.

Teściowie nawet o tym nie chcieli słyszeć,

gdyż, jak sami mówili, brat mojego męża wiecznie hula i imprezuje i na pewno zmarnowałby majątek. Z kolei starsza siostra ma tylko jedno dziecko, na które chucha i dmucha i z racji wieku pewno już więcej nie urodzi, a poza tym ma męża bogatego biznesmena, któremu na pewno nie spodobałoby się życie na wsi. W swoim nowocześnie urządzonym domu mają wszelkie wygody, a u teściów ten stary dom musieliby dopiero przystosowywać do swoich potrzeb i wygórowanych wymagań. I oczywiście, jak twierdzi teściowa, oni nie potrafiliby się dobrze nimi zaopiekować, a tu przecież chodzi o dożywotnią opiekę. Poza tym teściowie nie darzyli sympatią swojego zięcia, twierdzili, że jest zarozumiały i zbyt miastowy. W tej sytuacji proponowaliśmy, aby rodzice mojego męża sprzedali gospodarstwo i przenieśli się do miasta, gdzieś w pobliże któregoś z dzieci. Ale to też nie spodobało się nikomu i wywołało tylko niepotrzebne łzy i nerwy. Chcąc nie chcąc staliśmy się małżeństwem na odległość. Ja zostałam w mieście, żeby stopniowo zamykać nasze sprawy, a Robert przeniósł się do rodziców. Jeździliśmy do siebie jak tylko to było możliwe, gdyż zwyczajnie w świecie tęskniliśmy za sobą.

Na pierwsze, po wypadku teścia, święta wielkanocne

zjechała się cała rodzina. Wtedy to pod koniec uroczystego śniadania teść przedstawił nam ich pomysł, że przepiszą dom i gospodarstwo z pięcioma hektarami ziemi na nas, jeszcze za ich życia. Chcą mieć wszystko poukładane i ustalone, póki są w pełni sił i mogą decydować. Szczerze mówiąc, do głowy by mi nie przyszło, że skoro mamy tam mieszkać i opiekować się nimi, mogłoby być inaczej. Nikt się nie sprzeciwił tym decyzjom. Rodzeństwo Roberta przyjęło wszystko do wiadomości i już. Siostra tylko powiedziała, że on jest najmłodszy i to oczywiste, że powinien opiekować się rodzicami. Dla mnie to nie było takie oczywiste, ale, żeby nie psuć świątecznego nastroju, nic nie powiedziałam, Poza tym żadne z nich nie pali się do niańczenia starzejących się rodziców.

Mój mąż

powoli wciągał się do pracy na gospodarstwie a ja, gdy na wiosnę w ciepłe słoneczne dni siedziałam w ogrodzie odurzona świeżym powietrzem i zapachem kwiatów, coraz częściej widziałam się tu na stałe. Jeszcze przed wakacjami Robert przy okazji wymiany zarywającej się podłogi na parterze u teściów, zbudował im z prawdziwego zdarzenia łazienkę, podobną jak dla nas na piętrze, gdzie też zrobił dodatkową, przestronną łazienkę i z jednego dużego pokoju wygospodarował dwa mniejsze, które, w porównaniu z tymi z naszego mieszkania w mieście, wcale nie były małe.

Narodziny drugiego dziecka - Wojtusia,

szczególnie pierwsze tygodnie, wspominam jak jakiś koszmar. Robert na wsi, ja w mieście, praktycznie sama. W ciągu dnia mój mąż zostawał na gospodarstwie, a do nas przyjeżdżał jak już wszystko poogarniał. Wcześnie rano znów wyjeżdżał. Podczas kolejnej nocy, którą prawie całą przegadaliśmy powstała decyzja, że sprzedajemy mieszkanie i jeszcze przed końcem wakacji wyprowadzam się na wieś. Tak też zrobiliśmy. Mieszkanie sprzedaliśmy szybko i za dość dobre pieniądze. Robert część z nich włożył w dokończenie remontu domu, a część w zakup jakichś maszyn potrzebnych w gospodarstwie.

Wszystko szło w dobrą stronę

Ale oczywiście nie mogło być za pięknie. Podczas jednej z sierpniowych niedziel, gdy rodzina zjechała się na urodziny seniorki, wybuchł ogromny problem. Teściowa wymyśliła, że musimy spłacić rodzeństwo Roberta: Hankę i Krzysztofa. W miarę naszych możliwości i nie od razu, ale ona uważa, że tak po co najmniej kilkadziesiąt tysięcy na głowę. Wmurowało mnie, bo nie mamy takich pieniędzy. A przecież w dom też trzeba jeszcze zainwestować. Okna przed zimą wymienić i dokończyć naprawę dachu, żeby nie lało się na głowę...

Nie wprowadziliśmy się do żadnej luksusowej wilii. Już dużo naszych pieniędzy włożyliśmy w ten dom, a sporo roboty jeszcze przed nami. Do tego dochodzi opieka nad teściami. Teść choruje, teściowa też powoli słabnie. Jeszcze trochę i położą się do łóżek i kto wtedy będzie koło nich skakał? Oczywiście ja i mój mąż. Wiedzieliśmy o tym od początku. Ale oni powinni wiedzieć, że ciężar opieki spoczywa na wszystkich dzieciach. My braliśmy to pod uwagę, że będąc na miejscu mamy najwięcej obowiązków, że poświęcimy nie tylko nasz czas, ale i pieniądze. Ale nie myśleliśmy jeszcze żeby kogokolwiek spłacać z ojcowizny. Rodzeństwo męża już nie raz pokazało, że jak trzeba coś pomóc, to ich nie ma. A my mamy świadomość, że im dłużej tu będziemy, tym z wiekiem rodziców będzie coraz gorzej. Hanka bardzo szybko podchwyciła temat i żądała, żebyśmy ich spłacili, a oni w zamian raz na zawsze zrzekną się wszelkich praw do majątku.

Sępy i tyle

Nie mogłam się spokojnie na to zgodzić. Przecież, gdy rodzice Roberta mówili, że przepiszą na nas gospodarstwo, nie było mowy o żadnych spłatach. Jego siostra i brat też ani słowem nie zająknęli się, że będą tego od nas oczekiwać. Wręcz zaznaczali, że cieszą się, że to nie na nich spadł obowiązek opieki nad rodzicami. Próbowałam coś powiedzieć, ale głos uwiądł mi w gardle. Roberta też ta wiadomość zamurowała. Na szczęście Wojtuś się rozpłakał i mogłam opuścić to towarzystwo. Chwilę po mnie wyszedł mój mąż. Nic nie mówił, był blady jak ściana. Bałam się, że zaraz zemdleje. Przykro mi, że szwagier i szwagierka tak chcą nas oskubać. Nas. Bo przecież nie teściów, którzy nie mieli odłożonych żadnych pieniędzy nawet na tzw. czarną godzinę. I kto jak kto, ale oni powinni wiedzieć, że to, co chcą zrobić z nami jest niesprawiedliwe. Gdybyśmy wiedzieli wcześniej przed sprzedażą naszego mieszkania, to ja z pewnością nie zgodziłabym się na przeprowadzkę na wieś. Oni wszyscy chyba też to wiedzieli, dlatego temat spłaty poruszyli dopiero teraz. Mój mąż zamknął się w sypialni i powiedział żeby mu nie przeszkadzać. Po około godzinie, może półtorej poprosił, abyśmy wszyscy spotkali się przy stole w jadalni.

Robert wyciągnął skoroszyt pełen rachunków,

faktur fotografii i jakichś opinii. Okazało się, że od samego początku remontu domu zbierał dokumentację wszelkich prac i poniesionych niezbędnych wydatków. Były m.in. opinie straży pożarnej, inżyniera elektryka, hydraulika, cieśli itp. Wrażenia robiły też fotografie, które ukazywały stan budynku i obejścia przed remontem jaki został wykonany przez nas i za nasze pieniądze. Mój mąż powiedział, - zanim cokolwiek zdecydujecie chcę Wam pokazać co jeszcze jest do podziału. Poprosił Hankę, aby czytała kwoty z rachunków, a Krzysztofa, aby na kalkulatorze je dodawał. Oczywiście wszystkie faktury były wystawione na Roberta. Z początku rodzeństwo ochoczo przystąpiło do liczenia wydatków, ale im dłużej to trwało i kwota niewyobrażalnie rosła tym bardziej rzedły im miny. W końcu Krzysztof powiedział, że odpisuje się od tego domu i gospodarstwa. - Nigdy tego miejsca jakoś szczególnie nie kochałem, ani nie szanowałem, więc nie roszczę sobie żadnych pretensji do spadku - dodał. Będę się cieszył jak czasami z sadu dostanę koszyk owoców, a mama ugotuje, chociaż raz na rok, pyszny rosół z biegających po łące kur. Z Hanką nie było aż tak łatwo, ale pod naciskiem Krzysztofa i jej męża oraz teścia, w końcu przyznała, że nie ma prawa żądać od nas spłaty.

Zaraz po weekendzie umówiliśmy notariusza

i wszystko skrupulatnie spisaliśmy w akcie darowizny, żeby już nigdy nie przeżywać takiej traumy. Rodzeństwo nie będzie mogło dopominać się od nas żadnych spłat, ani zachowków. Mieszkanie z teściami powoli się normowało. Zagościł spokój i rodzinna atmosfera. Kasia, nasza córka, bardzo lubiła przebywać z dziadkiem i słuchać jego opowieści i bajek, a Wojtuś stał się oczkiem w głowie babci.

Mam świadomość, że ten spokój i stabilizację osiągnęliśmy dzięki dokładności i zapobiegliwości mojego męża, ale wiem też, że mogło być znacznie gorzej.

Notowała i fot. Wiesława Kusztal


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LupusTreść komentarza: Narazie zabawa. Oglądaliśmy rzuty. Grzmi tylko oszczepniczka małolatka U-14. Za rok prawda o potędze wyjdzie albo nie. Kto wejdzie na bieżnię, ten jest lekkoatletą, a ten kto z nimi jest na bieżni jest trener z nazwy. Data dodania komentarza: 16.05.2023, 20:44Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Sukcesy brodnickich biegaczyAutor komentarza: KuracjuszkaTreść komentarza: Ale NUMER opisał super Redaktor Bogumił! A tak naprawdę - to z czekaniem do sanatorium - to też numer i to w kolejce długiej! A tyle dajemy na NFZ, by zdrowym być i marzyć, by mieć wciąż te dzieścia lat.. kuracjuszka, ale jeszcze bez numeru.....Data dodania komentarza: 11.05.2023, 20:13Źródło komentarza: Sanatoryjny numer 4457Autor komentarza: joko Treść komentarza: Niech się wasz trener nie chwali . Słyszałem ze dawniej jemu wszystkie plany przysyłał i był na obozach jakiś trener z Iławy. Dlatego w mukli miał nawet mistrzów Polski na 400m i w sztafetach. Teraz leci na jego planach, ale wyników medalowych to oni od 6 lat nie mają, bo z tego trenera zrezygnował. Mukla ma nawet dobry do LA stadion a lepiej żeby miała dobrego trenera do medali. Chyba że wpadnie mu jakiś zawodnik co był już mistrzem Polski, to może zrobi z niego mistrza województwa. Data dodania komentarza: 9.04.2023, 09:00Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: lolek Treść komentarza: Mierne ta wyniki latem mieliścieData dodania komentarza: 8.04.2023, 20:30Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: WiKTreść komentarza: Życzę powodzenia i zachwyconych gości. Oczywiście ciekawa jestem jak kaczka się udała?Data dodania komentarza: 7.04.2023, 23:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kasząAutor komentarza: CzesiaTreść komentarza: Super Wiesiu! Takie danie po nowemu zrobię na te Święta, bo do tej pory głównym dodatkiem był ogrom jabłek... Dzięki za przepis.. Dam znać, jak smakowała gościom... pozdrawiam już z apetytem! CzesiaData dodania komentarza: 7.04.2023, 17:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kaszą
Reklama
Reklama