Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 22 czerwca 2025 15:43
Reklama

Z życia wzięte. Reszta to pikuś!

Z życia wzięte. Reszta to pikuś!

Oboje z mężem byliśmy na emeryturze. Wiedliśmy ustabilizowane życie. Gotowałam, piekłam, robiłam przetwory. Od czasu do czasu smakołykami dzieliłam się z rodziną córki. Było nam dobrze. Nagle mój dotychczasowy spokojny świat runął mi na głowę. Owdowiałam kilka tygodni po tym jak moją córkę mąż zostawił z trójką dzieci i odszedł do młodszej.

To nie był czas na rozpacz

Musiałam wziąć się w garść, bo trzeba było pomagać Basi. Ona, pielęgniarka, praca za grosze, do tego na zmiany. W zależności od planu dyżurów w szpitalu odprowadzałam, bądź przyprowadzałam ze szkoły siedmiolatka Kubusia. Po kilku tygodniach wszystko zaczęło działać jak w zegarku. Wnuki nie sprawiały kłopotów. Uczyły się dobrze i były grzeczne. Ani ja ani córka, nie roztrząsałyśmy tego co nam się przytrafiło. Trzeba żyć dalej. Rozdrapywanie ran nic dobrego nie wniesie w nasze życie. Byliśmy pogodzeni z sytuacją. Zięć z początku zabierał dzieci na spacery lub na basen. Później przestał. Najbardziej za tatą tęsknił Kubuś, ale jakoś pomogłyśmy mu uporać się z tym problemem.

Po ponad roku od rozwodu Basi, do pracy w norweskiej klinice zaprosił ją lekarz, z którym już kiedyś pracowała. Powiedziała mi o tym zaraz na początku. Przestraszyłam się, że wyjedzie i zostawi mnie z wnukami. Nie wyobrażałam sobie tego. Ale córka uspokoiła mnie i powiedziała, że żadnej decyzji jeszcze nie podjęła i jednego jest pewna, że nie wyjedzie bez dzieci. Najpierw chce poznać warunki pracy, jak będą dobre, to rozejrzy się za szkołą dla wnuków no i za mieszkaniem. Gdy to wszystko ułoży się po jej myśli dopiero wtedy, zastanowi się nad wyjazdem.

Odetchnęłam z ulgą. Ale strach pozostał, że jeśli oni wyjadą, to ja sama nie będę potrafiła żyć. Czułam problemy, ale nie powiem jej, żeby nie wyjeżdżała. To może być jedyna szansa na lepsze życie dla nich.

Pierwszy raz do Norwegii

razem z dziećmi córka wyjechała na początku wakacji. Wróciły zadowolone. Spodobało im się. Nabrały ochoty, zwłaszcza wnuczki, aby poznać życie w innym zakątku świata. Wyprowadzili się na początku sierpnia. Swoje, polskie mieszkanie, Basia wynajęła rodzinie z Ukrainy. Byłam załamana, ale nie mogłam prosić, aby wyjazd przesunęli choć o parę tygodni. Wnuki miały tam rozpocząć szkołę. Znów musiałam pogodzić się z nową sytuacją, wcale nie łatwą, gdy zostajesz sama, bo wszyscy najbliżsi cię opuszczają.

- Nie martw się mamo - pocieszała mnie córka. - Przecież nie jedziemy za ocean. Będziemy w stałym kontakcie, a za jakiś czas dołączysz do nas.

- Łatwo ci mówić. Co ja będę bez was robić? - martwiłam się, bo naprawdę nie miałam pomysłu jak na nowo się urządzić. Teraz wolnego czasu, będę miała w nadmiarze. Dotąd poświęcałam go córce i jej dzieciom.

- Mamo, często narzekałaś, że brakuje ci ploteczek z sąsiadkami, to teraz możesz nadrobić - powiedziała mi Basia. - Nie. One będą tylko opowiadać o chorobach i biadolić. Od tego poczuję się gorzej i na pewno starzej.

- Babciu - my będziemy z tobą rozmawiać - wykrzyknęły wnuczki. - Online!

W przeciwieństwie do mnie one były zachwycone tym pomysłem, ale ja nie wiedziałam o czym do mnie mówiły.

- To wideo rozmowa przez Internet – objaśniła mi starsza wnuczka, Hania. - Nie mam o tym pojęcia oznajmiłam bliska płaczu. - Nie mam Internetu ani komputera…

Szkoda, że dotąd uważałam, że nie jest mi to do niczego potrzebne. Broniłam się przed nowościami technicznymi. Ograniczyłam się jedynie do telefonu i to za namową córki. Komputery, nowoczesne telewizory, wydawały mi się zbyt trudne w obsłudze. Teraz żałowałam, że wcześniej nie dałam się na to namówić. Dziś mogłabym bez problemu kontaktować się z wnuczkami, oglądając je na żywo.

No i stało się

Musiałam przejść przyspieszony, intensywny, kurs obsługi komputera. Córka i wnuczki, nawet Kubuś, zabrali się ostro do roboty, żeby mnie nauczyć. Hania podarowała mi laptopa i podłączyła do sieci. Basia wytłumaczyła, jak to wszystko działa: myszka i klawiatura, a wnuczki przeszkoliły w surfowaniu po Internecie.

- Babciu, dasz radę, to mały pikuś - dodawały mi otuchy, kiedy zaczynałam raczkować na komputerze. Podjęłam walkę o nabranie choćby minimalnego pojęcia o komputerze i Internecie.

Byłam na tyle zdeterminowana, że bardzo pilnie się uczyłam. Skrupulatnie notowałam, ćwiczyłam i dopytywałam o każdy szczegół. Wreszcie przyszedł ten czas, że samodzielnie zaczęłam sobie radzić. Córka i wnuczki były dumne ze swej uczennicy. A ja powiem, że to naprawdę nic trudnego. Co dzień odkrywałam nowe możliwości Internetu. Samodzielnie już surfowałam po różnych miejscach wirtualnego świata. Odkrywałam strony dla kobiet, pogodę, przepisy kulinarne i różne absolutnie ciekawe i praktyczne rzeczy. Uruchomiłam internetowe konto bankowe. Nauczyłam się opłacać przez Internet rachunki. To było fantastyczne i bez stania w kolejce w banku, lub na poczcie.

Tak wciągnęłam się w komputer, że nawet nie zauważyłam, że nadszedł czas wyjazdu Basi i dzieci. Zanim to nastąpiło spotkałyśmy się z najemcami mieszkania, którzy mieli wprowadzić się za klika dni. W jednym pokoju córka zamknęła swoje rzeczy, żeby nie musieć wszystkiego wywozić.

Spakowani w kilka walizek

wyjechali wcześnie rano. Zaraz po przyjeździe na miejsce, dziewczynki obeszły z kamerką w telefonie i pokazały mi swoje pokoje i całe mieszkanie. To było ekscytujące przeżycie. Siedząc wygodnie przy swoim biurku, oglądałam co robią moje wnuczki w Norwegii.

Zgodnie z umową, każdego ranka w sobotę spotykaliśmy się online. Wnuki opowiadały o nowej szkole i o zabawach na placu. Hania pomagała mi w rozwiązywaniu problemów z komputerem i podpowiadała co jeszcze mogę w nim odkryć. To było wspaniałe, a ja nie czułam się aż tak samotna. Każdego dnia przeglądałam skrzynkę pocztową, sprawdzając wiadomości. Nie otwierałam tylko od nieznanych nadawców, bo, jak mówiła córka, mogą być niebezpieczne.

Coraz częściej zabierałam głos na forach dyskusyjnych. Najczęściej ze stron kulinarnych. Lubię piec ciasta, dlatego zaglądałam na te strony, bo było tam wiele przepisów, jakich nie znałam, a zamieszczone przy opisie zdjęcia tak zachęcająco wyglądały, że miło było coś podejrzeć.

Właśnie miałam zamiar pooglądać nowinki na jednej z moich ulubionych stron, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Sąsiadka z parteru, Halina, wpadła, by obdarować mnie jeszcze ciepłymi rogalikami z pobliskiej cukierni. To oczywiście był tylko pretekst do wizyty. Ona, tak jak ja, mieszka sama.

- Och jak to pięknie wygląda - wykrzyknęła, widząc na ekranie laptopa torcik z bezą z owocami miechunki - Aż pociekła mi ślinka. - Można to upiec, jest dokładny przepis - podpowiedziałam.

- Nie upiekę, wiesz, że nie mam o tym pojęcia -trudno, obejdę się smakiem - powiedziała.

- Upiekę ci taki sam - zaoferowałam.

- Nie żartuj - nie ukrywała zwątpienia, które wcale nie dodawało mi skrzydeł. - Do tego potrzebne są składniki, ale i talent. Jakoś sobie tego nie wyobrażam - mówiła. Jej kpiarski ton wjechał mi na ambicję.

- Załóżmy się!- rzuciłam bez zastanowienia. - Dobrze, ale o co? - zabiła mi ćwieka. - No…może o szalik z włóczki. Robisz piękne rzeczy na drutach, to spełnisz moje marzenie o ciepłym szaliku. - Dobra zgodziła się Halina, ale tort musi mi smakować i być piękny jak ten na ekranie.

Ja chyba oszalałam

- pomyślałam, gdy już było za późno. Skąd teraz wezmę owoce miechunki. - No, ale słowo się rzekło. Wypiłyśmy herbatę i jak tylko sąsiadka wyszła siadłam do komputera. Wnuczki mówiły, że w Internecie są sklepy i można w nich kupić wszystko. Nie wiedziałam jak szukać, przekopałam dziesiątki stron. I nic. W najbliższą sobotę, gdy miałyśmy swoją prywatną transmisję, powiedziałam wnuczkom, o tych feralnych miechunkach i one mnie uratowały. Hania zamówiła je w Norwegii, ale podała mój adres. Po kilku dniach kurier przyniósł mi paczkę do mieszkania. Byłam zachwycona, że tak można robić zakupy.

Zabrałam się do pieczenia. Biszkopt wyrósł jak marzenie, krem i beza też udane. Teraz muszę przyłożyć się do dekorowania. Podglądałam na laptopie dekorację tortu. Ona musi być zadowolona z efektu, inaczej przegram zakład. Wyszło nieźle. Zrobiłam zdjęcia i jeszcze tego wieczoru córka z wnukami oglądali mój tort z internetowego przepisu.

- Babciu, ale to czad! - piszczały dziewczyny.- Na 100 procent wygrałaś. -Tort wygląda ładniej niż ten z Internetu - mówiły. Rozpierała mnie duma. A Basia powiedziała, żebym pochwaliła się na forum swoim tortem.- Czy ja wiem, nie będę się przechwalać. – Mamo, autorka przepisu będzie zadowolona, że komuś się udało. - Pomyślę o tym. Najpierw jednak zaprosiłam po odbiór tortu Halinę. Czekałam co powie. - Fantastycznie wygląda- wykrzyknęła, obracając tort w kółko. - Masz talent, powinnaś piec zawodowo. - Nie przesadzaj - odparłam skromnie. -Starałam się bo chcę dostać piękny szalik - zażartowałam.

- Czy mogę go zabrać w całości - spytała Halina. Zaproszę jutro, na kawę kilka osób. Ciebie oczywiście też. Musimy wydać opinię na temat smaku. - Dopiero wtedy porozmawiamy o szaliku.

Tort na miarę sukcesu

Wszyscy goście zachwycali się wyglądem, ale najbardziej smakiem tortu. - Otwórz kawiarenkę - mówili. Słowa Haliny i jej gości nie dawały mi spokoju. Zrobienie tego tortu przyniosło mi wiele frajdy, mogłabym od czasu do czasu powtórzyć ten wyczyn. I powtórzyłam. Piekłam nie tylko sąsiadkom i ich znajomym, moje torty jeździły też do Norwegii. Bogdan, Ukrainiec, który wynajmował mieszkanie córki, był kierowcą w firmie przewozowej. Do Norwegii jeździ dość regularnie i zabiera moje ciasta, a Irena, jego żona czasami pomaga mi w wypiekach. Tak kwitnie mój interes. Na szczęście mam Internet, mogę śledzić nowinki cukiernicze i mieć kontakt z najbliższymi. Reszta to pikuś - jak mówią moje wnuczki. No i jest wreszcie ten upragniony szalik, zrobiony przez Halinkę na drutach. Ma dryg do tego.

Notowała i fot. Wiesława Kusztal


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LupusTreść komentarza: Narazie zabawa. Oglądaliśmy rzuty. Grzmi tylko oszczepniczka małolatka U-14. Za rok prawda o potędze wyjdzie albo nie. Kto wejdzie na bieżnię, ten jest lekkoatletą, a ten kto z nimi jest na bieżni jest trener z nazwy. Data dodania komentarza: 16.05.2023, 20:44Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Sukcesy brodnickich biegaczyAutor komentarza: KuracjuszkaTreść komentarza: Ale NUMER opisał super Redaktor Bogumił! A tak naprawdę - to z czekaniem do sanatorium - to też numer i to w kolejce długiej! A tyle dajemy na NFZ, by zdrowym być i marzyć, by mieć wciąż te dzieścia lat.. kuracjuszka, ale jeszcze bez numeru.....Data dodania komentarza: 11.05.2023, 20:13Źródło komentarza: Sanatoryjny numer 4457Autor komentarza: joko Treść komentarza: Niech się wasz trener nie chwali . Słyszałem ze dawniej jemu wszystkie plany przysyłał i był na obozach jakiś trener z Iławy. Dlatego w mukli miał nawet mistrzów Polski na 400m i w sztafetach. Teraz leci na jego planach, ale wyników medalowych to oni od 6 lat nie mają, bo z tego trenera zrezygnował. Mukla ma nawet dobry do LA stadion a lepiej żeby miała dobrego trenera do medali. Chyba że wpadnie mu jakiś zawodnik co był już mistrzem Polski, to może zrobi z niego mistrza województwa. Data dodania komentarza: 9.04.2023, 09:00Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: lolek Treść komentarza: Mierne ta wyniki latem mieliścieData dodania komentarza: 8.04.2023, 20:30Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: WiKTreść komentarza: Życzę powodzenia i zachwyconych gości. Oczywiście ciekawa jestem jak kaczka się udała?Data dodania komentarza: 7.04.2023, 23:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kasząAutor komentarza: CzesiaTreść komentarza: Super Wiesiu! Takie danie po nowemu zrobię na te Święta, bo do tej pory głównym dodatkiem był ogrom jabłek... Dzięki za przepis.. Dam znać, jak smakowała gościom... pozdrawiam już z apetytem! CzesiaData dodania komentarza: 7.04.2023, 17:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kaszą
Reklama
Reklama