Panie Prezesie! Piszę do pana bo mnie wstyd, normalnie wstyd, że poszedłem nie tą drogą...
Panie Prezesie! Wiem, że jest pan jednym z najmądrzejszych ludzi na świecie i pojmiesz pan, że moje pisanie jest przykładem i wynikiem mojego spojrzenia wewnątrz siebie i odkrycia w sobie wielu wad i grzechów, ale dopiero teraz, po dwóch latach, jakoś się zebrałem, żeby do pana napisać. Proszę o wybaczenie za zwłokę.
Do rzeczy: doszedłem do wniosku, że słowa zawarte w Confiteor (nie chodzi o manifest sztuki według Stanisława Przybyszewskiego, znanego mi z historii literatury skandalisty) a związane z grzechem myślą, mową i uczynkiem... są zasadniczym zobowiązaniem. Ja, niżej podpisany, przyznać muszę, że zgrzeszyłem tylko myślą nazywając pana ****** i to wielokrotnie, a bardzo często wielkim ******. Przy śniadaniu, przy obiedzie i kolacji – to nie ma znaczenia.
Gdy chodzi o szersze grono - rodzina, przyjaciele, przypadkowe towarzystwo – też zdarzało mi się myśleć o panu jako **********, ale jak już wspomniałem, nie wyrażałem swoich myśli, po prostu byłem milczącym obserwatorem. Owszem, bywały też grzechy, szczególnie w większym gronie, gdy wyrażałem się o panu nie tylko w myślach, ale także uczynkiem. Chodzi o gest potakiwania. Potwierdzałem głową, że myślę tak jak inni mówią głośno. A padały tam taaakie słowa i frazy jak ***** ***, ********** *****, a także zwykły ****.
Mógłbym jeszcze dodać więcej przykładów, które do dzisiaj tkwią mi we łbie, ale zaczynam sobie coraz lepiej radzić z grzesznymi myślami. Jakoś mi idzie. Po prostu, przepraszam, ale wyłączyłem tok myślenia. Nie do końca się to udaje, więc aktualnie ograniczyłem się tylko do kilku zwrotów w stylu: ty *****, ty ********, ty **********. Najważniejsze, że nikt tego nie słyszy, rozumie pan? Kończę te moje zeznania znaną nam wszystkim myślą ***********.
Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze