Halina całe swoje młode lata opiekowała się rodzicami. Najpierw pomagała przy ojcu, a potem, gdy go zabrakło, poświęciła się opiece nad mamą.
Ojciec, gdy byłam pod koniec ogólniaka, został, po wypadku samochodowym, inwalidą na wózku. Jego skromna renta nie pozwoliła mi iść na wymarzone studia do Wrocławia, gdzie po założeniu rodziny osiadł mój starszy brat. Mama nie wyobrażała sobie, że zostawię ją samą z kalekim ojcem i z problemami z tym związanymi.
Ja też sobie tego nie wyobrażałam. Podjęłam decyzję, która wiązała się z rezygnacją z marzeń. Mając tego świadomość dość długo nocami wypłakiwałam się w poduszkę. Ale z miłości do rodziców i z poczucia obowiązku zostałam. Zatrudniłam się w pobliskim urzędzie gminy i od tej pory mój świat zaczął krążyć wokół pracy i domu rodzinnego, pełnego obowiązków i ciężkiej pracy. Bo nawet drobne remonty wykonywałam sama, gdyż na fachowców brakowało pieniędzy.
Mój brat i ja
w dzieciństwie byliśmy zgranym rodzeństwem. Mama zawsze powtarzała, że w starszym bracie będę mieć oparcie. I tak było. Ale do czasu… Bronił mnie przed chłopakami, którzy lubili dokuczać dziewczynom, ale też stawał w mojej obronie, gdy rodzice niesłusznie mnie karcili.
Rysiek wybrał studia na ekonomii i zaraz po magisterce robił podyplomowe. Gdy ja kończyłam ogólniak on już założył rodzinę. Na lepszy start zatrudnił się w korporacji, a potem podjął pracę w banku, gdzie systematycznie piął się po kolejnych szczeblach kariery.
Ja - to nie był mój wybór, ale obowiązek - zostałam z rodzicami. Kontakty z bratem z biegiem czasu stawały się coraz rzadsze i już nie takie serdeczne. Nie dziwiło mnie to, on sam teraz był głową własnej rodziny, miał żonę i dzieci, i to nimi musiał się opiekować. Mnie przypadł zaszczyt zajmowania się rodzicami. Nawet, gdy brat przyjeżdżał na kilka dni w odwiedziny, to nie kwapił się żeby w czymś pomóc, albo żebym ja w tym czasie mogła odpocząć. Ważniejsze były spotkania z kolegami i wycieczki po okolicy.
Po całym dniu harówki
wiele razy słuchałam zachwytów rodziców jacy są dumni z osiągnięć synusia i jego pięknych córeczek. Myślałam wtedy - kurczę przecież ja też chciałam iść na studia i też chciałam piąć się w górę i ja też swoje obowiązki wykonuję wzorowo. W liceum miałam o wiele lepsze stopnie niż brat i pewnie bym się łatwo dostała na wyższą uczelnię. Ale niestety, nie mogłam ani pójść na studia, ani wyjechać do dobrej pracy. Nawet osobistego życia nie mogłam sobie ułożyć, bo codziennie musiałam szybko wracać do domu, gdzie czekała na mnie opieka nad rodzicami. A tam trudno było znaleźć kandydata na męża.
Krótko po wypadku,
wiadomo było, że tata nie odzyska sprawności. Mama wówczas całkiem się załamała. Bała się, że nie dadzą sobie rady, kiedy ja też wyfrunę z domu. Nie chciałam dodawać jej bólu i trosk. Porzuciłam marzenia o studiach i wojażach po świecie. Moją specjalnością stało się grzebanie w dokumentach i fakturach. Po pracy wracałam do tego samego ciasnego pokoiku, który był moim azylem od zawsze. Znacznie większy pokój, mojego brata, czekał w gotowości gdyby synek miał ochotę w nim nocować. To prawie nigdy się nie zdarzało, zwłaszcza jak się ożenił. Bo kiedy z rodziną wpadał na kilka dni to nocowali w hotelu, bo tam było wygodniej. Jednak pokój syna rodzice traktowali jak jakąś świętość i nie wolno było niczego w nim zmieniać. On sam też nigdy nie wpadł na pomysł, aby zaproponować mi przeprowadzkę, do jego wygodniejszego lokum.
Wola rodziców w kopercie
- Córeczko u notariusza leży spisany testament. Tam w kopercie jest podkładka na to, że możesz tu mieszkać - mówiła mama.
- Mamo, nie czas na testamenty. Masz sporo życia przed sobą. - Nie tak wiele, wzdychała.
I stało się. Mimo dość młodego wieku, zmarła cztery lata po tacie. Miała za późno zdiagnozowanego raka. Każdego dnia walczyłam o jej zdrowie i życie. Pilnowałam, by brała leki. Kupowałam najlepsze produkty do jedzenia. Byłam obok, gdy wymiotowała po chemii, tuliłam, gdy jęczała z bólu po operacji. Przewijałam, gdy już nie była w stanie wstać z łóżka. Wstawałam po nocach, aby podać wodę do picia, albo chociaż zwilżyć usta. Nie skarżyłam się.
Brat co jakiś czas przysyłał parę złotych, przepraszając, że nie może więcej, no ale ma wydatki, wakacje, hippika i kursy językowe dzieci… Nie mógł też przyjeżdżać, bo praca zawsze była ważniejsza i ciągle podrywały go nowe wyzwania. Był tak zapracowany, że nawet nie zdążył pożegnać się z mamą.
Ja miałam trzydzieści osiem lat, gdy zostałam całkiem sama. Rysiek zaraz po pogrzebie pojechał do siebie i wysyłał SMS-y, żebym się trzymała. Nie bardzo wiedziałam czego. Wspomnień? Pustki?
Trudno mi było wracać do domu, gdzie już nikt na mnie nie czekał, gdzie już nikomu nie byłam potrzebna. Wciąż jeszcze nie pozbierałam się po śmierci mamy, gdy tuż przed świętami zadzwonił brat. Od początku rozmowy czułam, że jest jakiś nieswój, że o coś mu chodzi.
- Wiesz, siostra, trochę mi głupio, ale…
- Co jest? No mów!
- Chodzi o testament i mieszkanie po rodzicach.
- Nie! Zatkało mnie.
Mieszkanie było jedynym majątkiem rodziców. Renta i niska emerytura mamy nie wystarczały na wszystko. Gdyby nie ja i moja pensja, nie daliby sobie rady. Nie mieli oszczędności. Tylko to mieszkanie, kupione okazyjnie od znajomego, który wyjeżdżał z Polski. Wydawało mi się oczywiste, że skoro brat uczył się i robił karierę, a ja zajmowałam się mamą i tatą od liceum aż do ich śmierci, to kwestia mieszkania po rodzicach nie istnieje. Zostaję w nim, bo to mój jedyny dach nad głową. A Rysiek miał spory apartament w stolicy, który już spłacił.
Nie traktowałam opieki nad rodzicami, jako coś najgorszego co mi się w życiu zdarzyło. Ale fakt był faktem: rodzice mieli dwoje dzieci. Ja nie jestem już najmłodsza, a niczego się nie dorobiłam. Ani rodziny, ani porządnego zawodu, który dawałby mi satysfakcję z pracy, albo dochody, które wystarczyłyby, by dostać kredyt na choćby najmniejszą kawalerkę. Tylko po co mi kawalerka? Mama zawsze powtarzała, że mam tu mieszkać, kiedy jej zabraknie.
- Wiesz… rodzice zostawili testament. Chyba czas go otworzyć.
Rysiek przyjechał i poszliśmy do notariusza. Otworzył kopertę.
- Państwa mama, zgodnie też z wolą waszego ojca, zapisała mieszkanie w równych częściach dla pani i pana oraz żonie i każdemu z dzieci.
- Słucham? - nie wierzyłam w to, co usłyszałam.
- Tak mama rozumiała zabezpieczenie mnie?
- Spadkodawca podzielił mieszkanie na równe części, każdą przypisując innemu członkowi rodziny - mówił notariusz. Oczywiście może pani walczyć w sądzie o zachowek. Ale skoro jest pani zdolna do pracy, zachowek to połowa tego, co odziedziczyłaby pani na mocy ustawy. Skoro nie ma mowy o wydziedziczeniu…Notariusz mówił dalej, a ja nic nie mogłam zrozumieć, ani uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Nie oczekiwałam wdzięczności za opiekę nad rodzicami, ale nie spodziewałam się aż takiej niewdzięczności. Ile to będzie z całego mieszkania? Ten mój najmniejszy, dotychczasowy pokój, z rozpisanym regulaminem dostępu do kuchni i łazienki? Tak to sobie mama wyobrażała? W głowie mi huczało.
- Myślę, że najlepiej by było, gdybym spłacił twoją część i wynajął to mieszkanie - powiedział Rysiek, gdy wyszliśmy od notariusza. - Aha, to tak ma być? Matka też brała pod uwagę, że wyląduję na ulicy?
- Co ze mną?
- Będziesz mieć na wkład do kredytu, kupisz swój kąt.
- Myślałam, że już mam swój kąt! Mieszkam w nim od urodzenia! Troszczyłam się o to mieszkanie i o rodziców! W niczym nie pomogłeś, a teraz masz dostać całe mieszkanie?
- Nie całe - mówił.
- Prawie całe - odburknęłam.
Chwycił mnie za rękę.
- Chcesz się ciągać po sądach? Nie uszanujesz woli rodziców?
- Rysiek, cholera... Serio, uważasz, że to sprawiedliwe? Patrzyłam mu prosto w oczy. Ale one były jakieś zimne, obce. - Nie mogłam pójść na studia, nie mogłam wyjechać do dobrej pracy. Nawet życia nie mogłam sobie ułożyć, bo codziennie musiałam szybko wracać do domu, do rodziców, do mamy…
- Ale to był twój wybór - przerwał mi. - Trzeba było wyjechać, a rodzicom wynajęłoby się opiekunkę.
- Za co? Za te parę groszy, które przysyłałeś, jak sobie przypomniałeś?
- To mogłaś się upomnieć - wykrzyknął, odwracając głowę w drugą stronę. Poza tym to wola rodziców, nie moja.
- Jasne. Ty tylko z niej niechcący skorzystasz. Wiesz co? Zrzekam się mojej części spadku. Wypchaj się nią! Jedź sobie za nią na jakąś wypasioną wycieczkę. Jeździłeś wiele razy i przysyłałeś setki zdjęć, jakbyś nie wiedział, że ja też marzyłam o podróżach. Tyle tylko, że mnie nie było stać. Bo ważniejsze były leki i np. wyjazd mamy do sanatorium. Baw się dobrze, braciszku!
Uniosłam się honorem, owszem. Ale gdy już opadły największe emocje, zdania nie zmieniłam. Nie miałam siły ani ochoty do walki. Nie chciałam użerać się w sądzie. Wola rodziców - choć zostałam pokrzywdzona, gorzej niż potraktowałoby mnie prawo, gdyby testamentu nie było - była dla mnie święta. Nie zamierzałam wnikać, co nimi kierowało, nie chciałam zatruwać się złymi myślami, żalem i goryczą.
Zacznę od zera
Spakuję manatki i wyprowadzę się do wynajętej, maleńkiej kawalerki, bo tylko na taką było mnie stać. Napisałam pismo do sądu, w którym zrzekłam się swojej części spadku.
Notowała: Wiesława Kusztal
Fot. pixabay
Napisz komentarz
Komentarze