Wiele lat temu zostawili kilkuletnią córkę z dziadkami i wyjechali żeby zarobić w Stanach na jej i swoją przyszłość. Jest to historia o uczuciach, emocjach, tęsknocie.
- Nic się nie martwcie, zaopiekuję się Kamilką - mówiła moja mama, kiedy razem z mężem kilkanaście lat temu planowaliśmy wyjazd za granicę.
Nie byliśmy w stanie dostatecznie mamie dziękować za tę decyzję. Ze wzruszenia żadne słowa nie przechodziły mi przez gardło. Objęłam ją serdecznie i przytuliłam się do niej mocno, a potem już tylko płakałam. Targały mną sprzeczne emocje. Nasza córeczka chodziła dopiero do przedszkola, a my ją opuszczamy. Gdy przygotowywaliśmy się do wyjazdu, nieraz myślałam o tym, żeby zmienić plany i nie wyjeżdżać. Bałam się, że ani Kamilka, ani my nie wytrzymamy rozłąki. Z drugiej strony uważaliśmy, że byłby to poważny życiowy błąd, bo wiedzieliśmy, że w Polsce nigdy nie zarobimy tyle, co w Stanach. A przecież chcieliśmy uzbierać pieniądze nie tylko na własne mieszkanie, ale także wrócić do kraju z oszczędnościami. One miały Kamilce i nam zapewnić spokojne i godne życie przez wiele lat.
W Stanach część planów legła w gruzach
Po kilku miesiącach zostałam sama i mogłam liczyć jedynie na własne siły. Mój mąż zostawił mnie dla Polki, u której robił remont mieszkania. Ona była już ustawiona. Znała doskonale język, miała pracę w banku i wielu znajomych. Mój mąż przy niej też dość szybko stanął na nogi, łapał kolejne zlecenia i dobrze zarabiał. Niestety zapomniał o córce, którą zostawiliśmy w Polsce. Udawał przede mną ciężko chorego i opowiadał bajki, że ze względu na bóle kręgosłupa nie może pracować. Wiedziałam, że kłamie bo widywano go na budowie, dźwigającego worki z klejem, czy z cementem. Byłam bezradna, nie mogąc wymusić na nim alimentów dla naszej córki. Czułam, że nie wygram z tym krętaczem, więc zrezygnowałam z dalszej walki o pieniądze dla Kamilki.
Wpadłam w wir pracy
Harowałam jak wół, żeby zarabiać jak najwięcej pieniędzy i móc za siebie i ojca Kamilki wysyłać dolary do Polski. No cóż, w sumie sama byłam sobie winna. Jeszcze przed ślubem i długo po dawałam się nabierać na piękne słówka mojego męża, które nigdy nie miały pokrycia w czynach. Gdyby nie moi rodzice, to na pewno bym nie dała sobie rady, gdy jako dziewiętnastolatka urodziłam dziecko. Byłam wtedy niedoświadczoną dziewczyną, zakochaną w nieodpowiednim facecie. A rodzice od początku mnie wspierali a szczególnie mama, pomagali przy dziecku. Nawet w nocy wstawała do Kamilki, żebym tylko mogła się wyspać i pójść na drugi dzień do pracy, w miarę wypoczęta. Mama była bardzo związana ze swoją wnuczką, a i Kamilka świata poza nią nie widziała. Pierwsze słowo, które wypowiedziała, to było „baba”. Wyjeżdżając za ocean, byłam pewna, że zostawiam dziecko w dobrych rękach. A babcia zrobi wszystko żeby nie odczuwało nieobecności rodziców. Chociaż serce rozpadało mi się na kawałki, wiedziałam, że będzie otoczona czułością. W Stanach pracowałam jako sprzątaczka i opiekunka starszych osób.
Zarobione dolary wysyłałam do kraju
Podobnie jak paczki z rozmaitymi rzeczami. Ubranka kupowałam na wyprzedażach, a moja córka wyglądała w nich ślicznie, jak księżniczka. Oglądałam ją na zdjęciach, które często przysyłała mi mama. Niestety, tylko na zdjęciach, bo mijały miesiące i lata, a ja ciągle nie mogłam zdecydować się na powrót do domu. Wciąż brakowało mi oszczędności.
- Przecież nigdzie nie zarobię tyle co tutaj - tłumaczyłam sobie wybierając kolejny cel, na który będą potrzebne pieniądze. - Duże, ładne mieszkanie, fajny samochód. Tak, będzie mnie na to wkrótce stać. Jeszcze trochę… - powtarzałam sobie.
Zastanawiam się dzisiaj
czy miałam wtedy wyrzuty sumienia? Nie, chyba nie. Bo chociaż okropnie tęskniłam za dzieckiem, za rodzicami i za wyjątkową atmosferą naszych świąt, szczególnie Bożego Narodzenia, to na zdjęciach z Polski widziałam uśmiechniętą córkę, pięknie ubraną, otoczoną super zabawkami i moją szczęśliwą mamę, to wiedziałam, że nikomu nie dzieje się krzywda.
Nawet gdy zmarł mój tata nie pojechałam na pogrzeb. Przebywałam w Stanach bez prawa stałego pobytu i było oczywiste, że jeśli wyjadę, to już nie wrócę. Zacisnęłam zęby, otarłam łzy i zostałam na dalsze lata. Gdy mama owdowiała, to jeszcze bardziej z Kamilką zbliżyły się do siebie. Babcia, która i tak nie widziała świata poza wnuczką, teraz najchętniej zamknęła by ją w złotej klatce. W listach nie pisała o niczym innym tylko o sukcesach Kamilki. Wtedy nie dostrzegłam w tym niczego złego. Jej bezgraniczna miłość była mi na rękę, bo uspokajało to moje sumienie.
Dziś wiem, że babcia rozpuściła moje dziecko do granic możliwości. Pieniądze, które im wysyłałam, wystarczały na bardzo wygodne życie. Mama, za moje oszczędności i trochę własnego wkładu, kupiła ładne mieszkanie w urokliwej dzielnicy. Zastanawiałyśmy się, na kogo powinno być zapisane.
- Nie na mnie, bo musiałabym przyjechać do Polski, żeby załatwić formalności. Na mamę też nie, bo miała już swoje lata, a i tak majątek, jaki z tatą zgromadzili chciała przepisać na wnuczkę.
Postanowiłyśmy, że mieszkanie od razu kupimy na Kamilkę
Tak zrobiłyśmy. Obie, uważałyśmy, ja głównie po informacjach od mamy, że była mądrą i nad wiek rozwiniętą młodą osobą. Może to wpływ prywatnej szkoły, do której uczęszczała, a może taka się urodziła - myślałam. Czesne było dość wysokie, ale przecież nie chciałam oszczędzać na wykształceniu jedynego dziecka. Miałam nadzieję, że dzięki moim ciężko zrobionym pieniądzom córka otrzyma solidną wiedzę, a to ułatwi jej dobry start w życiu. Kto wie, może wybierze studia na uniwersytecie w Stanach - tak sobie po cichu marzyłam. Kamilka przyjedzie do mnie i będzie tu się kształciła. Tym planem żyłam przez jakiś czas i żeby moja córka miała jeszcze lepsze życie, pracowałam więcej. Często ponad siły.
Przegrałam wszystko
Kamila nie zdała matury i to przekreśliło jakiekolwiek szanse dostania się na dobrą uczelnię. Początkowo obie z moją mamą ukrywały przede mną ten fakt. Mam teraz do niej żal, że tak wybielała wnuczkę. Zastanawiałam się co jeszcze ukrywały przede mną. Zamiast brać wszystko za dobrą monetę i dawać się karmić kłamstwami być może zebrałabym się w sobie i przyjechała do kraju, aby być z dzieckiem i na poważnie zająć się wychowaniem. Ale niestety ja nadal naiwnie myślałam, że niezdana matura to tylko „wypadek przy pracy”, może wynik nadmiernego stresu, bo przecież moja córka, według słów babci, jest niezwykle wrażliwa.
- Podejdzie do matury jeszcze raz, za rok, i na pewno ją zda - przekonywała mnie cały czas mama. - Dam radę - potwierdzała córka.
Znów uwierzyłam, a jedyne, co zrobiłam, to przykręciłam nieco fundusze. Muszę dozbierać pieniędzy, aby jak najszybciej wrócić do kraju. Czas najwyższy, pomyślałam, kiedy dotarło do mnie, że nawet jeśli Kamila zda maturę, to i tak nie zrobi tego na tyle dobrze aby dostać stypendium w Stanach. A na płatne studia nie byłoby mnie stać. Musiałam zarobić jeszcze trochę grosza i jak najszybciej wrócić do domu.
Kamila, gdy usłyszała, że wracam do Polski, była szczerze zawiedziona. Przede wszystkim tym, że na jej konto przestała wpływać co miesiąc spora sumka. Z czego mam się teraz utrzymać? - biadoliła. - Przecież jestem bez grosza!
- Nie masz innego wyjścia, pójdziesz do pracy - powiedziałam, w rozmowie telefonicznej. - W Stanach pracują nawet dzieci; myją szyby w samochodach, roznoszą gazety… Ty też na pewno znajdziesz jakąś pracę. W najlepszym wypadku kelnerki, czy sprzątaczki.
- Ja miałabym sprzątać?! Nie żartuj sobie - krzyknęła do słuchawki. Poczułam się głupio, bo niby co ja tutaj robiłam? Nigdy przed córką nie ukrywałam, że sprzątam cudze domy. A ona nie może?
- Mam inny pomysł na życie - oświadczyła Kamila. -Tak, a jaki?- chciałam wiedzieć. - Kiedyś się dowiesz. W każdym razie z Polski wyjeżdżam - zapowiedziała.
- No cóż… ma prawo. Jest już dorosła. Niech robi, co chce, pomyślałam. Ale było mi przykro, że nie będzie rozmawiać ze mną o swoich planach. Ja tutaj też snułam plany o powrocie do kraju i o byciu wreszcie razem.
Tymczasem Kamila zadecydowała inaczej
Postanowiła wyjechać do Dubaju, bo uznała, że tam właśnie będzie jej dobrze. A żeby sobie ułatwić start w nowym kraju sprzedała mieszkanie. Tak - to, które kupiłam, harując w pocie czoła całe życie i do którego dołożyła się moja mama!
-Jest przecież moje - usłyszałam od córki, kiedy usiłowałam jej wyjaśnić, że nie ma prawa tego zrobić. - A gdzie się teraz podzieje babcia? Przecież nie pójdzie do schroniska dla bezdomnych. Niedoczekanie!
- Możesz ją wziąć do siebie, do Stanów - odparła Kamila. - Bo chyba nie mówiłaś poważnie, że zamierzasz wracać do Polski? Tutaj nie da się żyć.
Prawda jest taka, że od dawna chciałam wrócić do kraju. Czekałam tylko aż zarobię na wszystko, czego potrzebuję. I udało mi się to, tyle że dorobek życia przepisałam na córkę egoistkę i zostałam z niczym. Nie pozostało mi nic innego, jak faktycznie wziąć mamę do Stanów. Ale ona nawet nie chciała o tym słyszeć! - Starych drzew się nie przesadza! Ja już wolę zamieszkać z moim bratem, który niedawno owdowiał - usłyszałam od mamy.
Znów biorę się z życiem za bary
Mimo, że nie było mi łatwo podjąć tę decyzję, to kilka tygodni temu wróciłam do Polski. Wynajęłam mieszkanie i próbuję jakoś się urządzić. Zakładam firmę sprzątającą. Powoli zaczynam ją rozkręcać. Może czas nie jest najlepszy na rozpoczynanie działalności gospodarczej, inflacja, drożyzna, ludziom żyje się ciężko. Ale teraz przed świętami pewnie zechcą posprzątać swoje mieszkania. Myślę, że dam radę. Teraz najważniejsze dla mnie jest to, że święta urządzę takie o jakich tyle lat, żyjąc na obczyźnie, marzyłam. Jestem to winna mamie i córce. Mama przyjedzie, Kamila jeszcze się nie zdecydowała, ale też nie powiedziała nie. Nie mamy ze sobą dobrego kontaktu, bo za to, co się stało, każdy jest na każdego obrażony. Ale wiem, że będę o nią walczyć. Mam nadzieję, że Wigilia z opłatkiem i święta Bożego Narodzenia pomogą nam w odbudowaniu serdecznych, rodzinnych więzi.
Notowała: Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze