Minister obrony narodowej dostał propozycję, którą przyjął z satysfakcją. Propozycja nadeszła ze strony Niemiec i on ją zaakceptował. Był przekonany, że to wyraz troski i solidarności, życzliwych relacji.
Jak niewiele znaczy jego akceptacja zorientował się minister, gdy akurat – na trasie do szczęścia - drogą poligonową przejeżdżał orszak z wędrownym dziadem. Dziad wędrowny uświadomił mu, że propozycja z Niemiec jest pułapką, że Niemiec nie będzie nam mieszał herbaty kabanosem zamoczonym w musztardzie i instalował – na dodatek przy granicy z Ukrainą – jakieś systemy obrony przeciwlotniczej. W szczególności o nazwie Patriot. Już sama nazwa to prowokacja.
Jednak mleko się rozlało i temat poszedł w świat. W tym samym czasie w kawiarence, z przyjacielem, specjalistą od dżudo, rozmawialiśmy o futbolu w Katarze, zastanawiając się kto wyjdzie z grupy. Gdy byliśmy przy Niemcach doszło do nas z sąsiedniego stolika:
- Wczoraj przy goleniu – wrzucił w głębinę dyskusji gość w garniturze i pod krawatem – zauważyłem rzecz zadziwiającą. Że mam niemiecką twarz!!! Ludzie, golę się od ponad czterdziestu lat, jeszcze w peerelu zacząłem, a nigdy nie zauważyłem, że mam coś, choćby w wyglądzie, wspólnego z Niemcami. Czy to możliwe, zadałem sobie pytanie. Męczyło mnie cały dzień i w końcu starą matkę wziąłem na spytki. Rzekła, że dziadek Franciszek, czyli Franz, urodził się w Essen!!! No proszę. Jestem człowiekiem o niemieckiej twarzy.
- Co o tym sądzisz? - zapytał mnie przyjaciel, specjalista od dżudo.
- Prawdę mówiąc jeszcze do tej pory dźwięczy mi w uszach, co mnie spotkało kilka dni temu. Wyobraź sobie, że byłem na koncercie w Filharmonii Pomorskiej w Bydgoszczy...
- Zazdroszczę, wspaniała intelektualna przygoda – on na to – a co w programie? Jacyś wykonawcy?
- Orkiestra Symfoniczna Akademii Muzycznej im. Feliksa Nowowiejskiego w Bydgoszczy pod batutą Michała Dworzyńskiego, chór z tej samej uczelni, a w programie IX Symfonie Ludwiga van Beethowena!!! Wyobrażasz sobie?
- Możesz powtórzyć?
- Van Beethowena!!! Niemca urodzonego w Bonn. Można powiedzieć: muzyka, to muzyka, ale mało tego... W czwartej części tej symfonii jest kantata, ta słynna kantata, z której wywodzi się hymn Unii Europejskiej „Oda do radości”.
- I co się dzieje?
- Wyobraź sobie, że ten chór akademicki, ponad setka ludzi, w końcu chór polski, śpiewa tę czwartą część po niemiecku!!! Dlaczego? Że niby słowa napisał sam Friedrich Schiller, ale czy to wystarczy, żeby w polskiej filharmonii rozbrzmiewała niemiecka muzyka, pieśnią na dodatek okraszona...
- A to ci historia...!
- Siedziałem, słuchałem, poczułem w pewnym sensie dyskomfort.
- W jakim sensie?
- W pewnym.
- No i jak to się skończyło?
- Chciałem wyjść. Chciałem wstać i wyjść z filharmonii. Ale nie było szatniarza. Siedział przy drzwiach na krześle i słuchał z zapartym tchem. Stałem więc przy szatni aż skończą.
- No tak, kiedyś to się musi skończyć... - zakończył filozoficznie naszą rozmowę przyjaciel, specjalista od dżudo.
Kilka istotnych faktów poza wszystkim, a więc uzbrojeniem, wyrazem twarzy, muzyką i pieśnią, należy odnotować, że partnerskie stosunki, tzw. partnerschaft Bydgoszcz ma z Wilhelmshaven i Mannheim, Toruń z Getyngą, Brodnica ze Strasburgem (Meklemburgia), Iława z Herborn, Gdańsk z Bremą, Kraków z Frankfurtem nad Menem, Lipskiem i Norymbergą, Łódź ze Stuttgartem). Partnerstwo rozbudowuje się na wielu płaszczyznach i trwa już dobrych kilkadziesiąt lat.
Może należałoby coś z tym zrobić?
Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze