Ta okropna wypowiedź człowieka, który właściwie nie ma moralnego prawa, aby zabierać głos na tematy rodzinne, sam nie ma żadnego doświadczenia w byciu mężem i ojcem, najpierw mnie zezłościła, a później skłoniła do refleksji nad swoim życiem.
Żyję na tym świecie już ładnych parę lat. Mimo, że nie „dawałam w szyję” nie mam dzieci. O tym, że nigdy nie będę mamą wiedziałam już jako młodziutka kobieta.
Choroba nowotworowa
pozbawiła mnie szansy na posiadanie potomstwa. Pewnie dlatego zostałam pediatrą. Moimi dziećmi byli mali pacjenci. Każdego dnia walczyłam o ich zdrowie i życie. Kłóciłam się z dyrekcją, a także z całym niewydolnym systemem, czasem też z rodzicami, którzy często nie rozumieli, że swoim zachowaniem i uporem robią własnym dzieciom krzywdę. Nie raz stawałam oko w oko z kostuchą, która wyciągała łapy po niczemu niewinne maleństwa. Na takiej walce, radościach i smutkach upłynęło moje życie. Nie narzekam. Miałam pracę, którą kochałam, wielu znajomych i przyjaciół.
Głównie ze strachu, że kiedyś zostanę porzucona tylko dlatego, że nie urodzę dziecka,
nigdy nie wyszłam za mąż
Ale to, że nie miałam rodziny dawało mi czas dla innych. Brałam dyżury w święta, aby koleżanki i koledzy mogli je spędzać z najbliższymi. Najpierw z dziećmi, później z wnukami.
Byłam już po pięćdziesiątce, gdy na sympozjum naukowym w Stanach poznałam kolegę po fachu, wdowca z dorosłymi już dziećmi. Ze względu na tę nową znajomość przedłużyłam pobyt w USA. Spotykaliśmy się każdego dnia. Ostatnich kilka dni zamieszkałam u niego. Rozumieliśmy się doskonale, podobne zainteresowania i podobnie bolesna samotność. Nawet rozmawialiśmy o wspólnym życiu. Po moim powrocie do kraju pisaliśmy do siebie listy, rozmawialiśmy przez skype`a. Władek chciał, abym przeprowadziła się do Ameryki. Mówił, że mnie łatwiej, bo nikogo nie mam, a on ma dzieci i wkrótce miał zostać dziadkiem. To prawda, że nie mam dzieci, ale tu są moje korzenie, mam też przyjaciół i trochę dalszej rodziny.
Pisaliśmy i rozmawialiśmy
codziennie. Z wypiekami na twarzy czekałam na te rozmowy. Każde z nas starało się namówić tę drugą osobę do zamieszkania u siebie. Może dlatego, że nigdy nie planowałam wyprowadzki z Polski, to dość szybko zdałam sobie sprawę, że byłoby mi bardzo trudno spakować kilka walizek i wyjechać do obcego kraju i związać się z człowiekiem, którego ledwo co znałam. Stopniowo pisaliśmy do siebie mniej listów, a i rozmowy stawały się coraz rzadsze. Aż dojrzeliśmy do tego, by pogodzić się z gorzką prawdą, że ani ja nie pojadę do niego, ani on nie przyjedzie do mnie. Trochę z tego powodu cierpiałam. Miałam złamane serce, które z czasem się zagoiło, ale malutka blizna została. Potem już nigdy nie otwierałam się na podobne znajomości, a i o mnie też nikt nie zabiegał.
Od jakiegoś czasu zastanawiałam się,
co stanie się z moim majątkiem, kiedy umrę. Może nie zgromadziłam milionów, ale całe życie pracowałam, więc coś tam mam. Trzypokojowe, przestronne mieszkanie, nieobciążone długami i samochód, może nie najnowszy model, ale i nie stary grat. No i trochę oszczędności, żeby stać mnie było na jakąś pomoc, gdy będę takiej wymagała, albo, gdybym, nie daj Boże, zachorowała.
Kto wie, ile czasu mi zostało. Zaczęłam więc szukać wśród bliższej i dalszej rodziny kogoś, komu przekażę znaczną część swojego dobytku. Szkoda by było, tak bez sensu zmarnować dobra całego życia. Mój wybór padł na jedną z kuzynek, której kilka lat temu mąż i córka zginęli w wypadku. Została z synem. Podpytałam wśród rodziny i dowiedziałam się, że podobno nie radzą sobie najlepiej.
Skontaktowałam się z nimi i zaproponowałam, żeby Krzysztof zamieszkał u mnie na czas studiów, które miał rozpocząć w następnym roku. Zastanawiałam się, jak najlepiej przygotować się na takiego gościa. Umówiłam się z jego mamą i obie omówiłyśmy przyszłość Krzysztofa pod moimi skrzydłami. - Wandziu, tak bardzo dziękuję za tę propozycję. Twoja pomoc ratuje nas przed wielkim problemem. Sama nie dałabym rady opłacić synowi stancji. Kuzynka rozpłakała się. A mnie nic innego nie przyszło do głowy, jak to, że od tego ma się rodzinę, żeby sobie pomagać.
Kilka miesięcy później Krzysztof się do mnie wprowadził. Ponoć zdał bardzo dobrze maturę i dostał się na wybrane studia. Cieszyłam się, że pomagam zdolnemu i pracowitemu młodemu człowiekowi.
Wprowadzając się
przyjechali oboje. Renata z koszem pełnym rarytasów z jej ogródka, a Krzysztof z wielkim plecakiem i z bukietem kwiatów dla mnie, które co prawda były zbędne, ale miłe. - To twój pokój, otworzyłam drzwi najbliżej wejścia. - Resztę dokupimy na bieżąco, jak będzie wiadomo czego potrzebujesz - powiedziałam.
- Ciociu, jesteś wspaniała! - oboje z Renatą rzucili mi się na szyję. Cieszyłam się, że mogę im pomóc.
Niemniej życie z kimś pod jednym dachem nie było dla mnie łatwe. Do tej pory, przez całe lata, mieszkałam sama. Krzysztof był młodym, dorosłym mężczyzną i musiałam nauczyć się szanować to, że będzie potrzebował niezależności i przestrzeni. Z drugiej strony, oczekiwałam w naszych relacjach wzajemności. On chyba też powinien brać pod uwagę moje nawyki i zasady.
Problemy
Już od samego początku, nie mogliśmy złapać porozumienia. Największy problem każdego ranka stanowiła łazienka, którą Krzysztof okupował godzinami. Robił sobie jakieś zabiegi i ziołowe okłady na cerę. Walczył z trądzikiem.
Zaproponowałam, żeby ten rytuał przeniósł na popołudnie, gdy jestem w pracy, albo wieczorem. Nic z tego, wolał to robić rano, a ja cierpliwie czekałam, aż będę mogła wejść do łazienki. Ponadto ustaliłyśmy, że to ja opłacam rachunki za wodę i prąd, no ale nie spodziewałam się, że opłaty wzrosną aż kilkukrotnie. Mój prysznic trwał 2-3 minuty, a on potrafił i godzinę stać pod strumieniem gorącej wody.
Najgorsze były nocne powroty…
Ja rozumiem, że na studiach przesiaduje się u kolegów, bo wspólne projekty i zadania, bo wzajemne odpytywanie się przed egzaminami. Rozumiałam też, że nie samą nauką żyje student i imprezy stanowią ważny element studenckiego życia, ale prawie codzienne dość głośne powroty o czwartej nad ranem to już przesada. Powinien chyba wiedzieć, że na dyżur w szpitalu muszę iść wypoczęta.
Starałam się być cierpliwa i tolerancyjna, nie truć chłopakowi jak zrzęda, która zapomniała, jak to jest być młodą. Miałam nadzieję, że jak Krzysztof już nacieszy się swobodą, to przystopuje i wszystko dobrze się ułoży. W końcu zamierzałam zapisać mu swój majątek. Miałam nadzieję, że okaże się odpowiedzialny i spokojny, tak jak się wydawało na początku.
Podsłuchałam rozmowę
Z upływem czasu nic się nie poprawiało. Robiło się nawet gorzej i zaczęłam mieć poważne podejrzenia co do tych jego studiów. No nic, skoro nie widział, że narusza moje granice, postanowiłam z nim porozmawiać. Żałowałam, że na przywitanie nie określiłam jasno zasad wspólnego życia i mieszkania, ale postaram się to naprawić.
Podeszłam do drzwi jego pokoju. Były tylko przymknięte. Już chciałam zapukać, ale się wstrzymałam, bo Krzysztof z kimś rozmawiał przez telefon, nie chciałam przeszkadzać. Jeszcze będzie na to czas…
– Wiesz, ta baba ma wypasione lokum, samochód, jest lekarzem i wciąż zasuwa, więc na bank ma kupę hajsu na koncie – usłyszałam. Stałam jak sparaliżowana. - No tak myślę. Ma też trochę biżuterii. Coś czuję, że już niedługo to wszystko będzie nasze. Mówiłem ci, po co inaczej by mnie tu sprowadzała? Przez wiele lat nie wiedziała o moim istnieniu, a tu nagle: mów mi ciociu!
Nie tak szybko
Co ten człowiek ma w głowie? Nachodziły mnie różne myśli. Może powinnam porozmawiać z jego matką? Niech wie, co chodzi po głowie jej synowi, co mówi o mnie. Dałam mu taką szansę i od kilku miesięcy utrzymuję.
- Mamo, mówię ci, jeszcze napchasz kabzę, tylko poczekaj chwilę. Może ciotuni coś się przytrafi? - usłyszałam.
- O mój Boże. Byłam przerażona nie na żarty. Renata dobrze wiedziała, o co toczy się gra. Może nawet to ona go do tego namówiła? To jakiś koszmar. On sugerował, że coś złego mi się stanie. Co mam zrobić? Bałam się.
Wolałam nie zastanawiać się dłużej, tylko jak burza wparowałam do jego pokoju i kazałam się wynosić. Natychmiast. Zabieraj swoje rzeczy i cię tu nie ma.
- Ale ciociu, gdzie ja teraz…?
- Teraz to ciociu. Nie obchodzi mnie, gdzie się podziejesz! Nie spędzę z tobą kolejnej nocy pod jednym dachem. Oszukałeś mnie, ze studiami też. Chcieliście mnie okrutnie wykorzystać. Może nawet się pozbyć.
- Zaraz pozbyć - odburknął. - Skąd wiesz, że studia to ściema?
Byłam wściekła i bardzo przerażona, ale jeszcze bardziej chciałam uwolnić się od tego pasożyta.
- Do grobu tego wszystkiego i tak nie weźmiesz.
- Pakuj się i o mój majątek się nie martw. Masz godzinę. Czego nie zabierzesz teraz, wyślę pocztą na adres twojej matki.
Odetchnęłam z ulgą,
gdy zatrzasnął za sobą drzwi. Zabarykadowałam je fotelem, na wypadek, gdyby chciał wrócić. Następnego dnia wymieniłam zamki.
Powoli zmieniałam myślenie na temat testamentu. Skłaniałam się ku organizacji zajmującej się chorymi dziećmi. Może były mi obce, ale na pewno potrzebowały wsparcia i pomocy. Minął kolejny miesiąc, odkąd znowu, żyję sama. Mimo, że nie dokonywałam aborcji, ani nie „dawałam w szyję”, nie mam dzieci. Właśnie z tego też powodu nigdy nie założyłam rodziny. A nie dlatego, że byłam za młodu alkoholiczką.
Krzysztof ani jego matka nie odezwali się do mnie. Trudno. Ważne, że testament leży bezpiecznie u notariusza. Moje mieszkanie i oszczędności dostanie fundacja, która wspiera dzieci chore na nowotwory.
Notowała: Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze