Przyjechali z Chicago. Od trzydziestu ponad lat tam, w stanie Illinois. Od kilkunastu, przynajmniej raz w roku, muszą być w kraju. Wyjechali młodzi. Wspaniali, ekspresyjni. Poznawać tajemnice normalnego świata, normalnego życia. Teraz wracają. Na chwilę. Na miesiąc, dwa. Nad morze, w góry. Są już na emeryturze...
Jaromir i Marynia,
z południa Polski. No i także z Chicago, czasami z Florydy. Duży rozkład sił emocji i pamięci, rozrzut wspomnień i refleksji. Cieszyn, Koniaków, Katowice, Istebna, Rajcza, Bielsko-Biała, Ustroń, Jaszowiec – te miejscowości konieczne na trasie. Inne okolicznościowo, bo trzeba odwiedzić przyjaciół, wypocząć nad morzem. Jak teraz.
Jaro spogląda na budynek dworcowy Łodzi Fabrycznej i nie może się nadziwić.
- Nie ma co... Pięknie to zrobiono. Koniec z dziadostwem. Nareszcie.
Marynia bierze iPhone'a i dokumentuje obiekt pozytywnego wrażenia. A Jaro jak zamurowany. - No rzeczywiście, pięknie...
Rzeczywistość po dalszych kilkunastu krokach, po dojściu do okienka kasy biletowej, po złożeniu prośby o dwa bilety do Gdyni Głównej, dopada jak za dawnych czasów. Marynia nagrywa rozmowę, dokumentuje ten drobny epizod fotograficznie.
- Nie ma biletów – uśmiecha się miło kasjerka.
- Taki żart? - Jaro też się uśmiecha.
- Nie... No, po prostu nie ma. Wysiadł system, nie ma biletów. Nie sprzedam, mówiąc inaczej...
- No to jak tak, bez biletów?
- Kupi pan u konduktora...
- U konduktora... - Jaro zastanawia się, gładząc brodę. - To proszę mi napisać na karteczce, małej czy dużej, obojętnie, że system komputerowy na dworcu Łódź Farbryczna wysiadł i nie mogłem kupić biletu. Jakaś pieczątka, podpis...
A Marynia w swoim żywiole. Nie wtrąca się do rozmowy, nie komentuje, choć mogłaby, bo jako góralka ma językową petardę. Tylko strzela kolejne fotki. Dokumentacja podróży.
Jest i pociąg
Bardzo punktualny. Dwa miejsca przy oknie. Wagon typowy, z długim korytarzem z boku, przedziały. Oczekiwanie na konduktora. Pojawia się, luzacki, udaje młodzieżowca, ale bliżej mu do pięćdziesiątki. Z boku dynda na spodniach aparatura komputerowa do wydawania biletów, określania ich wartości itd. Jaro podaje kartkę z okienka dworca Łódź Fabryczna. Wystukał, pasek biletowy wije się z brzęczącego instrumentu. Luzacki luzackim ruchem obrywa i...
- O, w mordę... źle mi się urwało...
- Ale to tylko jeden bilet, a nas jest dwoje. Prosiłem o dwa, do Gdyni – Jaro grzecznie zwraca uwagę.
- Oooooczywiście. Państwo przecież razem, dobrze zgaduję? Już się drukuje – luzacki spogląda na Marynię, która dokumentuje kolejne, jej zdaniem, ciekawe zdarzenie. Tym razem pasek odrywa prawidłowo. Jest na nim też skrawek pierwszego biletu. - Przepraszam, zdarza się – luzacki wręcza kwit. Jaro płaci kartą, Marynia posyła uśmiech, konduktor balansem ciała wyprowadza się z przedziału.
Kobieta z dwójką dzieci
na Warszawie Centralnej wchodzi do przedziału, w którym już jest komplet: Jaro z Marynią, troskliwy ojciec z synem, chłopcem może dziesięcioletnim, dwie panie bezbarwne. Kobieta z przychówkiem jest młoda, może lekko po trzydziestce, może jeszcze młodsza. Dwie córeczki, może rok po roku. Pokazuje Maryni swoje bilety – numer 85 i 86, numery przy oknie.
- Przepraszam, ale to są moje miejsca, to wynika z biletu...
- Pani siądzie – Jaro podnosi się, staje w przejściu – zaraz wszystko wyjaśnimy. Szuka swoich biletów. Marynia próbuje wstać, ale młoda kobieta powstrzymuje ją.
- Proszę, nie...Jakoś damy sobie radę – łagodnie, jakby wstydliwie.
Jaro natomiast stwierdza, że młoda ma rację. Jego bilet, od urwanej przez luzaka strony zaczyna się od słów wydrukowanych: ...gwarancji miejsc przy oknie. Dopasowuje drugą część i już jest w domu. Całość brzmi: bez gwarancji miejsc przy oknie. W tym czasie na korytarzu jest już ojciec z synem, w przedziale zrobiło się bardzo wygodnie. Marynia podejmuje rozmowę z młodą, dziewczynki częstuje czekoladkami. Śpiewają coś wspólnie, bo dziewczynki w przedszkolnym wieku i z przedszkolnym repertuarem. Marynia podchwytuje i śpiewa, jak u siebie, w Koniakowie. Za oknem przepływa piękny, słoneczny świat. Na korytarzu ludzi coraz więcej. Pociąg, choć z kategorii IC, zatrzymuje się i w Ciechanowie, i Działdowie, i spieszy w kierunku Iławy.
Św. Mikołaj jest naprawdę
Ojciec z dziesięcioletnim chłopcem, troskliwie opiekujący się dzieciakiem, rozmawiają o wszystkim. W przedziale zostawił tylko wielką walizę. Jaro, wpatrzony w migający krajobraz, słucha tych rozmów, mimo woli. Wie zatem, że jadą do Lęborka, że w Lęborku do jakiejś kliniki, czy szpitala, umówieni są na zabieg – chłopiec ma problem z uchem, chyba jakiś niedosłuch. W rozmowie z tatą wraca temat jakichś zakupów, prawdopodobnie sprzętu elektronicznego, smartfona? W każdym razie ojciec zapewnia dziesięcioletniego może synka, żeby był cierpliwy, że sprawę załatwi u św. Mikołaja.
- Tatusiu – młody zastanawia się, robi zdziwioną minę – przecież nie ma świętego Mikołaja....
- Jak to, nie ma? - tatuś długo zastanawia się jak wybrnąć z trudnego położenia. - Jest! Zapytaj tego pana – tu wskazuje na stojącego w pobliżu Jaro, przenosząc jednocześnie odpowiedzialność z tajemnicę św. Mikołaja na przypadkowego, co by nie powiedzieć, podróżnego.
- Proszę pana. A mogę pana o coś zapytać? – chłopiec po namyśle łapie za rękaw kurtki Jaro.
- No pytaj, a jakże!
- Czy jest święty Mikołaj?
- Oczywiście – Jaro podejmuje dialog, który, czego jeszcze nie wiemy, rozwija się wyjątkowo, bo Jaro sam jest zainteresowany, w którą stronę to pójdzie.
- A kto jest świętym Mikołajem? - chłopczyk w pozycji pytającej, wzrok wzniesiony do Jaro. Ten schyla się, teraz ławiej się rozmawia. Są na równym poziomie.
- Posłuchaj mnie uważnie – Jaro zbliża twarz do chłopięcego ucha. - To ja jestem świętym Mikołajem. Pogłaskaj mnie po brodzie (dwudniowy zarost Jarowy jest tu przekonującym dowodem). Jeszcze wczoraj miałem długą brodę, uwierzysz? Śmiało, pogłaskaj mnie. Mówię prawdę?
- No tak – chłopczyk rączką sprawdza dwudniowy zarost, kiwa głową wpatrzony w Jaro, podobnie jak ojciec. Pociąg zbliża się do Tczewa. - A jak się z nim skontaktować? - chłopiec w wyobraźni dorysowuje sobie czapkę i płaszcz czerwony, Mikołajowy. Oczy chłopca na okrągło, jeszcze raz dotyka Jarowego zarostu, chce mieć pewność.
- Możesz do mnie zadzwonić! - mówi Jaro, niby szeptem, ale szeptem aktorskim, żeby wszyscy słyszeli.
- Ale jak? Przecież nie znam twojego numeru święty Mikołaju – mały jest już na sto procent przekonany, że trafił!
- Łatwo go zapamiętać – Jaro gra chyba rolę swojego życia. - Słuchaj uważnie. Wystarczy zrobić tak: dzyń-dzyń! Zapamiętasz? Dzyń-dzyń!
Mocno na nogach,
szeroko rozstawionych, stał ciul. Łysy, typowa golonka, kark, tatuaże wczesne Wronki. Wpatrzony w dużego rozmiaru telefon. Nigdzie więcej. Wydawało mu się, że jest sam. Wyraz twarzy obojętny, żeby nie powiedzieć markotny. Dużego rozmiaru telefon okazał się sprytnie stworzoną małą konsolą do gry. Ciul grał w grę. Grał w grę o nazwie wiadomej jemu i co chwila przecierał szkła konsoli. Jakby nie wierzył, że znów przegrywa. Człowiek niższy o dwie głowy chciał przecisnąć się mówiąc głośno: przepraszam. Ciul nie słyszy, bo gra w grę. Po trzecim przepraszam człowiek niższy od dwie głowy przeszedł ciulowi na klęczkach między szeroko rozstawionymi nogami. Nie posikał się, zdążył.
Spokrewniony z przemysłem tytoniowym,
w kraciastej kurtce w szachownicę chorwackich barw narodowych, stał człowiek nerwowy, z nogi na nogę przestępujący. Palić mu się chciało okrutnie, a tu kraj – jak się wydaje – odchodzi od palenia, na dodatek pociąg jest specjalną enklawą. Z nogi na nogę przestępujący strzelał więc ogniem z zapalniczki aż się gaz skończył. W pewnej chwili chciał wyrzucić tandetną, nieprzydatną, przez okno. Powstrzymał się jednak, schował do kurtki. Może jest kolekcjonerem zepsutych, nieprzydatnych zapalniczek???
Pociąg wjeżdża
w granice Trójmiasta. Gdańsk, Sopot, Gdynia Główna. Marynia i Jaro żegnają współpasażerów. Z kieszeni kurtki Jaro wyciąga dwa orzechy. Orzechy, jak się wydaje, z zapachem świąt Bożego Narodzenia. - To dla ciebie! - daje jadącemu do Lęborka chłopcu. - Na pamiątkę, że mnie spotkałeś naprawdę.
- Dzyń-dzyń – chłopczyk pomachał ręką.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze