Pokazuje się tu i tam. Coś mówi, nawet wyraźnie, po czym potyka się o własne słowa, których pochodzenie z obcego języka utrudnia poprawną wymowę. Ale to nic, taka tradycja. Wędrownego dziada.
- Do dziś dnia jeszcze pozostało w żywej tradycji ludu to i owo z czasów pogańskich – pisze Jan Stanisław Bystroń w dwutomowym „Dziele obyczajów w dawnej Polsce wiek XVI-XVIII”. Z wielkim szacunkiem sięgam do tej publikacji znakomitego etnografa i socjologa, profesora uniwersytetów w Krakowie, Poznaniu i Warszawie, także członka PAN (1892-1964), prac powstałych w okresie międzywojennym.
Historia kołem się toczy, także zębatym, ale historia się też powtarza, czego doświadczamy i dziś. Otóż w jednym z rozdziałów wspomnianej publikacji spotykam bardzo interesujące podrozdziały, z których wybieram kilka: „Pijaństwo i zawadiactwo”, „Ograniczenie wolności osobistej”, „Kultura ludowa”, „Dziady wędrowne”. Trudny wybór, wszystkie tematy interesujące, a trzeba wybrać jeden. Ślepy los trafił na „Dziady wędrowne”.
Doświadczony etnograf, socjolog i historyk stwierdza, opisując zjawisko iż „...nie brakowało też i rozmaitego pokroju ludu wędrownego, który pomimo niechęci i zakazów dworu krążył dość swobodnie od wsi do wsi, roznosił nowe wiadomości i formował jej opinię. Najważniejszym typem takiego wędrowca jest dziad-żebrak”. Tu mała dygresja: podobieństwo ze współczesnością w tym przypadku występuje połowicznie. Wędrowny dziad – owszem, ale żebrak już nie, a więc analogia w połowie tylko celna. Natomiast w czasach dawnych – tu już jest istotna różnica - na dziada mógł przyjść każdy kto chciał. Impreza nie była biletowana, nie trzeba się było zapisywać, stać w kolejce. Nikt wejścia nie blokował, ani piesi, ani konni, ani pieprzowi tajniacy. Ale jedźmy dalej...
„Osobliwe to było towarzystwo, z rozmaitych elementów złożone. Byli tu wykolejeńcy z miasta czy wsi, bywali gospodarze, którzy oddawszy gospodarstwo dzieciom, sami szli na wędrówkę, pragnąc użyć nieco swobody (…) tutaj po rozmaitych przejściach życiowych znajdowali się ludzie niespokojni, nie mogący pogodzić się z ciasnotą wiejskiego życia, ciekawi ciągle czegoś nowego, bigoci i mistycy, niezrównoważeni marzyciele, często także psychopaci; nie brakło tu rozmaitego rodzaju kalek, którzy, jako niezdolni do pracy, na odpustach i jarmarkach zwracali na siebie uwagę pobożnych czy szczodrobliwych przechodniów. Bywali też, zwłaszcza na ziemiach wschodnich, zawodowi wędrowcy, tworzący zresztą korporację, cieszącą się znacznym uznaniem, do której dostęp otwierało jedynie pochodzenie z dziadowskiej, lirniczej rodziny...W każdym razie rozmaitość typów jest tu bardzo znaczna; mamy do czynienia z wyraźnym doborem społecznym (…) W osobliwej tej czeredzie nie brakło więc jednostek niepospolitych, mądrych, przebiegłych, artystycznie uzdolnionych; niektórzy z nich znali także i trochę książkowej nauki, skoro niejedna kariera, zaczęta pomyślnie w szkołach, prowadziła do torby dziadowskiej (…) Dziad zresztą musiał mieć pewne przygotowanie do zawodu, który nie był tak całkiem łatwy (…) opowiadał legendy, nauczał i moralizował, śpiewał pieśni religijne, czasami znał także i świecki repertuar, roznosił rozmaite wiadomości, opowiadał i śpiewał, czasami nawet bardzo niewybredne piosenki...”
Tu autor poleca „Peregrynację dziadowską” dzieło wierszem anonimowego autora (Januariusa Sovizraliusa) utwór satyryczny z 1612 roku przedstawiający osobliwą galerię takich typów, zapewniając, iż treść jego rzuca jaskrawe światło na tych dziadów w tworzeniu kultury ludowej.
Naszych szanownych Czytelników zachęcam do penetracji literatury sowizdrzalskiej – źródło wszelkich informacji. Doskonałe zajęcie w ramach ćwiczeń porównawczych – dokładnie rozpoznamy kto zacz pan wariat, a kto tylko idiota, kto wesołek, kto karzeł, a komu dekiel szwankuje. Musimy mieć absolutną pewność, że historia nie tylko lubi się powtarzać, ona po prostu się powtarza!!! Właśnie teraz
Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze