Inicjatywą ponownie wykazała się Weronka od Rzeszotary. To właśnie ona pchnęła w teren – bliski i odległy - myśl o warsztatach twórczych.
Niosło się po kraju, z ust do ust. I tak od słowa do słowa zebrali się znani i nieznani twórcy, myśliciele, opowiadacze, ludzie głębokiej wiedzy. Warsztaty twórcze z festynem w tle.
Formacje warsztatowe podzielono wstępnie na: bimbrownictwo, heklowanie, ziołolecznictwo i medycynę ludową, teorię grilla, reporterski, opowieści o prawdziwym człowieku, panel leśny i inne.
Heklowanie
Zajmowała się tym stara Bernasia Kleinowa, gospodyni u księdza proboszcza w jej parafii, a do pomocy miała dwie młodsze: Wandę co nie chciała Jędrka Niemca, bo był z innej wsi i już raz go pobili na dyskotece oraz Krycha, co chętnie dawała, ale nie każdemu. Heklowanie, robota szydełkowa. Wyłożyła Bernasia Kleinowa na straganie skarpety, ale te z kolei robiła na drutach, a serwetki zdobne i czapeczki damskie, szaliki, szydełkiem.
Młode były na przylepkę, do pokazywania towaru, przymierzania fukuśnych czapeczek. Wiedzę na temat zasadniczy posiadała jedynie księżowa gospodyni.
- A by uszyła mi cweter, taki na zime, z rękawamy? – zapytał chłopiec z młodzieżowej drużyny OSP, ostrzyżony do gołej skóry.
- A co by nie uszyła? Uszyje jak się, głupku, po polsku nauczysz! - wyśmiała odważnego kandydata na strażaka OSP, który nawet grzebiąc w nosie, zyskując w ten sposób na czasie, nie znalazł jakiejkolwiek odpowiedzi na odzywkę starszej kobiety.
- To ja już se pójde – tyle wyciągnął z myślącej głowy, podobnie jak pewien poseł.
Heklowaniem interesowały się w zasadzie tylko panie z KGW. Także Weronka od Rzeszotary, która kupiła dwie pary skarpet.
Panel leśny
obłożony został przez chrust, ponieważ – jak tłumaczyli Zygmunt Lał, twórca domowych kominków i Viola Pasterska z Małej Dziury – chrust jest dany od Boga, chrust nie rośnie, chrust leży, to co na ziemi jest chrustem, a co rośnie jest drzewem na meble i ramy okienne, na kutry rybackie i podłogi. - Dla tych co nie wiedzą chrust się niesie, a drzewo trzeba dźwigać – wyjaśnił dodatkowo mgr Maksymilian O'Ruda, właściciel wytwórni farb do damskich włosów. - I teraz, uwaga! Można iść w las i zbierać. Kto najwięcej nazbiera dostanie nagrodę specjalną. Ode mnie! - wykrzyczała Viola Pasterska.
- A co dasz? - ktoś z festynowców dopytał.
- To, o czym myślisz – Viola była bezpośrednia, a uśmiech miała taki, że mogłaby jeść szparagi poziomo.
Zakotłowało się, towarzystwo ruszyło, grupami w cztery strony świata. Na czele szedł Maryjan z Łąk, odkrywca drogi na Biegun Północny. Do serca wziął głęboko o czym usłyszał od Violi. Pod wieczór wrócił jako ostatni ze zbierających. Ciągnął kloc o średnicy ok. 35 cm i długości 4 metry. Taki właśnie kloc zaproponował mu leśniczy, wyjaśniając przy tym, że to chrust i oni, ci leśnicy, takim chrustem handlują, bo nastał dla nich złoty czas. Violi spodobał się kloc, wzięła za rękę zmordowanego Mariana z Łąk i poprowadziła do lasu. Krew nie woda, majtki nie pokrzywy...
Coś dla reportera
Pan Paha, czyli Pankrac Paha, wziął na warsztat sprawy związane z pisaniem i czytaniem. Miał zaledwie kilku słuchaczy w wieku uczniów szkoły zawodowej, wieczorowej. Mógł sobie darować wszelkie konkursy na najlepszą, najciekawszą wypowiedź o festynie „Lato u Rycha Rzeszotary”, o wywiadach z ciekawymi ludźmi nie wspominając. Jeden z młodych próbował nawiązać dialog.
- Czy można zadać pytanie? - zapytał rudy, wytatuowany na lewej ręce.
- Ale jakie pytanie chcesz zadać?
- Jeszcze nie wiem... Zastanawiam się... - podrapał się po głowie
- To się dowiedz! Następny. Może ty, wskazał na młodzieńca z rękami w kieszeniach, w bermudach i pasiastej koszulce.
- Mogę powiedzieć tyle: – cały czas trzymał ręce w kieszeniach – wal się gościu!!!
Impreza rozkręcała się. Muzyczne tło kompletowało nastrój. Wiatr lekko podwiewał od jeziora. Na scenie zaczęła, gościnnie, solistka z zespołu KGW, przy udziale teamu „Jeszcze po kropelce”, z daleka. Dodajmy dla porządku: najmłodsza, lat 49. Poszło tak: czy pan już wie, gdzie tutaj można zrobić siusiu, czy pan już wie, bo mi się siusiu bardzo chce...
Po tej solówce chłopcy z „Jeszcze po kropelce”, już tylko ze swoją solistką Zytą, pograli ostro i głośno.
Mechanizm procentowy
Zgodnie z oczekiwaniem największe zgromadzenie pojawiło się przy twórczym warsztacie, położonym pod samym lasem, za który odpowiedzialność wziął Gustaw O'Chadly, pilarz, wspierany przez malarkę krajobrazową Gizelę. Jest z nią już od zawsze, jak mówi. Otóż O'Chadly na swoim stole – laminowanej płycie z dawnego pagetu – ustawił kilkanaście butelek od znanych tylko sobie producentów. I jeden mały słoik. Wystarczyło, że wziął na język i już wiedział od kogo pochodzi i ile może mieć procent. Szukał śmiałków do skosztowania. Można się było napić lufę bez wielkich wydatków, byle tylko odgadnąć autora i wysokość procentową. Z reguły trafiali w procenty. Błędnie odczytywali autorstwo, - pieniądze z nieudanych testów trafiały do skrzynki z napisem OSP, na wóz strażacki. Można też było zamówić autorski rysunek u Gizeli.
W kolejce ustawiali się nie tylko festynowcy, ale też zgromadzeni we Wspólnocie Leśnych Ludzi. Przykładowo – Władek Wład, akuratny i oszczędny alkoholik, pilnowany przez Chudą Mietłę, z reguły bezskutecznie, zgadł siłę, nawet właściwy procentowy odczyt, podał prawidłowe nazwisko, ale nie zgadzało się imię, ponieważ autorem owego wynalazku o sile 72 proc. był niejaki Henio Wójek, a nie Benio Wójek. Cóż, zdarza się. Tyle miał do powiedzenia Władek Wład.
Zainteresowani pytali o szczegóły związane z pasją uprawiania akurat tej dziedziny życia gospodarczego. Wprawdzie O'Chadly nie był dobrym mówcą, ale wielu zapamiętało najważniejsze: stara kanka od mleka, dwudziestolitrowa, przedwojenna, chłodnicę skręcamy z rurki miedzianej, dziesiątki, do tego wąż, gumowy, karbowany, może być po dziadku, może być z budowy jak to w dawnych czasach bywało, a każdy wąż, tu powiem od siebie, był w owych czasach na wagę złota, do tego micha, może być wiadro, albo garczek na zbiornik, a dalej to już tylko kapanie. Do próbowania, po kapaniu, bierzemy szklankę, broń Boże kieliszek. Mimo dodatkowych pytań nie odpowiedział dlaczego nie z kieliszka. Jedynie Gizela podrzuciła, że to legenda, że niby kieliszek to tylko przy stole, więc trzeba się ubrać w koszulę, krawat, buciory wypastować... Po co?
Medycyna ludowa i ziołolecznictwo
Prowadzenie tego warsztatu powierzono babce Ignacowej, której wiedza o ziołach i innej leczniczej roślinności wcale nie kończyła się na babce. Choć, przyznajmy, w pierwszym rzędzie pokazywała jak na ranę położyć liść babki, wyjaśniała skąd pajęczyny, a sam chleb to nawet dziecko wie.
- Ma być tak, że chleb moczymy gdzie???
- W wodzie – odezwała się nieśmiało specjalistka od pieczenia jabłeczników z KGW.
- Moczymy w buzi. Wkładamy, do buzi, o tak – pokazała babka Ignacowa. Po chwili formowania, zmiękczenia, wyjęła na talerz i ciągnęła dalej – A teraz w ręcach zagniatamy, pająków dadawamy, pajęczyny dodawamy i znowu do budzi, a potem rozkładamy na ranę i liśćmi babki wszystko okładamy i bandażem albo zwykłą chustką z głowy. I tak sobie chodzimy, po domu albo po drodze. Rana obwinięta, zakażenia nie ma.
Kolejny temat - stawianie baniek i pijawek. Na końcu przyszedł czas na szypułki od czereśni i zioła... Babka Ignacowa, przeczuwając prowokację, podniosła głos, żeby wszyscy słyszeli, że powie wszystko co wie o ziołach, gdzie rosną, ale na policji nic nie powie, choćby ją za włosy ciągnęli...
W kategorii
opowieść o prawdziwym człowieku – o sobie miał mówić Rychu Rzeszotara. Powiedział najkrócej jak tylko można: kochani moi, miłośnicy lasu, jezior, Wyspy Skarbów, Zbiorów Specjalnych Rzeczy Różnych (ZSRR) i moich opowieści, do was się zwracam ze wspaniałą wieścią: nie żenię się!!! Będę z Weronką tak, jak do tej pory od dziesięciu prawie lat. Tak jest najlepiej, co?
- Ryśku! – Weronka sięgnęła po mikrofon. – Z kim mi będzie lepiej, no powiedz sam? Cieszę się ogromnie, cieszę się jak ten las, co za nami, jak niebo z chmurami, jak deszczyk siąpiący, jak mgła poranna nad Wyspą Skarbów, jak polna dróżka skręcająca za kamieniem milowym, jak makaron na rosół....
Oklaski, muzyka. Z głośników poszło przez polany, przez jezioro, zapewne wcześniej przygotowane przez magnetofonistów, arcydzieło Agnieszki Osieckiej, śpiewane przez Teresę Tutinas „Na całych jeziorach ty, o wszystkich dnia porach ty, w marchewce i naci ty, od Mazur do Francji ty....”. Wzruszyli się jednocześnie: Leszek Podkarpacki – były strażak OSP, 13 podpaleń udowodnionych, po wyroku, Bernasia Kleinowa, gospodyni u księdza proboszcza w jej parafii, trzy jej siostrzenice z KGW, Wanda, Malwina i Flora, Wenek Chcica, stolarz o siedmiu palcach, Walek Pachciara – tokarz precyzyjny, operujący także przy szlifierce na okrągło, Gustaw O'Chadly – pilarz, człowiek lasu, Gizela, jego pani, Johan Hertzlich, jego dziadek był kotłowym w szkole w Obórkach, ufundowanej m.in. przez Tomasza Manna, noblistę, dlatego miał zawsze pod ręką „Czarodziejską Górę”, Stefan Stój, rekordzista świata wśród kierowców dotkniętych alkoholem – przed rokiem miał 14,5 promili – wiele miesięcy przygotowywał się do osiągnięcia takiego wyniku, Łysy w berecie koloru rio, już bez beretu, Iwan Groźny, odkrywca drogi na Moskwę, Władek Wład, Michałek Chur, prezes LKS Unia Europejska, piłkarzy utalentowanych, grających w klasie A, Zygmunt Lał, Pan Paha, Maryjan z Łąk, odkrywca drogi na Biegun Północny, Viola Pasterska z Małej Dziury, Wanda co nie chciała Jędrka Niemca, bo był z innej wsi i już raz go pobili na dyskotece, Krycha, co była chętna, Erazm z Rottatorów, zawsze żądny wiedzy myśliciel oraz inni festynowcy.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze