Rozmawialiśmy z przedstawicielami kilkunastu rodzin, mieszkańcami Brodnicy i podbrodnickich miejscowości. Tylko jedna z nich planuje wyjazd, raczej dalej od domu, nad Adriatyk.
Trudno o jakieś precyzyjne analizy, wnioski. Nasi rozmówcy – dobrani przypadkowo, przy okazji – utwierdzili w nas przekonanie, że tegoroczne wakacje, zorganizowanie jakiegoś wyjazdu nad morze, w góry, nad ciepłe morza Adriatyku czy na plaże Katalonii, będą dla nich odległym marzeniem. Punkt pierwszy i podstawowy – drożyzna. W dalszej kolejności – agresja rosyjska w Ukrainie. Tryb last minute, w obliczu lotniczych perturbacji (lotniska, kontrolerzy lotów), oznacza niepewność, bonifikaty wkluczone.
- Udało nam się załatwić coś w Polsce. Wisełka na wyspie Wolin, już raz tam byliśmy z pięć lat temu – mówi pan Arkadiusz, zajmujący się chwilowo sprawami budowlanymi, co nie oznacza, że ma własną firmę. - Proszę sobie wyobrazić: żona, trójka dzieci. Mają wakacje, muszą odpocząć, także od tego miasta. Ja też mam już po dziurki w nosie wszyskiego. Jest samochód, na szczęście. Można uskładać trochę na paliwo. Wszystko mamy policzone, oszczędnie musi być. Żadnych dodatkowych wyjazdów, czy do Międzyzdrojów, czy do Świnoujścia. Dziesięć dni, trochę regeneracji, trochę oddechu. Wszędzie gdzie się da na piechotę.
- W naszym domu to ja trzymam kasę – wyznaje szczerze pani Irena. - Zdecydowałam, widząc co się dzieje z drożyzną, że skoro mieszkamy w Brodnicy, to tu u nas, właśnie w naszym domu będzie meta dla naszych wyjazdowych pomysłów. Żadnych ośrodków, żadnego wynajmowania kwater, pensjonatów. Nic. Wyjeżdżamy rowerami nad jezioro, albo w stronę Lisa Młyna na Wysokie Brodno, albo do Bachotka, albo do Wądzyna, albo do Rytychbłot. Kanapki na drogę, napoje do plecaka i już! Żaden restaurator na nas nie zarobi. No, może co najwyżej jakieś lody. Ale kawa już w termos. Wieczorem w domu obiadokolacja. A mąż musi zarabiać na to wszystko, więc samochód ma dla siebie. Inaczej tego nie widzę.
- Mam ciotkę w Wejherowie, matkę chrzestną – o swoich planach wakacyjnych opowiada student. - No więc pcham się do niej, razem z Matyldą. Pojedziemy sobie pociągiem, w Gdyni przesiadka na SKM i zaraz Wejherowo. Stamtąd już blisko – codziennie do Pucka, czy Gdyni, czy Jastarni, czy Helu, czy do Władka (Władysławowo). I tylko jest jeden problem: ciotka jest bardzo konserwatywną i religijną kobietą, nie wiem czy z Matyldą będę mógł spać.
- Mieliśmy z mężem dobrą trasę na Węgry. Zawsze zdołaliśmy zgromadzić ekipę towarzysko-rodzinną, przynajmniej kilkanaście osób – wspomina pani Mirka. - Byliśmy tam w sumie kilkanaście razy. Najpierw w Debreczynie, kilka razy w Miszkolcu, najczęściej w Hajduszoboszlo. Baseny termalne co roku w zasięgu. Od pięciu bodajże lat mamy, przepraszam, że to powiem, w dupie Orbana i jego chadziajstwo. Nie będziemy dotować reżimowy kraj, choć ma swoją urodę i przepiękną muzykę. No przecież w jakiś sposób możemy wyrazić swój protest. Na dodatek znajoma z Debreczyna, u której stacjonowaliśmy, okazała się fideszówą!!! Gorszej znajomości nie potrafię sobie wyobrazić. Cóż, zajmiemy się wnuczkami, a wakacje to już tylko wypad nad jeziora. Może na Robotno, może do Zbiczna? Tam coś się zje, przecież nie będę w taki upał stała przy garach.
Pozostałe wypowiedzi i opinie podobne w treści. Zyska na tym Pojezierze Brodnickie, a także takie miejscowości jak Górzno czy Urszulewo.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze