Najpierw przyleciał on. Usadowił się w gnieździe, rozejrzał się i podjął od razu ważny temat inwestycyjny – modernizacja siedliska.
Latał na bliskie dystanse, w stronę Drwęcy, na kierunek Kominy, albo tuż obok, ze sto, może dwieście metrów od gniazda. Zawsze wracając z jakimś zakrzywionym patykiem, nierzadko z artykułem spożywczym.
Po kilku dniach przyleciała ona. Powitana serdecznie zaczęła się przymilać. Długo nie trzeba było czekać – miłość nadleciała we właściwym czasie. Tak jak chce natura.
Ona odlatywała, ale na krótko, też przynosząc w dziobie jakąś gałązkę, którą oboje utykali. Siedlisko stawało się coraz bardziej wygodne. Im więcej tych gałązek – niektóre, zapewne niepotrzebne, spadały pod gniazdo, nawet na drodze polnej widać dokładnie – tym bardziej ona była chętna. Po prostu gody!!!
Ale dnia pewnego pojawił się intruz. Ten trzeci! Sądził, że jej zaimponuje, że zdoła przegonić właściciela tego domowego ogniska. Jednak oboje dzielnie odpierali ataki. Trzeci nie ustępował – kolejny nalot i kolejna porażka. W końcu uznał, że nie ma szans.
Za chwilę nadejdzie czas oczekiwania. Wymoszczone, jak przypuszczam siedlisko, przyjmie nową postać, nowego klekotka. Urodzonego w Brodnicy, na Ustroniu, gniazdo na podwójnym słupie energetycznym.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze