Daremnie wytarł nos w pomarszczoną chustkę w amerykańską kratę. Kolejna kropla znów wisiała na czubku. Wiedział, że pite w jesienne, nawet słoneczne popołudnie piwo, nie uwolni go od myśli, z którymi nosił się jak De Niro w „Misji”. Zamówił kolejny kufel, świadomy beznadziejności sprawy. Znów konieczna była chustka. A potem poszedł gdzieś, przed siebie.
Szedł i szedł
Miał kilka możliwości – mógł pójść w prawo, w lewo, prosto, ale odwrócił się na pięcie, poprawił plecak i poszedł, właśnie przed siebie.
- Idę tam, gdzie mnie jeszcze nie było – zdecydował, a ponieważ powiedział to głośno miał nadzieję, że przekona siebie. I przekonał. - Dobra – zatarł ręce najpierw je opluwając. - Idę – powtórzył.
W ten sposób dotarł po kilku dniach wędrówki do okolic, w których lasy i jeziora dominują. Mówiono nawet, że to okolica dwustu jezior. Idąc zatem w te strony zawsze kiedyś wyjdzie się z lasu na jakąś polanę, trafi się na jakieś jezioro, albo na jakieś obejście, które wydaje się być niezamieszkałe, ale jak się bliżej podejdzie widać życie, świat inny niż ten, z którego ruszyłeś przed siebie.
Rowerzysta napotkany, pchający rower damski, ale bez skutku zamierzający depnąć na pedały i siąść na siodełku, niepytany o nic powiedział wędrującemu, że za lasem będzie drugi las, a za tym drugim lasem mieszka Rychu Rzeszotara, porządny człowiek. W życiu lepszego nie znajdziesz. Wędrowiec podziękował za nieoczekiwane wskazówki, także za prognozę, że w życiu już lepszych ludzi nie spotka.
W jesienne
słoneczne jeszcze popołudnie Rychu Rzeszotara siedział na przyzbie, a Weronka na krześle składanym, materiałowym z rurkami ruchomymi, obierała kartofle. Wędrowca zauważyli gdy wyszedł z lasu, brzegiem jeziora minął przystań, zatrzymał się spoglądając na Wyspę Skarbów, lekko pod górkę podszedł do gospodarzy.
- Jestem z daleka. Nazywam się Franciszek De Bill, przez dwa el – wyciągnął chusteczkę pogniecioną i wytarł nos.
- Jak mówisz?
- De Bill, po prostu De Bill. Każdy jakoś tam się nazywa, co nie? – wyciągnął rękę do Weronki, potem do Rzeszotary.
- Powiadasz, że debil – Rychu spojrzał na wędrowca i uruchomił drugie, składane krzesło.
- Nie debil, nie idiota, tylko De Bill, z akcentem na końcu.
- Rzeczywiście, to zupełnie co innego – Rzeszotara zaakceptował tę konwencję słowną, przede wszystkim fonetyczną. Weronka uśmiechnęła się pod nosem, odwróciła twarz i dorzuciła jeszcze kilka kartofli do obrania. Nie sądziła, że będzie obierać więcej jeszcze kilka miesięcy, bo Rychu od razu polubił De Billa, dał mu miejsce do spania na stryszku i skorzystał z jego umiejętności. Wszechstronnych – koniecznie trzeba dodać.
Zastanawiano się skąd wziął się De Bill,
w bliskich kręgach Rycha Rzeszotary? Wspólnota Leśnych Ludzi w oczywisty sposób była tym zainteresowana. W końcu, nowy człowiek. Okazało się, że raz kiedyś, po przyjeździe z Chicago do kraju dziadków i ojców, postanowił Franek De Bill zostać Polakiem na fest. Po latach zasłużył sobie na szacunek pracowitością u siebie i konkretnym, społecznym działaniem dla ludzi miejscowych z wsi bliskich, okolicznych i nieco dalej położonych. I tak, wędrując od zagrody do zagrody dotarł nad jezioro gdzie wyspa skarbów i instytucja jak muzeum, niby skansen, zarejestrowana jako Zbiór Specjalny Rzeczy Różnych, w skrócie ZSRR, gdzie kustoszem jest dożywotnio Czerwony, lat 95, z ekipy Człowieka Śniegu.
De Bill, poproszony przez liczne grono ze Wspólnoty Leśnych Ludzi, którzy dochodzili codziennie coraz większą gromadą, żeby coś niecoś opowiedział o sobie zaznaczył, że lubi wodę i las, że jego dalekim krewnym jest Robert De Niro i że jest, mówiąc językiem potocznym, wynalazcą. Zaczekał, aż wszyscy znajdą miejsce czy to na przyzbie, czy za stołem wyciągniętym przez Weronkę od Rycha, czy na krzesłach składanych pod pergolą, czy na pniakach rzuconych tu i tam. Przybliżyli się i wtedy De Bill zaczął swoją opowieść:
- Ja, przykładowo, jak tylko tu się pojawiwszy, w totym kraju, kupuje se papier do wycierania tyłka po kupie, czterowarstwowy. Działam oszczędnie oddzielam ręcznie dwie warstwy i zamiast dziesięciu rolek mam dwadzieścia. W Stanach zrobiłbym na tym spory interes. A tu, nikt się jakoś tym jeszcze nie zainteresował. Na razie!
- A co z palcami? – zapytał tajemniczo Erazm z Rottatorów.
- Z jakimi palcami? - nie dosłyszał Wenek Chcica, mistrz stolarski, o siedmiu palcach.
- Jak dupsko wytrę tym genialnym wynalazkiem De Billa, to się łatwo ubrudzi. Każdy palec! I nie dostanie od kobity obiadu przy stole, wygoni go na dwór, na przyzbie przyjdzie mu jeść, a za oknem śnieg i mróz, minus osiemnaście – odezwał się Maryjan z Łąk, odkrywca drogi na Biegun Północny. - Wiem co mówię. Mam to obcykane. O, tu! – puknął się w nieco zatłuszczony łeb.
W każdym razie temat chwycił
- Ja tam wcale nie biere papieru – Łysy w Berecie koloru rio, ale już bez beretu spalonego w ognisku, starał się temat rozwinąć, mimo że Rzeszotara podniósł rękę i coś chciał zaproponować. - Biere sobie liść rabarbaru i już...
- Niby tak, ale wegetacja się skończy, to co dalej? - Leszek Podkarpacki z Zawęgła, były strażak OSP, trzynaście podpaleń udowodnionych, wyrok prawomocny, pociągnął fabułę.
- Skończy się sranie – spuentował Gustaw O'Chadly, pilarz z lasu, który rzadko się odzywa, ale jak powie to powie. Trochę rozweselił bywalców znad jeziora z Wyspą Skarbów, co wykorzystał natychmiast Rychu Rzeszotara, który rzucił od niechcenia: trzeba umyć ręce i tyle! Niektórzy od razu, jakby z przyzwyczajenia, ale bez potrzeby wytarli ręce o spodnie, o kurtki, przeciągnęli palcami po włosach, jak grabiami. Widać, nie mieli do rąk zaufania, gdy chodzi o czystość i higienę.
- No dobrze, skończmy z tym, bo De Bill ma jeszcze kilka innych propozycji do przegadania – Rychu wskazał ręką na dopiero co poznanego gościa Franka De Billa.
- Chodzi o pociąg,
a w zasadzie o wagon kolejowy. Kupiłem go na złom, stoi na bocznicy, daleko stąd. Pomyślałem, że można by go tu zainstalować. Nad jeziorem gdzie Wyspa Skarbów – wytarł nos w chustkę w amerykańską kratę.
- Toć tu nie ma torów kolejowych, a najbliższe ze dwadzieścia kilometrów stąd! I niby jak ten wagon ma się tutaj znaleźć? Na ręcach go przeniesiesz taki kawał drogi? - Walek Bleja z tartaku; dwumetrowy, klata szeroka jak u Witalija Kliczki, wywołał ogólną wesołość.
- Spokojnie – De Bill jakby zaprotestował. - Moja rada jest taka: można go pociąć, znaczy ten wagon, palnikiem acetylenowym. Mam trzech chłopaków, fajne synki. Tak jak ja, trzy De Bille, przez dwa el. One są zawsze chętne do roboty. I cały czas się uczą. Wiedzą jak łopatę trzymać, jak kierować autem. Mają coraz wyższe specjalizacje, na podnośnik też, najstarszy jest nawet dźwigowym na budowach. I cały czas się uczy. On ma najlepsze wyniki. Mam też starego stara. Chłopaki wezmą się za przecinanie, na platformę i jazda. Może to trwać miesiącami, może nawet latami. Ale czy nam się gdzieś spieszy...
- Mnie tak – podniósł się Władek Wład, akuratny i oszczędny w wypowiedziach, cykliczny alkoholik. - Muszę się odlać.
- Tylko wracaj nazad – Rychu przywrócił porządek, po chwilowym zaciekawieniu, w którą stronę pójdzie Wład. Wybrał prostą drogę na południe, za stodołę. - A ty mów dalej, bo zaczęło mnie to już brać!
- Więc tak...Tym starem będziemy wozić i stawiać wagon albo na końcu polany, blisko lasu, albo bliżej jeziora.
- A szyny skąd? - zaciekawił się Walek Pachciara – tokarz precyzyjny w warsztacie u szwagra.
- Przecież on stoi na szynach, ten wagon! Te szyny też są moje, kupiłem ten złom w komplecie – De Bill wyjaśnił. - Też się potnie a potem zespawa.
- Pytanie jest zasadnicze - nie taki stary Egon Hertzlich, Polak w piątym pokoleniu, którego dziadek, Johan Hertzlich, zamiatał szkołę w Obórkach, zapalił fajkę, pyknął kilka razy, rozejrzał się czy go słuchają – po co nam to wszystko?
Pan Paha, czyli Pankrac Paha, miłośnik literatury czeskiej i kinematografii jednocześnie już zacierał ręce, domyślając się – po części właściwie – że teraz dopiero się zacznie.
- Sprawa jest zasadniczo i dziecinnie prosta – wezwany do odpowiedzi De Bill był przygotowany na wszystko. - Wagon będzie spełniał bardzo wszechstronną rolę. Po pierwsze, jako pozostałość po peerelu będzie eksponatem należącym do Wyspy Skarbów, a zatem do Zbioru Specjalnych Rzeczy Różnych. Po drugie, w części wagonu urządzimy bar, gdzie będzie można coś zjeść i wypić! A barem będzie zarządzać – tu kilka rąk poszło w górę, także Władek Wład zdążył zapiąć rozporek i podniósł nawet dwie – będzie zarządzać – powtórzył De Bill – Weronka! All right? All together!
- Co tam klepiesz? - Gustaw O’Chadly, pilarz, człowiek lasu, nie bardzo wiedział o co chodzi.
- W porządku, wszyscy razem – popisał się znajomością angielskiego mgr Maksymilian O’Ruda, właściciel wytwórni farb do damskich włosów, który uczy się języka Dumnego Albionu nieustannie, czytając wszystko co znajdzie na butelkach, buteleczkach, opakowaniach, tubkach po drugiej stronie. Radzi sobie nieźle.
Właściwie na tym stanęło. Wszyscy byli za! Za sprawa Pana Pahy wieść poszła w świat. Gdy wszyscy się rozeszli Rzeszotara z Weronką i De Billem ustalili, że wagon trzeba będzie zaadaptować częściowo na „Wars”, jak to było w dawnych czasach, a resztę, tę większą, przeznaczyć na sleeping. Z piętrowymi łóżkami.
- I papierem toaletowym uzyskanym z czterowarstwowego – uzupełnił projekt Franek De Bill, nowa postać w gronie Wspólnoty Leśnych Ludzi.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze