Czasami myślę, że świat oszalał. Covid-19 i kataklizmy robią demolkę, zbliża się katastrofa klimatyczna, a do władzy, jak gdyby nigdy nic, wciąż dopuszczani są cynicy, populiści i fanatycy religijni, którzy kosztem nas wszystkich kręcą swoje mniej, lub bardziej krwawe lody.
Jak żyć w takim świecie?
Czy mimo, że z natury jesteśmy apokaliptyczni mamy przestać bać się o swoje dobra i pójść za głosem Jezusa, który wiernym nakazuje głodnych nakarmić, przybyszów w dom przyjąć? A może lepiej zdobyć się na heroizm i w sobie szukać mocy i nadziei, którą podzielimy się z potrzebującymi?
Nadzieja zrodzi się
z połączenia wartości ludzkiego życia z miłosierdziem. Gdy piszę ten felieton, na pomoc wciąż czekają niepewni jutra ludzie, stojący u bram, a ściślej u granic wolności. Koczujący od kilkunastu dni, pod gołym niebem, w deszczu, bez leków, często bez jedzenia i picia. Ale między zasiekami i lufami karabinów. Co odważniejszym, udaje się wykołować mundurowych i biec, jak im się mylnie wydaje, do krainy szczęśliwości. Do wolności. Niestety, to tylko chwila pozornego szczęścia. Schwytani, jak dzikie zwierzęta, tracą resztę ludzkiej godności, a szczęście gaśnie, jak iskra na wietrze.
Nikt nie może być tak traktowany,
jak uchodźcy w Usnarzu Górnym. Nieznajomi przybysze. Przyglądamy się im gdy przemykają przygranicznymi drogami, lub całkiem z bliska zza ramion funkcjonariuszy. Różnią się od nas. Kobiety w chustach, a wszyscy ubrani w ciepłe rzeczy, jakby opróżnili szafy i większość ubrań włożyli na siebie. Tak na wszelki wypadek. Nic dziwnego wybierali się w pośpiechu w podróż w obce i nieznane. Dziś przybici, wystraszeni i potwornie zmęczeni, ludzie, którzy uciekają przed wojną, głodem i śmiercią. Tu, dokąd uciekli też się boją. I nie mają już siły dalej uciekać przed Strażą Graniczną. Mimo to próbują wyrywać się na wolność. Jedni grzęzną w bagnach, inni zastygają w bezruchu w rowach, byleby z dala od kolczastych drutów, symbolu ich klęski. Przegrywają walkę z rozkazami, jakie otrzymują mundurowi. Władza broniąc swoich decyzji mówi, że ta grupka ludzi po wejściu do Polski zdestabilizuje Państwo. Jeśli tak, to o czym to świadczy? Zawodzi polityka, procedury i brak empatii.
Nie zawodzą gęby pełne frazesów
o miłości do Boga i bliźniego. "Polska w 2015 r. obroniła się przed falą uchodźców i teraz też się obroni"- mówi minister kultury, Gliński. Zapomniał, czy tego też nie wie, że od pierwszych emigracji, tych sprzed ok. trzystu lat, Polacy nadzwyczaj często musieli opuszczać swój kraj. Ostatni wielki polityczny exodus odbył się w latach stanu wojennego. A lista naszych znanych na świecie uchodźców, jest długa. M.in. Kościuszko, Chopin, Mickiewicz, Miłosz i inni. Powstania, wojny, brak pracy, bieda i trudna sytuacja polityczna wypędzały z kraju Polaków. Często wielkich patriotów, odważnych i wartościowych ludzi, którzy w krajach, gdzie przyszło im żyć, wielokrotnie wnosili dużo dobrego. Oni dostali szansę, jakiej my dziś odmawiamy paru Afgańczykom.
Rząd musi bronić granic państwa
To oczywiste. Ale nie może łamać Konwencji Genewskiej, musi przestrzegać przepisów, które nie dopuszczą do sytuacji jak te z granicy polsko-białoruskiej. Los uchodźców jest brutalnym narzędziem politycznym. Na szczęście o pomoc dla nich apelują Polacy, prawnicy i różne środowiska. Jedzenie i niezbędne rzeczy dowożą im okoliczni mieszkańcy, organizacje i posłowie z opozycji. Niestety, Straż Graniczna nie zawsze pozwala na przekazanie darów, ani na wizytę lekarza.
A potrzeba tak niewiele: trochę empatii, ciepły kąt, oczywiście w izolacji i jedzenie. Później można spokojne sprawdzać kogo przyjąć a kogo deportować. Nie powinno być z tym problemu, bo samoloty i tak latają do Kabulu. Nie wiadomo ile potrwa gehenna tych ludzi. Ale wiadomo, że to, co dziś widzimy, urąga chrześcijaństwu, ludzkiej godności i prawom człowieka.
Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze