Zawsze, gdy siadam do pisania felietonu mam już z grubsza określony temat, bo cel w znakomitej większości tekstów był przeważnie ten sam. Pokazywać błędy, kłamstwa, hipokryzję, brak kompetencji i lepkie łapki polityków. Zwykle, choć nie zawsze, skupiałam się na władzy. Bo to ona, nie jakieś obce moce, ani opozycja, nawet razem wzięta, ma w ręku cały arsenał do kreowania życia w kraju nad Wisłą. To obecna władza, jak żadna inna po okresie transformacji, jest głównym reżyserem na politycznej scenie. Ale nie da się nie zauważyć, że ostatnio coś nie gra, główny reżyser sobie a statyści sobie. Ale to temat na inny felieton.
Kochać prezesa,
myśl przewodnia tego tekstu urodziła się kilka dni wcześniej w rozmowie, skądinąd konstruktywnej, toczonej w miłych okolicznościach przyrody, żeby nie powiedzieć na łonie natury. Wynikało z niej, że głównego prezesa Polski, chciał, czy nie chciał, trzeba kochać. Nie mówię, że nie. Ale przy tej, nie ma co ukrywać, nieodwzajemnionej miłości, mam szereg wątpliwości i pytań. Np. za co mam oddać mu swoje serce, myśli i czyny?
Jednego jestem pewne, za całokształt, niestety nie. Ale jak się dobrze postarałam, to udało się znaleźć kilka powodów za które prezesowi należy się, no nie od razu, dozgonna miłość, lecz na początek drobne uznanie. Trzeba oddać mu sprawiedliwość, że jest mistrzem świata w wyszukiwaniu odpowiednich dla swojego otoczenia ludzi. Ma niespotykany, wśród naszych dotychczasowych przywódców partyjnych, wyjątkowy dar do znajdowania ludzi, którzy mu ze wszech miar odpowiadają. Jedni z burzliwą przeszłością tzw. błędy młodości, a inni w ramach protestu chcący odsyłać naszej noblistce jej książki. Ale jak się okazało nie było czego odsyłać, bo akurat książek, to wśród bibelotów na półkach nie znaleziono. I żeby było jasne, nie mam nic przeciwko osobom, które książek nie czytają. Są jacy są. Po prostu nie są książkowi. To prezes wyciągnął do nich pomocną dłoń. Dał szansę wszystkim tym, którzy bez jego wsparcia nigdy nie dostąpiliby zaszczytu zasiadania u władzy i powierzył im najwyższe i najbardziej odpowiedzialne stanowiska w kraju. I jak tu go nie kochać? We wszystkich dziedzinach gospodarki, nauki, kultury i w innych instytucjach państwowych, na najwyższych stołkach siedzą rodziny, albo koledzy z podwórka. I dobrze, przecież nie można na takie odpowiedzialne posady wpuścić kogoś, komu nie ufamy. Kryterium doboru jest jasne i czytelne, nie ma tu żadnych przekrętów, ani niedomówień. Każdy ma szanse dostąpić zaszczytu zbliżenia się do prezesa, byleby spełniał dwa podstawowe wymogi. Pierwsze, poziom IQ, raczej w dolnych partiach skali, no i co najważniejsze: trzeba być wiernym ideologii partyjnej.
No i mamy tęgie głowy
zasiadające w rządzie, a także w ławach poselskich w naszym i europejskim parlamencie. Obie panie Beaty, reformatorka oświaty, pan Jaki, Brudziński i inni którzy Europie pokazują jacy jesteśmy twardzi, nieugięci, eleganccy i, że umiemy posługiwać się widelcem. Wstajemy z kolan, mówiąc, że nie ma naszej zgody, aby jacyś ciecie z Unii, zwłaszcza w obcych językach, mówili nam co trzeba robić. Od tego mamy całe zastępy swoich Januszów i Grażyny. A Unia, no cóż, mimo, że dobrowolnie wstępując w jej szeregi, zdecydowaliśmy się przestrzegać wartości, zasad i przepisów i mimo, że wciąż jesteśmy jej pełnoprawnym członkiem, to traktujemy ją jak bankomat, a reszta nam się nie podoba. Takie nasze zbójeckie prawo. I tyle.
Prezes zasługuje na miłość
dał nam moc i siłę. Wreszcie nas szanują i boją się nas. Jedna pani kanclerz ze strachu nie przyjechała na ważne obchody, a inny światowy przywódca, który ze słabeuszami z Europy umawiał się na rozmowy, to z naszym prezydentem bał się spotkać na dłużej. Tacy jesteśmy mocni i ważni. Ale wszystko to pikuś, grunt że suweren czuje się zaopiekowany.
Wiesława Kusztal

Napisz komentarz
Komentarze