Kamienica w centrum Brodnicy, przy ul. Hallera. Przejście złamanym korytarzem na podwórko. Pierwsze zabudowanie po prawej to antykwariat, drugie szewc. Od 25 lat w tym miejscu, na zydelku, od blisko 40 w tym fachu. Jan Białkowski, brodnicki szewc, ciekawa osobowość.
Nie wiem jak często ludzie chodzą do szewca. Raz, trzy razy w roku? Prawdopodobnie wszystko zależy od butów, ich gatunku, jakości. Wpadam do niego czasami bez powodu, ot, żeby pogadać, spojrzeć na świat z innej strony, innej perspektywy - podwórka wyłożonego kocimi łbami, gdzie latem wisi pranie, a brama od strony ul. Św. Jakuba jest zamknięta, czy grudniowego bezruchu, w oczekiwaniu na śnieg.
Szewcowanie Jana Białkowskiego wzięło się z tego, że raz kiedyś, jeszcze gdy mieszkał na wsi w Nowym Dworze i miał może 10 lat, zepsuł mu się sandał. Wtedy mama Janka powiedziała, że jak zostanie szewcem, to sobie ten sandał naprawi. Został więc szewcem a tę anegdotę mógłby wpisać w swoje CV, choć rozważał także możliwość bycia strażakiem, albo piekarzem.
- To nie do końca tak – protestuje i prostuje, bo rzetelność i uczciwość wpisane są w jego wychowanie, charakter, osobowość. - Nie jestem rzemieślnikiem, nie mam papierów czeladniczych o mistrzowskich nie wspominając. Jestem po szkole wykwalifikowanym robotnikiem. To istotna różnica. No i param się szewcowaniem. Taki jest porządek rzeczy.
Uczył się w spółdzielni usługowo-wytwórczej „Pojezierze” i robi od lat to samo, co doświadczony szewc. Jednocześnie ma odwagę powiedzieć, że niektóre rzeczy są dla niego trudne, zbyt skomplikowane. Owszem, wykonał w swoim zawodowym życiu kilka par butów, ale tylko dla siebie i ojca.
- Tylko kilka par, bo są to rzeczy czasochłonne, bardzo specjalistyczne, którymi zajmuje się na przykład cholewkarz. Generalnie zajmuję się typową naprawą obuwia. A nowe? Owszem, mam swoją ulubioną markę, kiedyś fabryka nazywała się „Podhale”, dziś w Nowym Targu funkcjonuje pod inną nazwą.
Przychodzą do szewca Jana Białkowskiego panie i panowie ze sprawami typowymi. W razie czego maszyna Singera, łaciarka szewska, uniwersalna, gotowa do startu, gdy trzeba wszyć nowy zamek, doszyć jakiś drobiazg dekoracyjny. Tu klej, tam młotek, inne narzędzia, charakterystyczny galimatias, w którym tylko on się odnajduje.
Na półkach obuwie gotowe, po renowacji. Nad regałem kartka z informacją, że trzeba odebrać w ciągu 60 dni. Są jednak pantofle z terminem październik 2019, lipiec 2019, sierpień 2019. Wyłącznie damskie.
- Przychodzi pani z pięcioletnią córeczką, ma kapciuszki. Niby nowe a już rozklejone. Chińszczyzna. Mówię, że będzie to kosztować dziesięć złotych, a ona, że zapłaciła w lumpeksie trzy złote. Doradzam wszystkim, żeby uważali na obuwie z Azji, na obuwie kupowane w sklepach z tanią odzieżą, buty przechodzone, z ciucholandu. Grzybica gwarantowana. Buty muszą być wygodne i zdrowe, o czym nie zawsze pamiętamy.
Wrzucam temat, który utkwił kiedyś w tradycji tego rzemiosła, a znany jest, także w literaturze, pod hasłem: szewski poniedziałek.
- Nie znam tego, to nie u mnie. Trudno mi to sobie wyobrazić. Jak można być uczciwym wobec ludzi, nie będąc uczciwym wobec samego siebie? Dla mnie odpowiedzialność, dyscyplina, cierpliwość i uczciwość to kanon. Ja zawieram z klientem umowę, jest kwit, skrawek papieru, choćby na pięć złotych. To dla mnie rzecz święta. Termin – kolejna rzecz święta. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że klient przychodzi po wykonaną usługę, bo ma termin, a jak mówię: przyjdź pan jutro, albo po niedzieli. Jak bym wyglądał?
Kilka lat temu, gdy rozmawialiśmy o sytuacji na rynku usług, jednoosobowy zakład szewski Jana Białkowskiego „wisiał w powietrzu”. Były poważne kłopoty. Nie odpuszczał ani przez moment. Zatrudnił się jako kierowca, w piekarni „Świerkowa” u Maryli Lewandowskiej. O 2.00 w nocy jechał z pieczywem, rozwoził po bliskim regionie, kończył to jeżdżenie o 8.00. I zaraz na Hallera, do siebie. Tam do 16.00. Przetrwał, bo nie załamał się. Pokazał charakter. Dziś wspomni jedynie o roli szefowej piekarni „Świerkowa”, o swoich wyrzeczeniach już pewnie zapomniał, bo szewcowanie nie zwolniło, nabrało tempa. W zasadzie mógłby narzekać, powody zawsze się znajdą, ale po co?
W warsztacie szewskim, na ścianach, mnóstwo plakatów, zdjęć z górskich terenów. Przepiękne krajobrazy. Pytam, czy to galeria marzeń?
- Nie do końca. Owszem, najczęściej bywam nad wodą, jadę nad nasze jeziora, powędkować. Natomiast jeśli chodzi o góry wybraliśmy się rodzinnie, kiedyś w maju, do Doliny Chochołowskiej, oglądać jak kwitną krokusy... Tak więc nie tylko marzenia, ale rzeczywistość.
Wrzucam jeszcze jeden, dyżurny temat: szewc, zawód ginący. - Z całą pewnością. Jestem pewnie dinozaurem!!! Może dziesięć, może jeszcze dwanaście lat popracuję. A potem Azja, ze swoją taniością nas zje, ze swoją chińszczyzną. Jeżeli nie zmienimy naszego podejścia do życia. Z Rypina przyjeżdżają do mnie z butami, bo nie ma tam szewca, to samo z Jabłonowa, z Łasina nawet. Trzeba walczyć, żeby utrzymać się na powierzchni.
Byłem u mistrza Jana, ciekawy jego opowieści. U mistrza, bowiem kimś takim człowiek się staje z latami, na to nie potrzeba papierów. Jan Białkowski rozpoczął szewcowanie mając 15 lat. W tym roku minęło mu 38 lat w zawodzie. W tym roku obchodzi też dwie okrągłe rocznice – 30 lat pracy na swoim, w jednoosobowym zakładzie oraz 25 lat na swoim w warsztacie jednoosobowym przy ul. Hallera w Brodnicy.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
[email protected]
Napisz komentarz
Komentarze