Wśród ważnych tematów, które powracają na polityczne salony, jest zagrożona wolność mediów. Mediów które kierują się bezstronnością i obiektywizmem. Odpowiedzialnością za skutki swojej pracy, nie ulegają przekupstwu oraz mają szacunek dla innych ludzi. Mowa tu o profesjonalnym i niezależnym dziennikarstwie. Nie mylić z obłudnikami.
Dziennikarze często są w środku zdarzeń. Wyciągają na światło dzienne nielukrowaną, bolesną rzeczywistość. Przyglądają się poczynaniom rządzących, biorą na swoje barki wykrywanie i pokazywanie społeczeństwu głęboko chowanych afer. Nic dziwnego, że władza takich dziennikarzy nie lubi. A im więcej ma do ukrycia tym mocniej ich tępi. Klasycznym przykładem jest m.in. to co dzieje się na Białorusi.
Na linii ognia
Łukaszenka od lat walczy z niezależnymi mediami. Po ostatnich kontrowersyjnych wyborach, w ogniu protestów wrogiem dla mińskiego zamordysty stał się każdy dziennikarz, także z mediów państwowych, do niedawna w pełni kontrolowanych przez jego reżim. Wielu dziennikarzom i przedstawicielom mediów odebrano akredytację i wydalono z Białorusi, inni przetrzymywani są w izolacji. Kilkudziesięciu dziennikarzy odniosło obrażenia i rany. Wszystko po to, aby obywatele i świat nie dowiedzieli się jak wygląda prawdziwa sytuacja na Białorusi. Stąd nowy pomysł Łukaszenki na zatrudnienie rosyjskich dziennikarzy, którzy zatańczą, jak on im zagra, gdyż nie można w eter puścić informacji o tysiącach protestujących na ulicach miast, ani pokazać brutalnych akcji OMON-u, przeciwko pokojowo manifestującym obywatelom.
Putin też nie lubi wolnych mediów
Nie mniej tragiczne, a może bardziej niż na Białorusi, okrutne losy spotykają dziennikarzy w Rosji. Często w nieznanych okolicznościach, albo z kulą w głowie giną, Ci, którzy stoją w opozycji do władzy. Władzy dla której demokracja, wolność słowa i obywatelskie prawo do rzetelnych informacji nie istnieją.
Węgry bez niezależnych mediów
Wszędzie tam, gdzie o prawdziwej demokracji można tylko marzyć, nie ma miejsca dla wolnych mediów. Przyjaciel Putina i Kaczyńskiego, premier Węgier Orbán, też nie lubi niezależnych dziennikarzy. Ale on ma świadomość, że w środku Europy nie może pozwolić sobie na tak radykalne kroki, jak w Rosji i strzelać prawdziwą amunicją do opozycyjnych żurnalistów. Tu, w uciszaniu niepokornych trzeba użyć bardziej wyrafinowanych metod i innego rodzaju amunicji. Pod skrzydłami Orbana i jego partii Fidesz, której brzmienie (fidesz), o ironio, jest identyczne z łacińskim słowem fides, oznaczającym „wiarę, uczciwość, zaufanie” (prawie, jak PiS) powstała fundacja zrzeszająca blisko pół tysiąca redakcji. Jej celem, mimo, że na Węgrzech wolne media prawie nie istnieją, gdyż w dziale publicystyki i wiadomości blisko 80 proc. udziału mają te prorządowe, w dalszym ciągu są niezależni dziennikarze. Oskarża się ich o bycie "marionetkami Sorosa", o pracę dla obcych wywiadów, a także szantażuje się łajdackimi informacjami. To wszystko razem z rządowym orężem finansowym, wspierającym tylko swoich, służy zamykaniu ust wolnym mediom. Ponadto, to nie stało się z dnia na dzień, to koronkowa robótka Orbana, misternie tkana przez lata. Skądś to znamy.
Piszę o tym
bo Jarosław podążając śladami Viktora też chce zrealizować swoje marzenie sprzed lat. Śni mu się repolonizacja mediów, czyli łapa nad wolnymi publikatorami. Głównie chodzi o niezależną TVN, która należy do USA, więc na sukces są marne szanse. Ufam, że tym razem wejście w buty Orbana nie przyniesie PiS-owi szczęścia. Oczekuję, że Ameryka, gdzie wolność mediów i niezawisłość sądów są świętością, nie pozwoli prezesowi na to. Ale widząc co dzieje się z naszym wymiarem sprawiedliwości, można się bać. Chyba, że nie będziemy obojętni i sami obronimy ostatni polski bastion wolności.
Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze