Ten tekst jest kolejnym zapisem chwili, epizodów, przypadkowych rozmów, obserwacji, zapisem autorefleksji, codzienności, które stworzyła niecodzienność. Świat, Europa, nasz kraj, nasz region – z tych obszarów pochodzą zapiski reporterskie Wiesławy Kusztal i Bogumiła Drogoroba.
* * *
Czytanie to część mojej pracy, czytanie to przyjemność. Czytanie to wybór miedzy telewizyjną sieczką a słowem, które niesie ważną treść, niekoniecznie przyjemną. Słowo bywa powodem do zadumy, uśmiechu i przeraźliwego śmiechu, do głębszej refleksji. Wszystkie te stany wywołują u mnie słowa ks. Józefa Tischnera, który w książce „Mądrość człowieka góry” umiejętnie „czepia się” wielu spraw, także doczesnych. Od razu dodam, że „czepia się” nie bezpodstawnie, a co najważniejsze tłumaczy istotę rzeczy. Na przykład: - Jest coś, może także w Polsce, może na świecie, co wyraża tajemnicę ludzkiej nienawiści. Jak ta nienawiść dochodzi do skutku? Wyobraźmy sobie podpalacza. Oto człowiek, któremu się wydaje, że dotknęło go jakieś nieszczęście. Może ma jedną nogę krótszą, a drugą dłuższą, może jedno oko inne, a drugie inne, może uroda nie taka, a może po prostu nic mu się w życiu nie udaje. W tym człowieku rośnie gorycz i myśli tak: „Kiedy ja jestem nieszczęśliwy, to nikt nie ma prawa do szczęścia; jeżeli ja nie jestem piękny, to nikt obok mnie nie może być piękny; nic nie może być udane na tym świecie”. Wtedy człowiek idzie przez świat i niszczy – niszczy, żeby ten świat zrównać do swojego poziomu. Tyle mądry człowiek, wspaniały kapłan, ostoja myśli, żeby nie powiedzieć brutalnie: magazynier myśli. Te słowa powiedział ś.p. ksiądz Józef Tischner, góral z Łopusznej, w 1994 roku na Piątkowej Górze. Minęło wiele czasu, a jednak takiego właśnie człowieka, (imię i nazwisko znane redakcji), który idzie i niszczy ogląda dziś każdy, kto włączy telewizor na odpowiednim kanale.
***
Pogarda dla innych, współobywateli. Cóż, są ludzie, którzy tak postępują, którym owe uczucie nie jest obce. Dowodzą przy tym, może nieświadomie, iż gardząc innymi gardzą przede wszystkim sobą. Być może nawet czują wstręt do siebie. Kto wie?
Nie wychodźcie z domu, zostańcie w domu, nie gromadźcie się, bo za to policja będzie karać. Taki apel premiera. Słuszny, zaraza czai się w pobliżu. Jednak apel niekoniecznie obowiązujący wszystkich. Są przecież, jak się okazuje, ludzie wyjęci spod prawa, rygorów, regulaminów. Po prostu, wyjście służbowe, na plac, z wieńcami. Bez masek ochronnych, bez głowy.
Zamknięte cmentarze. Pięć osób na pogrzebie. Zamknięte, nie chodzić. Jak to, nie chodzić? Jeden człowiek nie może wejść? Jeden plus ochrona… I nikt więcej! I po co tyle szumu? Jest taki film, rodem z PRL-u, Marek Piwowski go nakręcił, w Toruniu zaczynając. Nazywa się „Rejs”, ten film. Na początku jest scena z Jerzym Dobrowolskim i Stanisławem Tymem. Statek przycumowany, trap wyrzucony na piaszczysty brzeg (bulwarów wtedy jeszcze nie było) wchodzą ludzie, marynarz sprawdza bilety. Kompletuje podróżnych. Panowie zastanawiają się jak wejść, bo biletów nie mają. Obserwują ruch po trapie. Ktoś przechodzi bez biletu. Już wiedzą jak. Idą. Marynarz pyta o bilety. Oni odpowiadają: my służbowo, na statek. W tym trybie.
***
Jest sposób na bezprawie, na bezkarność. Przekonuje o tym Michał Wawrykiewicz, adwokat, współtwórca inicjatywy Wolne Sądy: - Bycie po prostu „zwykłym posłem” nie pomoże szefowi partii rządzącej uniknąć odpowiedzialności. W świetle prawa można mówić o planowaniu przestępstwa (…) Mamy w kodeksie karnym art. 165. Zgodnie z nim kto sprowadza niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób, powodując zagrożenie epidemiologiczne lub szerzenie się choroby zakaźnej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do 8 lat. (…)Karane jest nie tylko sprawstwo, ale także przygotowanie. A mamy już przecież do czynienia z przygotowaniami do wyborów w stanie epidemii, czyli poważnego zagrożenia życia wielu ludzi…
***
Zdrowych i spokojnych świąt, optymizmu i nadziei na lepsze jutro – to najczęściej powtarzana fraza w życzeniach. W tym duchu składamy sobie z Milanem Stanojevićem z Zagrzebia. Światowej sławy lekarz neonatolog, poprzez rodzinne powiązania, jest członkiem Polskiego Towarzystwa Kulturalnego „Mikołaj Kopernik” w Zagrzebiu.
- Oprócz COVID-19 dotknęło nas jeszcze inne nieszczęście – relacjonuje w rozmowie przez skyp’a. - 22 marca, w niedzielny poranek zatrzęsła się ziemia. Epicentrum kilka kilometrów od Zagrzebia. W górnej części miasta, gdzie mieszkamy, mniejsze szkody, pobite naczynia, szafy, stół zaczęły tańczyć. Najwięcej szkód w starszej części Zagrzebia, niżej. Z wieży katedry Wniebowzięcia NMP, św. Szczepana i Władysława, symbolu miasta, z wysokości ponad 100 metrów spadła wieńcząca ją iglica z krzyżem i przedziurawiła dach. Miejsce kultu po raz drugi w historii jest nawiedzone przez trzęsienie ziemi – poprzednie miało miejsce w 1880 roku. Największe od 140 lat w rejonie Zagrzebia. Dopiero teraz, po kilku tygodniach, oceniono, że straty są jednak poważne.
- A dziś, cóż, siedzimy z synem Markiem. Jak wszyscy. Drugi syn, Mateusz z żoną, nie przyjdą, bo są zakazy, jak wszędzie. Ulice wyludnione, smutny widok. Nie są to zwyczajne chwile, niestety.
***
Prof. dr Ewa Bińczyk, filozofka, pracownik naukowy UMK Toruń: - Rządzące dziś światem pokolenie ma gdzieś przyszłość swoich dzieci i wnuków.
***
Codzienna wędrówka na niewielkim obszarze, dla rozruszania kości; kilka kroków tu i tam: trawnik przed domem, żywopłot, brama, furtka, żywopłot już zazieleniony, rododendron nawozem zakwaszającym podsypany, szkielet winogron z gołą pergolą, kompostownik otoczony tujami, dwie wiśnie, ledwie widoczne listki, mały klonik, też z zalążkiem liści, platan goły najbardziej, lawenda śmieszna, budzi się do życia, może w tym roku będzie bardziej odważna, tulipany już aktywne, oczywiście czerwone, cisowa ścianka znów się poszerzyła, znów w górę poszła, jak po każdej zimie, nawet tej bezśnieżnej, niewielki deszcz – tak wypada opisać drugi dzień świąt, lany poniedziałek.
***
Monikę znam jeszcze z czasów toruńskich. Chodziła z moją córką do przedszkola. Studiowała psychologię na uniwersytecie w Poznaniu, wcześnie straciła rodziców. Pojechała w świat. Dziś mieszka Dunedin,w Nowej Zelandii, na południowej wyspie, z mężem Chrisem oraz dziećmi – Scheanem i Niną.
Monika Gamble pisze tak: Na drugim końcu świata w obliczu pandemii myśli biegną ku Polsce, rodzinie, przyjaciołom, znajomym. Chcąc nie chcąc porównuję naszą sytuację do tej w Europie.
Nowozelandczyków, oprócz cudownych cech takich jak serdeczność i pogoda ducha, charakteryzuje - w moim odczuciu - także swego rodzaju ignorancja, jeśli chodzi o wiadomości ze świata. Przeciętny, nawet dobrze wykształcony obywatel nie interesuje się zbytnio polityką a tym bardziej tym co się dzieje poza Nową Zelandią. Czułam ostatnio, że wspominając w pracy o COVID-19 w Polsce i Europie zaburzam niepotrzebnie spokój, bo te sprawy Nowej Zelandii nie dotyczą i “nie ma co panikować”. Motto “she’ll be right” (“będzie ok”) jest głęboko zakorzenione w nowozelandzkiej kulturze i ma dwa oblicza - optymizmu, ale i niefrasobliwości. Z tego powodu, śledząc wydarzenia na świecie ponad miesiąc temu, byłam pełna obaw. Zwyczajnie bałam się, że tak jak wielu moich tutejszych znajomych, koleżanek z pracy, rząd będzie ignorował powagę zagrożenia. Co, jeśli scenariusz z Włoch czy Hiszpanii stanie się naszą rzeczywistością? Czy nasz system opieki zdrowotnej, co do którego mam tyle zastrzeżeń, nie dźwignie nawału pacjentów?
Kiedy premier Jacinda Ardern ogłosiła stan najwyższego zagrożenia, a z nim zamknięcie granic i nakaz izolacji obywateli, popłynęły mi z oczu łzy… Po pierwsze łzy ulgi, bo wiedziałam, że ta radykalna decyzja (podjęta bardzo wcześnie) uratuje zdrowie i życie wielu, w tym osób w naszej rodzinie. Łzy wdzięczności za to, że na pierwszym miejscu postawiono zdrowie i życie obywateli, ogłaszając jednocześnie rządowy pakiet wsparcia finansowego, który ma przynieść ulgę pracodawcom i zapewnić środki do życia pracownikom, którzy pozostaną w domach. Były to też łzy smutku, bo zdałam sobie sprawę jak dotkliwe będą pozostałe konsekwencje tej decyzji, bo mimo finansowego wsparcia wiele przedsiębiorstw, zwłaszcza w branży turystycznej, nie będzie mogło dźwignąć ciężaru kryzysu. Nie mogłam też powstrzymać uczucia rozgoryczenia, bo docierały do mnie informacje o tym jak stan epidemii rozwija się w Polsce i jak sytuacja polityczna pogłębia tamtejszy kryzys. Serce mi pęka, kiedy czytam relacje rodziny i znajomych. Codziennie zmagam się z mieszanką poczucia winy (wiem, że nieuzasadnionej a jednak), złości, smutku i bezradności w obliczu tego, co dzieje się w kraju nad Wisłą… Modlę się o to, aby ten koszmar się szybko skończył.
•
Żeby nie zwariować staram się skupiać na naszej rzeczywistości, wdzięczna za to, że moja adoptowana ojczyzna stanęła na wysokości zadania. Widzimy pierwsze pozytywne efekty izolacji. Na chwilę obecną mamy jedynie garstkę ofiar śmiertelnych, społeczeństwo potrafiło się zjednoczyć i skupić na wspólnym celu, w ostatnim tygodniu ilość zachorowań ustabilizowała się na liczbie kilkunastu przypadków dziennie. Jestem dumna z naszej pani premier, której przywództwo, bliskie szarego człowieka, pełne empatii, ale i zdolne do podejmowania trudnych decyzji, jest stawiane za przykład na arenie międzynarodowej. Moja codzienność, choć poddana dramatycznej zmianie, nadal jest o niebo łatwiejsza do zniesienia w porównaniu z tą, z którą zmaga się wiele osób na całym świecie, w tym w Polsce - nasz dom jest otoczony sporym zielonym ogródkiem, za oknem codziennie słyszę świergot ptaków, które ośmielone ciszą na ulicach przejęły terytorium miejskich dzielnic. A i sąsiedzi na naszej ulicy stali się sobie jeszcze bardziej bliscy. Jesteśmy zdrowi, mamy co jeść, mamy rodzinę, która wzajemnie się wspiera. Cieszymy się czasem, który możemy spędzić razem, bo ostatnio tego czasu było mało. Myślami wybiegam jednak w przyszłość, zastanawiając się jak obecny stan wpłynie na to jak zmieni się nasza nowozelandzka mentalność. Czy “she’ll be right” odejdzie na drugi plan, kiedy będziemy musieli żyć w poczuciu zagrożenia przez kolejne miesiące? Pojawiają się już w tutejszych mediach głosy, że decyzje rządu były na wyrost… Mam jednak nadzieję, że to zdolność do zjednoczenia się, wzajemnego wsparcia i racjonalnej oceny sytuacji będzie tym, co nas umocni i pozwoli wyjść cało z obecnego kryzysu. Zaczęła się u nas jesień, póki co łaskawa, ale robi się coraz chłodniej. Może dzięki temu łatwiej nam siedzieć w domach?
***
Wracam do Brodnicy, do naszej rzeczywistości. Bociany na wysypisku śmieci. I w okolicy. Wysypisko na Ustroniu, niedaleko stąd do Drwęcy, na rozlewiska. Bociany penetrują ten naturalny teren, rozpoznając dokładnie walory polderów nad Drwęcą, aż do rozlewiska, gdzie Rypienica wpada do Drwęcy. Mają też stałe miejsce wyczekiwana na latarniach, w pobliżu wysypiska, oraz na samej stercie śmieci. Po prostu stróżują. Pilnują, czyszczą, przebierają dziobami, przeganiają rybitwy, mewy śmieszki i inne, podobne do nich. Porządek musi być. Kolejność po łupy musi być zachowana.
***
Dialog w kolejce przed apteką
- Dlaczego nosimy maski?
- Zasłaniają tylko ci którzy mają zdradzieckie mordy, inni nie muszą, jak się okazuje…
***
Aktualnie czytam, a w zasadzie łykam, książkę amerykańskiego pisarza Toma Phillipsa pod wielce frapującym tytułem „Krótka historia wciskania kitu”. Nie będę snuł szerokich opowieści dowodzących jej niezwykłości. Wystarczy jeden cytat i...już, drogi Czytelniku, jedziesz ostro, pochłaniając tekst:
„Wystarczy podać jeden dość oczywisty przykład: w tej chwili Stany Zjednoczone mają prezydenta, który notorycznie kłamie... chociaż może nawet nie są to kłamstwa. Może on po prostu nie wie co jest prawdą, i wcale mu nie zależy na tym, żeby się dowiedzieć. Skutki są mniej więcej takie same. Według sprawdzającego fakty zespołu „Washington Post” - kiedy ja pisałem książkę – prezydent Trump w ciągu ośmiuset sześćdziesięciu dziewięciu dni sprawowania urzędu (…) wygłosił 10 796 fałszywych albo wprowadzających w błąd oświadczeń. To daje średnio ponad 10 nieprawdziwych informacji dziennie i co więcej wskaźnik nieuczciwości Trumpa wydaje się wzrastać...”.
Jak wygląda wskaźnik nieuczciwości wśród polskich polityków? Odpowiem jak pewien Gruzin niosący pod pachami dwa arbuzy: nie wiem!
***
Filip Płużański, lekarz rezydent: Nasz system ochrony zdrowia działa tylko dlatego, że zrezygnowaliśmy ze wszystkich zabezpieczeń. Wszystkich.
***
W Brodnicy do komisji obwodowych (jest ich 16) potrzeba 151 osób. Okres przyjmowania zgłoszeń przedłużono z 10 kwietnia o tydzień. Jest aktualnie 91 osób. To poziom minimalny by komisje obwodowe zadziałały. Wybory prezydenckie wyznaczono na 10 maja.
***
W kolejce przed otwartą po remoncie Biedronką takie słychać rozmowy:
- A nie wkurza się pani jak we wszystkich mediach PiS-owcy cały czas twierdzą, że Kaczyński ze świtą 10.04 pod pomnikiem smoleńskim i na Powązkach przy grobie matki, był w delegacji służbowej. Ha, ha.
- Moim zdaniem, to był kolejny, środkowy palec Ligockiej, pokazany przez władzę społeczeństwu- mówi młody, zamaskowany mężczyzna.
- No tak, im wszystko wolno. A ja nawet na pogrzebie teścia nie mogłam wejść na cmentarz, ani do kościoła, bo wpuszczali tylko 5 osób - dodała kobieta.
***
Prof. dr Radosław Markowski w „Polityce” m.in.:
"...a jeśli chodzi o bojkot ze strony wyborców, to powinni też sobie zadać pytanie, czy chcą legitymizować wygraną Andrzeja Dudy, przyczyniając się do wyższej frekwencji? Uważam, że skoro ta groźna dla naszego zdrowia farsa wyborcza została nam zafundowana, to lepiej mieć wybranego w niekonstytucyjny sposób prezydenta przy 20-proc. frekwencji i 95 proc. głosów oddanych na niego, niż miałby wygrać przy 45-proc. frekwencji 55 proc. głosów. Prezydent wybrany w majowej farsie powinien być zdelegitymizowany społecznie".
„Co zrobić? Nie zagłosuję. To jedna z konstytucyjnych opcji, jaką obywatel polski ma. Nie chcę legitymizować swoim głosem tego czegoś, bezprawnie uchwalonego – czy raczej narzuconego z połamaniem procedur. Mam poczucie odpowiedzialności za dobro wspólne, no i chciałbym w spokoju stawać przed lustrem. A swoją drogą, uświadomiłem sobie biograficzny fakt – po raz ostatni nie brałem udziału w głosowaniu pod koniec lat 80., za tamtych bolszewików".
***
319 milionów zł. rząd wyda na wybory 10 maja…, a ludzie za własne pieniądze siedzą po domach, odizolowani od świata i maseczki szyją dla szpitali….I love Poland k..wa mać!
***
Cytat z dyskusji pod postem pielęgniarki:
Dziś nasza koleżanka z bloku operacyjnego, wróciła do domu z pracy, tak jak i ja zresztą. Tylko ja miałam więcej szczęścia. Na nią czekała żandarmeria wojskowa, z nakazem pracy w Raciborzu, w jednoimiennym zakaźnym. Z zakwaterowaniem.
Dziewczyna 50 lat. W domu ciężko chora matka. Nikogo to nie wzruszyło, żandarm kazał się cieszyć, że ma dopiero od piątku (17 kwietnia) do 7 lipca. Więc aż trzy dni na spakowanie i wyjazd. No ku…wa tylko klaskać z radości.
Starsza koleżanka pielęgniarka mówi, że czas stanu wojennego to był luzik w porównaniu z obecną sytuacja. Wtedy było przewidywalnie. Teraz... Dyktatura godna już nie komuny, a czasów okupacji. Niech się ten koszmar wreszcie skończy...
Tekst: Wiesława Kusztal, Bogumił Drogorób





Napisz komentarz
Komentarze