Mieszka tam gdzie mieszka. Mówią, że w kraju nad Wisłą. A czy to tylko jedna rzeka płynie przez ten kraj? Mieszka osobiście w kraju nad rzeką, nad którą jak usiądzie, to sobie porozmyśla o kraju, bo wtedy, tam nad rzeką, się uspokaja.
Siedzenie nad rzeką go nie nudzi, przeciwnie, dodaje energii. I wtedy, jak tej energii przybędzie, wsiada na rower i energicznie pedałuje, jedzie sobie nad jezioro. Siądzie sobie nad jeziorem i też się uspokaja.
Odwiedzi go czasami Rychu Rzeszotara, tęgi umysł, wpadają na siebie rzadko, bo każdy z nich ma swoją rzekę w pobliżu, swoje jezioro na jazdę rowerem za dnia i swoje myślenie. Tylko kraj mają wspólny. Rzadko się widują, tym bardziej cenne są ich przemyślenia.
*
No i stało się, że w dzień lutowy, a więc już dobrze jak rok się rozpędził, przyjechał do niego Rychu Rzeszotara rowerem – nigdy tego nie robił, najwcześniej w marcu - bo termometr pokazywał dziesięć stopni na plusie, więc do marca nie musiał czekać. Czuł, że sprawa jest wielkiej wagi, bowiem nad rzeką, czy to u niego, czy u Rzeszotary, zapadały zazwyczaj ważne decyzje, na przykład: czy pędzą zgodnie ze starą recepturą, czy coś zmieniają, czy może dodają jakiś element nowości, jak to ostatnio bywało, gdy dzieło ich miało smak kminkówki, albo gdzie się zasadzić na szczupaka, a gdzie zakłusować na węgorze. Kalendarz czynności musiał mieć wspólną akceptację, a myśl najważniejsza musiała wyjść z przemyślenia głębokiego, nie byle jak, na odpierdol. I do tej cierpliwości odwołał się Rychu Rzeszotara, zsiadając z roweru, klepiąc go po plecach. Ten gest, bo poklepał go znacząco ze trzy razy, odebrał osobiście jako wyraz najwyższego zaufania. Nie musiał Rychu nic mówić, to wystarczyło. Powiedział jednak, a zakomunikował to tonem uroczystym, że – zanim pójdziemy nad rzekę - poczekamy jeszcze na Wenka Chcica z Południa, Władka Włada z Zachodu i Walka Pachciarę z Północy. Znani byli każdemu owi czciciele tradycji, nie było więc z tej strony żadnej niespodzianki.
– Wtedy będziemy w komplecie – zapodał.
Usiedli na paletach. Z dziesięciu stopni zrobiło się dwanaście, więc jak na luty daj Boże zdrowie. I nie ciągnęło chłodem od wody wartkiej.
– Daj Boże zdrowie – powiedział Rychu to, co on pomyślał.
*
Słońce sięgnęło południa i trudno było przyjąć, że to luty, ale nie dali się zwieść powierzchownej obserwacji świata przyrody, byli w zimowym odzieniu, kurtki, czapki narciarskie. Wenek Chcica, stolarz o siedmiu palcach, zbierał w drodze przez lasek patyki, gałęzie większe i mniejsze.
- Nadadzą się na ognisko – oznajmił. – Zima, to jednak zima.
- Jak ognisko to by się zdały kartofle – Walek Pachciara, tokarz precyzyjny w warsztacie szwagra sądził, że będzie się musiał cofnąć.
- A co ja niosę w plecaku? – jako ten przewidujący gospodarz miał prawo zapytać. – A zapytajcie co niesie w swoim plecaku Rychu?
- Nigdy się nie pomyliłem – stwierdził Władek Wład i już japa mu się rozszerzyła uśmiechem.
Trzeba przyznać, że znali się jak łyse konie. Ta znajomość każdego ruchu i kroku, oczekiwań i zwątpień, miała olbrzymie znaczenie. W każdej sprawie szli w ciemno. Jeden za drugim, każdy za każdego.
*
Temat najważniejszy wrzucił Rychu Rzeszotara. Oni już wiele wiedzieli, gospodarz nie, jak się okazało. Niespodziankę szykowali. Wreszcie, gdy ognisko ruszyło, Rychu chrząknął i powiedział krótko:
- Postanowiliśmy wystawić swojego kandydata na prezydenta w nadchodzących wyborach. Nie będę owijał w bawełnę, naszym kandydatem jest – wszyscy już wpatrywali się w gospodarza – Jan Polakowski! Tak, drogi kolego i sympatyczny – podkreślił.
- Tu nie ma się czego obdzyndzalać – poleciał skrótem myślowym Władek Wład, akuratny i oszczędny w wypowiedziach.
- Chłopy – Jan podniosł rękę, - wiem, że lubicie żartować, że jaja robicie sobie…
- Nie, nie – przerwał Wenek Chcica machając tą ręką z trzema palcami. – My już wszystko rozpisali, co i jak, krok po kroku. Wszystko wiemy. Ty, Janie, masz tylko wyrazić zgodę, a raczej przyjąć naszą zgodę na twoje kandydowanie, co na jedno wychodzi.
*
Rychu Rzeszotara sięgnął do plecaka, zaczęły poważne rozmowy.
- Nie mam wyższego wykształcenia, podstawówkę tylko skończyłem i kurs spawalniczy – Jan myślał, że tu ich ma.
- I bardzo dobrze! Po co więcej? – Walek Pachciara, tokarz precyzyjny w warsztacie u szwagra o nauce wiedział najwięcej, miał prawie technikum skończone. – Na prezydenta nie trzeba aż maturzystów.
- Nie jestem książkowy, czytać nie lubię, a w zasadzie nie chcę – próbował jeszcze się bronić.
- A po co ci takie zachcianki, jakieś dziwne hobby, książki. Do niczego to nie potrzebne, na takim stanowisku! – Walek Pachciara miał swoje do powiedzenia.
- Nie znam konstytucji, nie czytałem, nie wiem czy jest gruba, czy to tylko zeszyt?
- I na tym polega cała sztuka bycia prezydentem. Konstytucji nie musisz znać, nie musisz jej przestrzegać! Ważne, żebyś na nią złożył przysięgę, bo to zawsze ładnie wygląda w telewizorze – Rychu Rzeszotara wyłożył karty na stół. – Tego trzeba się trzymać.
- Jestem rozwiedziony – dorzucił Jan kolejny minus swojej sylwetki.
- A po cholerę ci pierwsza dama, ważne, że masz dobre, typowo polskie nazwisko Jan Polakowski. Posłuchaj jak to brzmi: Jan Polakowski, prezydent Rzeczypospolitej Polski – Wenek Chcica zerknął na Rycha Rzeszotarę, żeby rozlał, bo wypadało wypić toast.
- Chłopy, miłe jesteście – nadal Jan był wycofany z tego pomysłu – ale nie znam żadnego języka obcego.
- Z tego tylko można się cieszyć. Już my ciebie przenicowali, już my lepiej wiemy niż ty sam – Władek Wład zdecydował władczo.
- A Unia Europejska?
- W dupę z Unią Europejską, z gwiazdami na sztandarze, ze znajomością kretyńskich i pogańskich języków – Walek Pachciara aż się zapowietrzył. – My tam możemy sobie być, jeździć bez paszportów, a oni niech nam wypłacają ile się należy, w końcu my najlepiej wiemy ile się należy. Co nie? Rolnikom, drobnym przedsiębiorcom, bezrobotnym. Na tym polega europejska solidarność.
- Jest jednak sprawa, o której nie wiecie. W stanie wojennym powołali mnie do oddziałów ZOMO, w Łodzi byłem, po mieście łaziłem, paru ludziom przejechałem pałą po plecach. Z głowy mi to nie wyjdzie już do końca życia. Chodzi za mną, czasem po nocach.
- A kto to, kurwa, widział, że tak powiem? – zdenerwował się Wenancjusz Chcica, czyli Wenek. – Dla nas, tak jak tu jesteśmy, przy tym ognisku, nad rzeką, nad polską rzeką przy polskim ognisku, jesteś bardzo przyzwoitym człowiekiem. I to się liczy! My, eksperci, że tak powiem, bezstronnie powiemy, że kto jak kto, ale ty, Jan Polakowski, jesteś jedynym godnym kandydatem na prezydenta naszego ukochanego kraju. Polej, Rychu – zakończył mowę stolarz o siedmiu palcach.
I na tym stanęło.
Tekst i fot. Bogumił Drogorób
Napisz komentarz
Komentarze