Przez jakiś czas nie pisałam felietonów i nie było to wynikiem mojego lenistwa, ani braku tematów. Wydarzyło się tak wiele nieoczekiwanych i trudnych spraw, że musiałam dać sobie trochę czasu na ich uporządkowanie.
Ale ostatnie newsy o kolejnym dziennikarzu nie wpuszczonym na imprezę, i nie chodzi tu o imieniny u cioci, ani o inną towarzyską libację, zmobilizowały mnie do aktywności i podzielenia się z Państwem moimi, na ten temat, refleksjami.
Jeśli ktoś organizuje jakiekolwiek obchody, spotkanie, konferencje itp. z prywatnych pieniędzy, to nic nikomu do tego kogo zaprosi i z kim będzie leczył kaca, tego moralnego też, jeśli przez przypadek wie co to moralność. Ale, gdy impreza jest z publicznych pieniędzy, to sprawa wygląda zgoła inaczej.
Ostatnio głośno zrobiło się o dziennikarzu trójmiejskiej „Wyborczej”, usuniętego z konferencji, na którą wcześniej redakcja gazety otrzymała od organizatorów zaproszenie. Żeby było ciekawiej i zgodnie z obecnymi trendami w „rzetelnym” informowaniu społeczeństwa, na tę konferencję nie wpuszczono też przedstawicieli telewizji TVN.
Ale o co chodzi?
W Stoczni Gdańskiej, w historycznej sali BHP, odbywała się konferencja, a jej gośćmi honorowymi byli dwaj arcybiskupi, o których ostatnio sporo się mówi i to wcale nie za sprawą chrześcijańskich uczynków, aktów miłosierdzia, czy homilii nawołujących do miłowania bliźniego. Nic z tych rzeczy. Dziennikarzom GW wysłano zaproszenia, ale potem je cofnięto. Jak podaje gazeta, rzecznik "Solidarności", zapraszając zapewnił, że konferencja jest otwarta dla mediów. Później ten sam rzecznik tłumaczył, że „to nasza impreza i mamy prawo zapraszać tych co chcemy i mamy prawo nie zapraszać tych, których nie chcemy”. Czyżby?
Dziennikarze "GW" jednak zdecydowali, że pójdą na konferencję organizowaną za ok.82 tys. z publicznych pieniędzy, bo skoro za naszą kasę, to powinna być ona dostępna dla wszystkich mediów, tak jak informowano wcześniej. Przy wejściu jednak zostali wylegitymowani i usłyszeli, że nie będą wpuszczeni do budynku.
- Przykro mi, przez przypadek, zapraszając państwa na powołanie Instytutu Dziedzictwa „Solidarności”, która jest instytucją kultury i mamy obowiązek zapraszania wszystkich, niestety, omyłkowo, z tej samej puli poszło zaproszenie i na tę konferencję - mówił rzecznik.
Mleko się wylało. Zaproszenie zostało wysłane, więc trzeba zrobić dobrą minę do złej gry, siedzieć cicho i nikogo z listy gości już nie wykreślać. Tak jest w cywilizowanym świecie, wśród osób mających ogładę. Tu po stronie organizatorów, zwyczajnie zabrakło dobrych manier, czytaj kultury.
O ironio
Do tej sytuacji doszło w Gdańsku, w Sali BHP, miejscu ważnym dla Polaków. Z tą salą łączą się istotne dla naszej państwowości wydarzenia m.in. strajk sierpniowy, podpisanie porozumień i narodziny pierwszej Solidarności. Wśród żądań, w podpisanych w stoczni porozumieniach była mowa o przestrzeganiu konstytucyjnych praw i wolności. Robotnicy również domagali się respektowania zawartego w konstytucji PRL prawa do wolności słowa oraz dostępu do kontrolowanych przez partię mediów i ograniczenia cenzury. Dla wyrzuconego dziennikarza Dariusza Gałązki, to miejsce ma nieco głębszy kontekst emocjonalny. Jego ojciec, stoczniowiec, brał udział w strajku w sierpniu w 1980 roku i był w tej sali wtedy, gdy walczono o wolną i demokratyczną Polskę.
- Dziennikarkę TVN i mnie wyrzucono z miejsca, które należy do wszystkich Polaków - pisał w Internecie Gałązka. Jak widać, chwilowo te przepisy nie obowiązują.
Przydzielenie sobie prawa do rocznic, symboli i miejsc tylko dlatego, że jak mawia klasyk „im się to po prostu należy”, to jedno, a drugie, moim zdaniem też ważne, jak zachowali się świadkowie przepychanek, dziennikarze mediów, którzy dostąpili zaszczytu wejścia na salę. Stali, patrzyli i tyle. Zastanawiam się gdzie jest solidarność, ta zawodowa, dziennikarska? Ale czy po tamtej stronie są jeszcze jacyś dziennikarze? Oto jest pytanie…
Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze