Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
poniedziałek, 20 maja 2024 20:18
Reklama

Chwała na wysokości. Nie buja w obłokach

Chwała na wysokości. Nie buja w obłokach

Łukasz Baranowski ma 31 lat, żonę Sylwię i dwuletnią córeczkę Weronikę. Mieszka raz dalej, raz bliżej, w Brodnicy albo w Irlandii. Taka praca. Jest operatorem dźwigu o parametrach przekraczających wyobraźnię.

Gdy rozpoczynał naukę w szkole zawodowej w Brodnicy swoje plany życiowe kojarzył z pracą w rolnictwie. Został mechanikiem i operatorem maszyn rolniczych. Praktyki odbył w brodnickim POM-ie.  Gospodarstwo rodziców w Gorczenicy czekało na takiego fachowca. Łukasz wpisywał się w te plany, ale chciał jeszcze ukończyć technikum – jedno nie przeszkadzało drugiemu.

Przez wojsko

- Poszedłem do technikum wieczorowego.  Jakoś się złożyło, że zapomniałem zapłacić za jeden miesiąc. I wtedy błyskawicznie odnalazło mnie wojsko. Przychodzi wezwanie do WKU. Już wiem czym to pachnie. Ale trudno, takie życie. Pomyślałem, że powiem im, że zapłacę za szkołę i dalej się będę uczył. Wtedy jeden z oficerów zapytał, czy nie interesowałoby mnie zrobienie uprawnień na samochody ciężarowe, na dźwigi, żurawie samojezdne. No dobrze, zgodziłem się, może warto spróbować?

Prawdopodobnie była to decyzja życiowa, może jeszcze nieuświadomiona do końca, ale dziś ocenia, że wykonał krok we właściwą stronę. Zaryzykował skutecznie. Najpierw szkółka w Grudziądzu, po trzech miesiącach trafił do jednostki wojskowej w Chełmnie – kompania pontonowo-mostowa.

- W Chełmnie zapoznałem się z pojazdami, o których można mówić w kontekście historycznym. Jeździłem starymi maszynami, jak to w wojsku. Ural z 1977 roku, albo star 660, albo jelcz – dziesięć ton udźwigu.

Uprawnienia, pilnie!

Po wojsku zaczął się rozglądać za pracą w Brodnicy. „Sanmel”, „Westerbud” - przygoda na starych żurawiach z 1977 roku. Kręcił się czas jakiś na miejscu.

- Przy okazji zrobiłem kolejne uprawniania, podwyższyłem tonaż udźwigu i zacząłem rozglądać się, gdzie by tu w Polsce znaleźć pracę w nieco innym wymiarze. Trafiłem do firmy „Herkules”, do oddziału w Gdyni. Tak znalazłem się w promieniu śmigieł wiatracznych. Zaczynałem od żurawi siedemdziesiąt, sto ton udźwigu. No i już wszystko nowsze, nowocześniejsze, komputery na pulpicie. Wyglądało ciekawie. Skończyła się jednak umowa, czekałem za kolejną. Czas mijał.

Windykacja jedzie

Wtedy zadzwonił do Łukasza kolega, żeby przyjechał do Szczecina, żeby wspólnie popracować na pięćsettonowym żurawiu. Osiem osi, pięćset ton udźwigu. Wyobraźnia zaczęła pracować.

- Co mi szkodzi, spróbuję – pomyślał i wyjechał do Szczecina. – Terenowo wyglądało to inaczej, niż sądziłem. Nie tylko Szczecin, ale cała Polska. Jechaliśmy do Gołdapi, przykładowo. Dwie noce w drodze, bo tylko nocą takim sprzętem można było się przemieszczać. Jeździło się na wiatraki, jakieś stocznie się zaliczało, elementy nadbudówki wyciągnąć, przestawić, dopasować. Na remonty nas brano. Ale firma zbankrutowała! Kolega wyjechał żurawiem na robotę, kierownik do mnie, że mam też jechać, bo coś się stało. Jadę, a za mną windykacja jedzie… Zatrzymałem się na światłach, oni też. I mówią, żeby jechać na parking, bo to ich dźwig. Wyciągają papier, że żuraw jest własnością banku. Co miałem zrobić? W zasadzie mogłem żuraw zostawić na parkingu, wsiąść do pociągu, autobusu i wrócić najkrótszą trasą do Brodnicy. Zostałem jednak poproszony przez tych gości, którzy nie mieli zielonego pojęcia o  maszynach, żebyśmy z kolegą im pomogli. Wprawdzie mieli jakiegoś kierowcę, ale w swoim zawodowym życiu jeździł co najwyżej kamazem. A tu komputerowy pulpit, hydrauliczne poziomowanie… Co wcisnąć, żeby nie zepsuć?

Kolejna praca to była poznańska firma „Lewandowska”. Dzień-noc, dzień-noc, po czterysta godzin miesięcznie, może więcej.

- W dzień się robiło, w noc się jeździło. Brakowało czasu na sen. Szybko oceniliśmy z kolegą, że szkoda zdrowia, że trzeba szukać innych rozwiązań. Znaleźliśmy się w firmie „Kran Waryło”. Były prace na rafinerii, w „Orlenie”, jakieś wiatraki po drodze, spalone wiatraki blisko Karlina, remonty. I znów cała Polska – od Sanoka po Szczecin, od Gołdapi po Turoszów, gdyby tylko narysować na krzyż. Śląsk, Oświęcim, zakłady chemiczne, Augustów, cukrownia pod czeską granicą. Sporo ciekawych robót. Od kominów przez wiatraki, oczyszczalnie ścieków…

- Lęk przestrzeni, lęk wysokości? Nie sądzę, żeby w moim przypadku to nastąpiło. Przez lata stawiając wiatraki postanowiłem w końcu, że wejdę na górę, zobaczę jak to wygląda. To było we Francji, wiatrak wysoki, winda w środku. No więc wjechałem, czemu nie? Fotki sobie porobiłem i zobaczyłem świat z innego miejsca. No bo w żurawiu siedzi człowiek na wysokości trzech metrów, w kabinie. Komunikacja drogą radiową. Zawrotu głowy nie ma. Człowiek tylko patrzy do góry i słucha jakie komendy padają.

750 ton udźwigu

2015 rok w życiu na żurawiu jest dla Łukasza pewną cezurą. Dostaje do obsługi żuraw o udźwigu 750 ton. Pracuje wówczas już w polskim oddziale belgijskiej firmy „Sarens”. Farmy wiatraczne w jego zasięgu, tam najczęściej jest wysyłany. Oczywiście z kolegą, dwóch stanowi zespół operatorski. Któregoś dnia, decyzja zapadła, żeby ich dźwig zaprowadzić do Anglii. Przejechali przez Niemcy, zaokrętowali się  w Wilhelmshaven, 24 godziny morzem.

Język nade wszystko

- Odstawiłem dźwig do przedstawiciela firmy „Sarens”, podziękował, wróciłem do domu, do Polski. A tutaj zaczęło się odchodzenie do wiatraków, od budowy elektrowni wiatrowych, więc może by tak gdzieś, w Europie? Na lepszych warunkach, zdecydowanie. Myśl chodziła za mną, jeszcze jak znalazłem się w Anglii z tym belgijskim dźwigiem, żeby zwrócić się do firmy irlandzkiej „Windhoist”. Wiedziałem już sporo tym przedsiębiorstwie. Zaryzykowałem. Jak człowiek nie spróbuje, to nie ma pojęcia. Z angielskim nie ma problemu, gdy gadasz z Anglikiem, ale akurat masz za partnera Szkota, pracujesz z Irlandczykiem. I wtedy jest trudniej. Z Niemcami czy Portugalczykami o wiele prościej, komendy jasne, oczywiste. A Szkot czy Irlandczyk już inaczej. Każdy mówi coś innego… Francuz wcale.

- Rozdzielili nas z kolegą, każdy poszedł na inny żuraw, z innym partnerem. Nie były to jakieś wielkie jednostki, trzysta ton udźwigu, dwieście. Pół roku jeździliśmy osobno, sprawdzili nas dokładnie. No i zaskoczenie: Polacy, a nie piją? Jak to jest? Jak to się stało, że dwóch operatorów z Polski, po raz pierwszy w historii „Windhoist”, firmie stawiającej wyłącznie wiatraki? Jak to możliwe, że od razu na duże żurawie idą, skąd ta wiara w nich?

Kto buduje, kto nie chce?

Po pół roku pracy dla „Windhoist” wezwał Łukasza kierownik i dał mu maszynę ok. 600 ton udźwigu. Do tej pory jest na tym sprzęcie. Buduje wiatraki. Coraz większe. Szkocja, Walia, Anglia, Irlandia Północna, Irlandia Południowa, Francja, Hiszpania, Portugalia, Niemcy, Finlandia, Belgia, Holandia, Maroko, RPA, Australia – to kierunek wiatracznych inwestycji. Jeszcze nie wszędzie był, ale to tylko kwestia organizacji pracy. I wcale mu nie spieszno do Australii, czy RPA. Jak będzie trzeba pojedzie. Skoro w Polsce uznano, że z wiatrakami trzeba skończyć? On tej polityki nie rozumie, przeciętny obywatel również. Ostatnio przejechałem przez Czechy, Austrię, Słowenię, Chorwację, Węgry, Słowację. Wszędzie wiatraczne farmy, dosłownie lasy. I nawet na Węgrzech Orban Victor stawia wiatraki, bo to energia bez dymu… Ciekawe, że nawet on to rozumie. Niech tym się jednak inni martwią.

- Firmy zagraniczne, które stawiały w Polsce, wyniosły się, właśnie do Anglii, Belgii, Holandii. Jakieś remontowe pozostały, bo tylko te prace są jeszcze do wykonania. Wymiana śmigieł, generatorów, przekładni…

Codziennie przeżywa emocje niezwykłej pracy, codziennie wraca myślą do swoich, którzy są w Polsce. Dziś to nie problem; telefon komórkowy, seria zdjęć, skyp.

- Specyfika pracy? Cóż powiedzieć? Są dwa wyświetlacze, tablica komputerowa, trzeba tylko wiedzieć w co kliknąć. Podasz złe parametry, chcesz oszukać komputer, będzie działać wedle twojego projektu, ale przez chwilę, bo wszystko runie, przewróci się, rozbije. Dajmy na to taki żuraw Liebherr, 750 ton udźwigu, to ponad 6 mln euro.

Lecę do kraju

- Różne wiatraki stawiałem i stawiam. Także stumetrowe mi się zdarzały. Natomiast inna ekipa, aktualnie, stawia 140 metrowe. Śmigła mają po 60 metrów. Można sobie wyobrazić. Rotor, w większości modeli wiatraków, buduje się na ziemi. Układa się trzy śmigała, montuje. Potem do akcji wchodzi mniejszy żuraw, z czterysta ton udźwigu, żuraw główny, o większym udźwigu i się to wszystko pionuje, podnosi.  Monterzy, każdy ma radio, trzymają liny, żeby nie doszło do jakiegoś wahnięcia, obrotu. Oczywiście, robi się to przy sprzyjającej pogodzie. Ale wiatr może przyjść nagle. Wtedy jest niebezpiecznie. Kiedyś w Walii, jakiś specyficzny klimat, już wszystko było połączone na ziemi. Sygnał z góry, od ludzi siedzących w tym „autobusie” był optymistyczny – zero wiatru na sekundę, na dole tak samo. Więc ruszają. Zaczynają wciągać i się zaczęło falowanie – wiatr do trzynastu metrów na sekundę. Jednak udało się wciągnąć, zamontować. A jest to na taki styk jak prom kosmiczny dobija do stacji, na milimetr musi wejść do śluzy.

86 turbin wiatrowych Siemensa, w Walii, to ostatnia robota z jego udziałem, przed przyjazdem na tydzień do kraju.  Na koncie ma ich Łukasz bez liku. Gdzieś pewno w dokumentacji jest zapis, ale w szczegóły nie wnika. Zapisuje tylko kolejny tydzień pracy.

W piątek, popołudniem, mógłby wejść na konto i sprawdzić, czy są pieniądze. Nie bawi się w to, po prostu kwestia zaufania. O pieniądzach rozmawiamy, ale w innym kontekście. O tym, że ma mieszkanie służbowe, że ma do supozycji samochód, że ma bilet zabukowany na lot do Polski, opłacony przez firmę, że detalami się nie martwi.  Leci więc, do Gdańska, Bydgoszczy lub Modlina, gdzie bardziej pasuje. Po czterech tygodniach jest w kraju, na tydzień, nieco dłużej. A potem znowu wraca do Europy, tam gdzie szanują jego pracę, wiedzę, kwalifikacje i jego samego, pracowitego operatora żurawia o udźwigu 750 ton, Łukasza Baranowskiego, rodem z Gorczenicy.

Bogumił Drogorób
Fot. Łukasz Baranowski

 



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LupusTreść komentarza: Narazie zabawa. Oglądaliśmy rzuty. Grzmi tylko oszczepniczka małolatka U-14. Za rok prawda o potędze wyjdzie albo nie. Kto wejdzie na bieżnię, ten jest lekkoatletą, a ten kto z nimi jest na bieżni jest trener z nazwy. Data dodania komentarza: 16.05.2023, 20:44Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Sukcesy brodnickich biegaczyAutor komentarza: KuracjuszkaTreść komentarza: Ale NUMER opisał super Redaktor Bogumił! A tak naprawdę - to z czekaniem do sanatorium - to też numer i to w kolejce długiej! A tyle dajemy na NFZ, by zdrowym być i marzyć, by mieć wciąż te dzieścia lat.. kuracjuszka, ale jeszcze bez numeru.....Data dodania komentarza: 11.05.2023, 20:13Źródło komentarza: Sanatoryjny numer 4457Autor komentarza: joko Treść komentarza: Niech się wasz trener nie chwali . Słyszałem ze dawniej jemu wszystkie plany przysyłał i był na obozach jakiś trener z Iławy. Dlatego w mukli miał nawet mistrzów Polski na 400m i w sztafetach. Teraz leci na jego planach, ale wyników medalowych to oni od 6 lat nie mają, bo z tego trenera zrezygnował. Mukla ma nawet dobry do LA stadion a lepiej żeby miała dobrego trenera do medali. Chyba że wpadnie mu jakiś zawodnik co był już mistrzem Polski, to może zrobi z niego mistrza województwa. Data dodania komentarza: 09.04.2023, 09:00Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: lolek Treść komentarza: Mierne ta wyniki latem mieliścieData dodania komentarza: 08.04.2023, 20:30Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: WiKTreść komentarza: Życzę powodzenia i zachwyconych gości. Oczywiście ciekawa jestem jak kaczka się udała?Data dodania komentarza: 07.04.2023, 23:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kasząAutor komentarza: CzesiaTreść komentarza: Super Wiesiu! Takie danie po nowemu zrobię na te Święta, bo do tej pory głównym dodatkiem był ogrom jabłek... Dzięki za przepis.. Dam znać, jak smakowała gościom... pozdrawiam już z apetytem! CzesiaData dodania komentarza: 07.04.2023, 17:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kaszą
Reklama
Reklama