Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 25 kwietnia 2024 17:55
Reklama

Z historii „Muzycznego Campingu”. Człowiek z ekipy technicznej

Z historii „Muzycznego Campingu”. Człowiek z ekipy technicznej

Na scenie pokazał się tylko raz, gdy Klub Muzyczny „Piano” w Brodnicy obchodził skromny jubileusz dziesięciolecia. Wywołany przez mikrofon Bogusław Grabowski pokazał się zgromadzonej publiczności jako ten, od którego wiele zależy – jako człowiek z ekipy technicznej, człowiek drugiego planu imprez większych i mniejszych, campingów, festiwali i wieczorów muzycznych.

Z okazji tego jubileuszu, jako dziennikarz „Gazety Pomorskiej” a także bywalec muzycznej ostoi w Brodnicy, wręczyłem Bodziowi charakterystyczną nagrodę, żywą kaczkę i nie była to kaczka dziennikarska. Prawdopodobnie podreptała sobie na trawie w stronę Drwęcy na Ustroniu, gdzie Bogusław Grabowski, brat młodszy Grzegorza, zbudował dom rodzinny, gdzie zamieszkał wraz z żoną Justyną, córką Haliną i synem Adrianem, gdzie miał tuż obok swój zakład pracy – mechanikę pojazdową.

Podczas gdy Grzegorz po studiach prawniczych na UMK w Toruniu wrócił do Brodnicy i rozpoczął pracę w lokalnych instytucjach kultury, Bogusław, czyli Bodzio, jako kierowca mechanik jeździł na taksówce, w usługach, był zatem człowiekiem do wynajęcia. Bracia trzymali się razem, choć każdy z nich miał już swoje prywatne sprawy, swoje rodziny, swoje marzenia i plany. Raz kiedyś odbyli taką rozmowę:

- Posłuchaj, rozmyślam nad zorganizowaniem imprezy muzycznej w Brodnicy o większym rozmachu, żeby cała Polska się dowiedziała, że są takie dni w roku, letnią porą, gdy można posłuchać reggae, bluesa i rocka nad Drwęcą, w Brodnicy – tak zaczął Grześ.

- No i? Pytasz pewnie co ja o tym sądzę? – to Bodzio.

- No właśnie. Czy będziesz ze mną w tym moim zamyśle?

- Zapytaj wprost, czy ci pomogę? Oczywiście, że pomogę. Po drugie – ta muzyka tez mnie rajcuje.

Tak ta rozmowa między braćmi mogła się potoczyć. Przywoływanie szczegółów jest już raczej niemożliwe, jednak sens pozostaje. A sens polegał na tym, że według planów Grzegorza kroi się duża impreza ogólnopolska pod tytułem roboczym „Muzyczny Camping”, albo „Camping Muzyczny”. Jedna z tych nazw przeszła do historii muzyki pop: reggae, bluesa i rocka. Grześ, mający znakomite rozeznanie w środowisku muzycznym z czasów studenckich, kiedy to działał w klubie „Od Nowa”, miał więc sporo kontaktów, wziął na siebie ciężar obowiązków artystycznych, a więc muzyka, zespoły, grupy twórcze, koncepcje koncertów, warsztatów itd. Bodzio natomiast miał w swoim spisie zadań całą niemal logistykę, czyli transport, urządzanie sceny, papieskie płotki, bezpieczeństwo, ochrona itd. 

- Musiałem być i tu, i tam, 

czyli wszędzie – wspomina Bodzio. – W amfiteatrze, w parku za Pałacem Anny Wazówny, za domem kultury, w centrum miasta. Mógł padać deszcz, a więc trzeba było skonstruować zadaszenie sceny. Przywieźć sprzęt nagłaśniający z Torunia, Olsztyna, zewsząd. Nadzór, polecenia, jazda samemu. Się wsiadało za kółko, się  jechało gdzieś w Polskę, się wiozło i się przywiozło. Z różnych miejsc. Nie było tak jak dziś, że wiele rzeczy jest pod ręką, na telefon. Chodzisz z komórką i dzwonisz, tu i tam. Zawsze gdzieś trafisz. A wówczas, telefon… Lepiej nie mówić. Na szczęście miałem obok siebie Justynę, moją żonę, która także zaangażowała się w „Muzyczny Camping”

- Były takie sytuacje 

– dziś trudno uwierzyć – nie było perkusji. Jedzie człowiek z mojej ekipy technicznej po perkusję gdzieś, w stronę Iławy. Wypadek, wraca bez perkusji. Więc w inne miejsce. Nie było takiego momentu, żeby coś nie wyszło. Artyści na scenie, a ja, człowiek drugiego planu. Ale taki był mój wybór, czułem się potrzebny. Gdyby nie ja może ktoś inny? Zawsze można było coś zmienić ale uznano, że jestem dobry w tej branży.

- Owszem, po fantastycznych imprezach plenerowych, siadaliśmy sobie na ławce w pustym, zamkniętym amfiteatrze i widać było, że każdy z nas miał dość. Mijało jednak kilka dni i znów od początku człowiek myślał o kolejnej imprezie w przyszłym. I tak to się kręciło. Przez ładnych kilkanaście lat.

Bogusław Grabowski, człowiek z ekipy technicznej, wbrew pozorom, nie był zdystansowany od muzyki, dlatego dość łatwo mu było wejść w klimat takiej imprezy jak „Muzyczny Camping”. Miał dobre kontakty z brodnickimi instytucjami kultury, organizował dyskoteki, nawet występował w charakterze didżeja, na przykład w podziemiach Pałacu Anny Wazówny.

- Był u mnie rock, reggae, blues, 

nigdy disco polo – uśmiecha się znacząco. – Gdy chodzi o kulturę i wiedzę muzyczną na pewno Grzegorz był i jest lepszy ode mnie, ale, generalnie, wiedziałem o co chodzi. Poza tym, z bratem zawsze się dobrze rozumieliśmy. Najtrudniejszy problem czasów „Muzycznego Campingu”? Widownia, wiadomo, to żywioł, entuzjazm, wolność! Trzeba było spokoju i taktu, a jednocześnie należało docenić chęć współtworzenia widowiska. Przecież młodzi entuzjaści muzyki przyjeżdżali do Brodnicy z całej Polski. Nagle nie kilkaset, a kilka tysięcy młodzieży przewijało się przez miasto, przez cztery dni, od czwartku do niedzieli. Brodnica była na muzycznej trasie jak Jarocin, a część z tych młodych ludzi gnała jeszcze do Mrągowa na country. Trzeba było umiejętnie nad tym panować, nie dopuścić do zgrzytów, jakichś zniszczeń.

Był taki czas 

kiedy Bodzio spakował się i wyjechał do Izraela, prawie na rok. Trafiła się praca. Czas był taki – połowa lat 80. minionego wieku -  że ludzie wyjeżdżali z Polski na kilka miesięcy, najczęściej do RFN, Holandii, Francji, ale też do Szwecji. Izrael, przyznam, to wyjątkowy kierunek, ale dla gastarbeitera nie kierunek się liczył, tylko możliwość pracy i dobrego zarobku. Wiadomo, że każdy dolar, czy DM (marka zachodnioniemiecka) stwarzały po powrocie w Polsce zupełnie nową sytuację materialną. Wiem coś na ten temat, bowiem przez kilka lat pracowałem w Nadrenii – Palatynacie, na winnicach. Tak więc Bodzio, kiedy wrócił do Polski mógł rozważać różne kierunki inwestycyjne. Wśród nich znalazła się koncepcja zakupu starego spichlerza przy ul. Wodnej w Brodnicy. 

Ideę klubu muzycznego 

nosił w głowie Grzegorz przez kilka lat. I wreszcie nadszedł moment, gdy z Bodziem zdecydowali o zakupie od miasta zabytkowego, ponad 300-letniego spichlerza położonego w samym centrum miasta, blisko Muzeum Regionalnego (też w spichrzu), blisko Dużego Rynku. Trzeba było przeprowadzić gruntowny remont, a ponieważ obiekt zabytkowy wpisany był do rejestru zabytków, nadzór konserwatora zabytków był absolutnie zrozumiały. Każdy detal remontu musiał być konsultowany z wojewódzkim konserwatorem zabytków w Toruniu, a był nim wówczas dr Marek Rubnikowicz. Surowe wnętrze zostało pomysłowo zaadaptowane. Zarówno na zewnątrz, jak i w środku zachowano wszystkie zabytkowe, drewniane konstrukcje. W ten sposób powstał Klub Muzyczny „Piano”, wyjątkowa baza dla „Muzycznego Campingu”.

- W spichlerz 

włożyłem też sporo swojej pracy, ale znów była pewna idea, którą z Grzegorzem podjęliśmy – wspomina Bodzio. – „Muzyczny Camping” był wydarzeniem cyklicznym, raz w roku. Natomiast Klub Muzyczny „Piano” stwarzał okazję do budowy kulturalnego i muzycznego życia miasta przez cały rok. Bywało, że organizowaliśmy w roku blisko 100 koncertów. Lista goszczących jest przeogromna – Grzegorz jest tu bardziej skrupulatny – ja tylko wspomnę Kazika i Kult, Oddział Zamknięty, Tadeusza Nalepę,  Easy Rider, Tortilla Flat, FBI, Pawła Szymańskiego, The Quest, Łowców, Blues Power, Peter Johnson Trio, Free Blues Band, Guitar Worhshop, Obstawę Prezydenta, Swawolnego Dyzia, MGM, Republikę, Kobranockę,  Zdrową Wodę,  Voo Voo. 

- Na specjalnych zasadach 

gościliśmy „Dżem” i „Nocną Zmianę Bluesa”. „Dżem” był bowiem współorganizatorem kilku Muzycznych Campingów, natomiast menedżerem „Nocnej Zmiany Bluesa” był mój brat, Grześ. Dla nich zawsze mieliśmy miejsca hotelowe w „Piano”, a tam bardzo ważną osobą była Ela Jarzębowska, odpowiedzialna za porządek i sprawy kulinarne. Muzycy byli wobec niej niezwykle uprzejmi, nie musiała używać ścierki, żeby przywoływać kogokolwiek do porządku. Rysiu Riedel miał u niej szczególne względy, zawsze z rana czekała na niego butelka mleka. Natomiast dla wszystkich, pozostałych obudzonych Ela serwowała znakomitą jajecznicę. Zapach z patelni roznosił się po całym klubie „Piano”. Och, Ela!

Pozostały wspomnienia, 

nie tylko muzyczne ale lat młodzieńczych. Do dziś dźwięczy mi w uszach „Polski blues” Sławka Wierzcholskiego w wykonaniu Marzeny Tarnowskiej. Śpiewała podczas „Regge, blues festival”, kontynuacji artystycznej „Muzycznego Campingu”, na placyku przed spichrzem przy ul. Wodnej. Ta inicjatywa też przeszła do historii. Spichlerz znalazł nowego właściciela, spełnia inną rolę. Czy tak atrakcyjną kulturalnie i dynamiczną jak za czasów Grzegorza i Bogusława? Bardzo wątpię…

- Coś się zaczyna i coś się kończy. Młodzież słucha dziś nieco innej muzyki – Bodzio nieco nostalgicznie kończy wspomnienia.

Dziś interesuje go branża, z której wyszedł: warsztat samochodowy, mechanika pojazdowa, transport, a także betoniarnia. 

- Nie ma sprawy, wszystko gra!


Tekst i fot. Bogumił Drogorób


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Ostatnie komentarze
Autor komentarza: LupusTreść komentarza: Narazie zabawa. Oglądaliśmy rzuty. Grzmi tylko oszczepniczka małolatka U-14. Za rok prawda o potędze wyjdzie albo nie. Kto wejdzie na bieżnię, ten jest lekkoatletą, a ten kto z nimi jest na bieżni jest trener z nazwy. Data dodania komentarza: 16.05.2023, 20:44Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Sukcesy brodnickich biegaczyAutor komentarza: KuracjuszkaTreść komentarza: Ale NUMER opisał super Redaktor Bogumił! A tak naprawdę - to z czekaniem do sanatorium - to też numer i to w kolejce długiej! A tyle dajemy na NFZ, by zdrowym być i marzyć, by mieć wciąż te dzieścia lat.. kuracjuszka, ale jeszcze bez numeru.....Data dodania komentarza: 11.05.2023, 20:13Źródło komentarza: Sanatoryjny numer 4457Autor komentarza: joko Treść komentarza: Niech się wasz trener nie chwali . Słyszałem ze dawniej jemu wszystkie plany przysyłał i był na obozach jakiś trener z Iławy. Dlatego w mukli miał nawet mistrzów Polski na 400m i w sztafetach. Teraz leci na jego planach, ale wyników medalowych to oni od 6 lat nie mają, bo z tego trenera zrezygnował. Mukla ma nawet dobry do LA stadion a lepiej żeby miała dobrego trenera do medali. Chyba że wpadnie mu jakiś zawodnik co był już mistrzem Polski, to może zrobi z niego mistrza województwa. Data dodania komentarza: 09.04.2023, 09:00Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: lolek Treść komentarza: Mierne ta wyniki latem mieliścieData dodania komentarza: 08.04.2023, 20:30Źródło komentarza: Lekkoatletyka. Pot i ciężka pracaAutor komentarza: WiKTreść komentarza: Życzę powodzenia i zachwyconych gości. Oczywiście ciekawa jestem jak kaczka się udała?Data dodania komentarza: 07.04.2023, 23:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kasząAutor komentarza: CzesiaTreść komentarza: Super Wiesiu! Takie danie po nowemu zrobię na te Święta, bo do tej pory głównym dodatkiem był ogrom jabłek... Dzięki za przepis.. Dam znać, jak smakowała gościom... pozdrawiam już z apetytem! CzesiaData dodania komentarza: 07.04.2023, 17:17Źródło komentarza: Kaczka faszerowana kaszą
Reklama
News will be here
Reklama