Jeszcze w sierpniu pokazały się kurki, potem kanie i koźlarze, sporadycznie. Aż wreszcie ruszyło na dobre.
Uznaję nazwy powszechnie znane i używane. Gdyby ktoś, powiedzmy na targowisku, zaoferował mi pieprznik jadalny, mógłbym stwierdzić, że się przesłyszałem. A jednak - w literaturze fachowej funkcjonuje nazwa pieprznik jadalny jako popularna kurka. Lubię kurki, w sosie kurkowym, z patelni z cebulką i boczkiem. Lubię kurki, bo są czyste, wystarczy otrząsnąć z piasku, przepłukać, nie trzeba nic skrobać nożem.
Czarne łebki bardziej mi pasują niż podgrzybki. Podgrzybek nie bardzo mi się kojarzy – podgrzybek, czyli niby grzybek? Niżej stojący w hierarchii? Może tak. Uwielbiam w każdej postaci, także w occie, konserwowe czarne łebki.
Prawdziwki, czyli borowiki – tu obie nazwy brzmią szlachetnie i już w samym tylko kształcie, fasonie kapelusza widać arystokrację wśród grzybów. Mogę się kłaniać nisko do ziemi, żeby tylko był tam, w tym właśnie miejscu, gdzie schylam głowę.
Koźlarz, babka, także pociecha – wszystko to jeden grzyb! Ponoć pociecha ma bardziej pomarańczowy kapelusz!
Rydz to rydz. I już. Do rydza podchodzę rozglądając się najpierw dookoła, czy przypadkiem nie ma gdzieś w pobliżu innego grzybiarza. Ucinam nogę przy ziemi i dostrzegam w sąsiedztwie kolejnego, w trawie schowanego. Rzadko kiedy rydz występuje pojedynczo. Rodzina jest najważniejsza, więc wycinam ją w pień. Będzie wesoło na patelni.
Idę pchając rower, kosz z grzybami dziś, jutro tylko kobiałka, pojutrze też kobiałka, pod koniec tygodnia znów koszyk. Skąd tyle grzybów, pytany jestem po drodze. A niby skąd? Z lasu! Ale jakiego, konkretnie? Tyle jest lasów wokół Brodnicy, nawet nie wiem gdzie byłem, taka tam zbieranina... W pełni świadome kłamstwo.
Tekst i fot. (bd)
Napisz komentarz
Komentarze