Koronawirus, który bez zaproszenia wtargnął w nasze życie, niesie ze sobą wiele trudności i to nie tylko gospodarczych i finansowych, ale także w sferze czysto ludzkiej.
Mam go serdecznie dosyć,
patrząc na opustoszałe ulice, jeszcze niedawno tętniące życiem miast. Przerażeniem napawają wiadomości o kolejnych ofiarach wirusa, przed którym drżą miliony ludzi na całym świecie. Wirus, takie coś, niewidzialne gołym okiem, a takie mściwe. Zabiera nam poczucie bezpieczeństwa, wprowadza zamęt i lęk. Jedni zaszyli się w domu z kartonem rękawic jednorazówek, masek antywirusowych i lodówek pękających od nadmiaru zapasów. Inni wręcz przeciwnie, uważają, że cały ten szum, to gruba przesada. Nie jestem zdecydowanie w żadnej z tych grup i panika nie odebrała mi racjonalnego myślenia.
Kilka dni temu
zaczęłam zastanawiać się nad tym, że może jest w tym wszystkim jakiś głębszy sens, z którego póki co nie zdajemy sobie sprawy. Zamknięte zakłady pracy, galerie, teatry, pizzerie, szkoły i kina. Ludzie zmuszani są do pozostawania w domach. Muszą wiele godzin być razem. Całe rodziny. Nagle zostaliśmy oderwani od większości zadań, które pochłaniały nasz czas bez reszty. Teraz jesteśmy z bliskimi. W wielu rodzinach okazuje się, że mamy z tym kłopot. Nie potrafimy ze sobą rozmawiać, słuchać siebie nawzajem, nie mamy wspólnych zainteresowań itp. Izolacja od świata uświadamia nam, że gonitwa, za tym czyś, kasą, posadą, czy wypasioną chatą , zabrała nam coś więcej niż te, w pocie czoła zdobyte trofea. Oddaliliśmy się od siebie, straciliśmy sens rodziny, bliskości z drugim człowiekiem. Nie wszędzie jest tak źle, ale mam wrażenie, że właśnie w takim kierunku podążamy.
A co, jeśli to Ziemia
w ten drastyczny sposób upomniała się o swoje prawa, pokazała swój bunt za to co Jej robimy. Jakiś czas temu czytałam, że powietrze w Chinach nie było takie czyste od niepamiętnych czasów, u nas pewnie też ulegnie poprawie, mam taką nadzieję. Jeszcze pamiętamy newsy z płonącej dżungli amazońskiej i z Australii. Do kompletu należy dodać nasze nietypowo upalne lato, ciepłe, wietrzne i prawie bez śniegu zimowe miesiące. Nie ma roztopów, zaburza się naturalna gospodarka ziemi, więc nietrudno przewidzieć, że będzie susza i dramat w sadownictwie i rolnictwie. Na taki stan środowiska pracujemy już od dziesiątków lat. I teraz, nawet widoczne gołym okiem anomalia nie powodują zmiany zachowań i rygorystycznego wdrażania polityki proekologicznej.
My Polacy
wciąż wycinamy kolejne połacie drzew. Jeszcze parę miesięcy temu opodal mojego domu był brzozowo sosnowy zagajnik. Zielone płuca dla osiedla bloków i domków jednorodzinnych, w których, w wielu z nich, wciąż pali się toksycznymi śmieciami. Wycinamy często bezmyślnie i tylko dlatego, że można i tylko dlatego, że wolne przestrzenie zabetonujemy, zrobimy pod kreskę chodniki i ewentualnie wsadzimy kilka wystylizowanych drzewek. I pięknie! A gdzie natura? Gdzie sens posiadania ogrodów, aby bosą nogą biegać po trawie, słuchać śpiewu ptaków i podziwiać barwy kwiatów, które rozkwitły z nasion przyniesionych przez wiatr? Segregowanie śmieci - po co? Niech inni to robią. Kiedyś pełne ryb jeziora i rzeki, dziś wysychają, obnażając rozmiar tragedii. Brzegi i dna wypełnia plastik, AGD, meble i inne śmieci, które nigdy nie powinny się tam znaleźć. Dalej zaśmiecamy lasy, a raczej pozostałości po nich. Herbicydy w uprawach w nadmiarze, a w jedzeniu chemii więcej, niż wartości odżywczych. I nic to, że zamiast z owoców, warzyw i mięsa czerpać zdrowie, trujemy się coraz bardziej. To my, współcześni, krótkowzroczni nastawieni na zysk. Czas na opamiętanie już minął.
Koronawirus na chwilę zatrzymał świat. Może ta chwila pozwoli usłyszeć wołanie Ziemi i nas samych o ratunek. Nic nie dzieje się bez przyczyny.
Wiesława Kusztal
.
Napisz komentarz
Komentarze