Przełom roku to bardzo specyficzny okres. Z jednej strony święta, spotkania z rodziną i znajomymi, radosny czas pozwalający wrzucić na luz. Z drugiej - co tu dużo mówić, analizujemy to, co przeżyliśmy, co spotkało nie tylko nas i naszych bliskich, ale także jaki był to rok dla Polski i świata. Bez względu na wszystko strzelające korki, od mniej lub bardziej prawdziwego szampana, fajerwerki i zegary oznajmiły, że zaczął się Nowy Rok. Jego początek, to nie tylko czas radości i zadumy nad tym co minęło, ale głównie nad tym, co nas czeka. Do napisania tego felietonu skłoniła mnie rozmowa z przyjaciółmi podczas sylwestrowej nocy i dyskusja na jednym z portali społecznościowych.
Tak się jakoś dziwnie utarło,
że w bliżej nieokreślony, acz magiczny sposób zmiana kartki w kalendarzu z ostatniego dnia grudnia na pierwszy dzień stycznia Nowego Roku, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ma zmienić również nasze przyzwyczajenia i nawyki. I od tej pory będziemy już żyć według najpiękniejszego scenariusza żywcem ściągniętego z Insta Story. Zaczniemy biegać, lub ćwiczyć na siłowni, będziemy zdrowo się odżywiać i wysypiać. Schudniemy, zrobimy badania lekarskie i poświęcimy więcej czasu dzieciom, albo wnukom, lub wręcz odwrotnie, to sobie damy więcej swobody na różne sprawy. No i jeszcze będziemy systematycznie uczyć się obcego języka, czytać Olgę Tokarczuk, odwiedzać filharmonię itp. Niestety tak to nie działa. Sami dobrze o tym wiecie.
Zmiany bywają konieczne
wyzwania też, ale czy takie wymuszone rozpoczynającym się Nowym Rokiem mają sens? Podziwiam osoby, które konsekwentnie trzymają się postanowień noworocznych, ale szczerze mówiąc, w moim otoczeniu nie ma ich wiele. Jedna z Internautek napisała: „Mój znajomy, właściciel jednego z warszawskich klubów fitness mówi, że w styczniu co roku sprzedaje rekordową liczbę karnetów – także tych długoterminowych. Na początku roku klub pęka w szwach, ale w lutym ludzi już ubywa. Zapewne dlatego, że ich zapał mija jeszcze przed końcem karnetu”. W podobnym duchu wypowiada się dietetyczka, u której w styczniu zapisuje się wiele chętnych do zrzucenia kilku kilogramów, ale po kilku tygodniach tłoku nie ma. Wygląda na to, że po miesiącu, skrupulatnie zapisane noworoczne postanowienia zmieniają się w wyrzuty sumienia. I zamiast pomagać, działają stresująco. Przyczyn niepowodzenia może być wiele. Nie wystarczyło nam wiary w sukces, albo silnej woli i determinacji. Pół biedy, gdy niezrealizowane postanowienia dotyczą nieistotnej sprawy.
Chcieć, to móc
Ktoś, kto od zawsze odżywiał się niezdrowo, nie zacznie nagle popijać zielonego smoothie, albo inny ktoś, kto godzinami siedział na kanapie i oglądał seriale nie będzie od zaraz ćwiczyć na siłowni i czytać Konstytucję. Chociaż i ćwiczyć i czytać Konstytucję warto zacząć bez zbędnej zwłoki. Jeśli chcemy w Nowym Roku, poczynić w swoim życiu jakieś konkretne zmiany, nie należy z tego rezygnować. Wystarczy pamiętać, że nie da się radykalnie pozbyć starych przyzwyczajeń i nawyków tylko dlatego, że się to zapisało w postanowieniach. Zrozumienie tej prawdy potrafi zająć nawet kilka lat. Mimo różnych trudności wiele osób nie poddaje się i dalej próbuje. Chwała im za to. W kwestii realizacji planów, spece od naszej psychiki podpowiadają, że najlepiej wytyczyć sobie jakiś wyraźny cel i do jego realizacji znaleźć prostą drogę. Ułatwieniem może być działanie w grupie. Aby osiągnąć sukces eksperci sugerują wybranie lidera, który pozostałych będzie mobilizował do działania. Bo w tym życiu chodzi o to, aby chciało się chcieć, i to nie tylko w kwestii odchudzania. Przed nami wiele trudnych, ale możliwych do zrealizowania celów. A drogą do sukcesu powinno być wspólne działanie. Życzę Państwu i sobie realizacji planów.
Wiesława Kusztal
Napisz komentarz
Komentarze